Tajna misja „Leśnika”
Na zdjęciu L. Dymarski i Zuzia, która odmówiła współpracy z psem tajnego współpracownika SB ps. "Leśnik" (lata 80. ub. wieku)
Co się naprawdę działo w niepozornej
PRL-owskiej wiosce w drugiej połowie lat 80. ubiegłego wieku? Po upływie kilkudziesięciu
lat reporter dotarł do długo utajnianych dokumentów oraz skonfrontował zawartość
tychże ze wspomnieniami żyjącego świadka i uczestnika tamtych zdarzeń, Lecha
Dymarskiego.
Wieś Strychy, gmina
Przytoczna, powiat międzyrzecki, obecne województwo lubuskie. Przed II wojną
światową po stronie niemieckiej, choć zaledwie
o kilkanaście kilometrów od polskiego Międzychodu. Co mówią dokumenty? W
sierpniu roku 1986 komendant posterunku Milicji Obywatelskiej w Przytocznej
informował Służbę Bezpieczeństwa, że: Aktualnie
w miejscowości Strychy zam. kilka rodzin, które w najbliższej przyszłości
zamierzają zmienić miejsce zam. – w
cytatach z dokumentów zachowujemy oryginalną pisownię i stylistykę. Według komendanta rzeczone Strychy to „wioska
na wymarciu”. Natomiast funkcjonariusz Służby
Bezpieczeństwa relacjonował: Znajdujące się we wsi zabudowania po byłym
SKR [Spółdzielnia Kółek Rolniczych] w niedługim czasie ma przejąć powstająca
firma polonijna która zamierza tam utworzyć zakład przetwórstwa
owocowo-warzywnego. Jednym z udziałowców
firmy ma być były w-ce woj. gorzowski Pietraszkiewicz. We wsi znajduje się
kościół, w którym msze odprawia raz w tygodniu ksiądz dojeżdżający z Goraja.
Zdaniem rozmówcy ksiądz jest
alkoholikiem, co powoduje negatywne komentarze ze strony mieszkańców wsi.
Notatkę służbową
(opatrzoną klauzulą „TAJNE”) z rozmowy z
komendantem w sierpniu 1986 roku sporządził starszy inspektor Sekcji II Wydziału III Służby
Bezpieczeństwa Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Poznaniu, porucznik
Marek Pawłowski. Poprosiliśmy o
komentarz Lecha Dymarskiego.
– Tego księdza nie
poznałem osobiście – wspomina – ale chyba go
widziałem i słyszałem. Starszy
człowiek. Nierozpoznani jeszcze we wsi,
poszliśmy na mszę, w końcu jest niedziela, czemu nie? Ten niewielki, solidnie
postawiony w roku 1938 kościół, w stylu modernistycznym, ale jakby z
uwzględnieniem tendencji architektonicznej Alberta Speera, przed wojną
ewangelicki, nie był kościołem parafialnym, zatem na niedzielę księdza przywożono.
To chyba wtedy był on, który nas zbeształ na końcu swojego kazania. Dostrzegł w
ostatnim rzędzie kilkoro obcych, młodych ludzi o wyzywająco pogodnych wyrazach
twarzy i zagrzmiał: – Sierpień, żniwa,
wy w polu, a tu opalają się takie panienki pięknisie, takie wczasowicze z miasta, a co one wiedzą o pracy?!
– Gwoli prawdy
materialnej dodać muszę – uzupełnia
Dymarski – że ów kapłan zakończył kazanie tradycyjnie, ewangelicznie, ale nieco speszeni nie byliśmy
pewni, czy uzyskaliśmy zgodę na odejście
w pokoju, czy też polecenie, iżby się wynosić i nie pokazywać więcej... Informacja komendanta MO, który swoją funkcję
pełnił od wielu lat, teren znał szczegółowo i tak samo szczegółowo znali jego,
czyli komendanta, mieszkańcy gminy,
oparta była na faktach. Takim na przykład, że – jak mi po latach opowiedziano – pewnej
niedzieli, gdy wierni nie doczekali się księdza i poczęli wychodzić z kościoła,
przed świątynię zajechał samochód, otworzyły się drzwi, ten niemłody kapłan
wypadł z auta na drogę, nie podniósł się o własnych siłach i ofiarny kierowca
odwiózł go z powrotem na plebanię. Jak informuje komendant, kondycja tego
kapłana wzbudzała negatywne komentarze mieszkańców wsi, gdzie przed niedzielną
mszą się nie pije. Problem rozwiązał się samoistnie; nieszczęsny ksiądz umarł. Pojawił się na stałe młody i
zdrowy następca, nie w charakterze proboszcza, ale jako szef ośrodka Caritasu dla
młodzieży trudnej , który powstał przy strychowskim kościele. We wsi zapanowała
trwoga: przywloką AIDS (lata 80.) i wszelkie inne złe rzeczy. Okazało się z
czasem, że ta „trudna” młodzież nie sprawia żadnych kłopotów i jest
zdyscyplinowana. Przedsiębiorczemu księdzu wieś zawdzięcza asfaltową drogę z
szosy głównej; tak uporczywie nękał urzędy, aż w końcu powstała. Wieś widzi
wszystko, na wsi nic się nie ukryje. I tak np. Zdzichu, złota rączka, z którym
w późniejszych latach się zaprzyjaźniłem, do spowiedzi wielkanocnej wybierał
się do miasta. Zapytałem go, dlaczego, skoro ma kościół za płotem. Zdzichu,
ofiarny wykonawca prac remontowych w zabudowie przykościelnej, jako sąsiad
zakolegował się z sympatycznym księdzem i tak mi tłumaczył: znamy
się, niejeden raz piwo wypilim po robocie, klękam do spowiedzi, a on mnie pyta
o szczegóły, to wolę pojechać do miasta. Rozumiałem go...
WRACAMY DO DOKUMENTÓW. Obecność osób przebywających na podanym
adresie nie powoduje zainteresowania mieszkańców wsi. W ubiegłym roku
odnotowano jedynie dwukrotne skargi ze strony mieszkańców dot. faktów opalania
się przez przebywające tam osoby nago. (dowody w załączeniu) – czytamy w
notatce służbowej por. Pawłowskiego z rozmowy z komendantem MO.
– Czy domyśla się
pan, jakie to mogły być dowody, bo w
archiwach IPN ich nie znaleźliśmy? –
pytamy pana Lecha.
– O skargach nie było mi
wiadomo, jak znam życie, nie sądzę, żeby zaistniały. A jakiż materiał dowodowy komendant posterunku
przekazał oficerowi SB? W grę wchodzi dokumentacja fotograficzna, bo cóż
innego? Pamiętam wszakże, jak poznałem
komendanta. Przyjechał milicyjnym gazikiem, takim ówczesnym autem terenowym,
uprzejmie się przedstawił, dodając dowcipnie, że on tu jest szeryfem.
Powiedziałem mu, że od wczoraj jestem tu sam i serdecznie zaprosiłem na posesję.
Sierżant usiadł, poprosił o mój dowód osobisty, tłumacząc się, że wie pan, taka
procedura, spisał dane, po czym spytał, czy panie są w środku. No nie ma, bo
przecież wczoraj wyjechały. Nie ustępował: no tak, powiedzmy, że wyjechały… to
ja bym chciał spojrzeć na dowody osobiste pięknych pań. No nie ma tu dowodów
osobistych, bo przecież zabrały ze sobą. No tak, powiedzmy, że zabrały… a ja bym,
sprawdził, czy one w środku nie ukrywają się przede mną, ha, ha, pozwoli pan? Zaprosiłem
do wnętrz, choć nie było czym się chwalić – chatka była stara, z przeciekającym
dachem, wymagała remontu. Do zabudowania gospodarczego komendant zajrzał pobieżnie.
Notatka służbowa: W okresie letnim w/w funkcjonariusz przebywał na powyższym adresie dokonując
kontroli prewencyjnej.
– Sierżant usiadł
jeszcze na zewnątrz – kontynuuje Dymarski – i tak rzekł: No bo na terenie
tutejszym plaży dla, powiedzmy, nudystów nie ma… Istotnie, potwierdziłem, nie
zauważyliśmy. No, czyli jeżeli, powiedzmy, nago, to w miejscu specjalnie
upoważnionym, bo inaczej, jak w przypadku tych pań, to wykroczenie. – Postanowiłem
odkryć, nomen omen, karty, panie sierżancie, powiedziałem, może i nasze panie
nad tym jeziorkiem, na lichym, zasłoniętym wysoką trzciną pomoście, zdjęły części garderoby, ale
upewniając się, że nikt obcy nie widzi! –
Ha! – żachnął się sierżant. – Wieś wszystko widzi!
Opowiedziałem o tej
wizycie znajomemu mieszkańcowi wsi (Informacja na podstawie ustnej relacji t.w.
Leśnik z dnia 14.10.87. Grupa osób
przebywających w domku w Strychach nawiązała kontakt z Krzysztofem E., gospodarzem mieszkającym przy
wjeździe do wsi. Są z nim w dość zażyłych stosunkach – mówią sobie po imieniu.
Zaopatrują się u niego w mleko i jego przetwory. E. Krzysztof ma około 30 lat,
jest żonaty i posiada 2 dzieci. Gospodarstwo przejął po ojcu i trochę ziemi
dokupił z państwowego funduszu. Łącznie gospodaruje na 15 ha. Rolnikiem jest
raczej solidnym. Ma dwa traktory i inne potrzebne maszyny rolnicze. Jest raczej
wątpliwe by to zbliżenie nastąpiło na gruncie wspólnych przekonań politycznych.),
który stwierdził, że o opalaniu się nago jeszcze nie słyszał, ale widziano
sierżanta kilkakrotnie po drugiej stronie jeziora, jak na leżąco lornetuje. Tymczasem komendant, jak się okazuje: w trakcie kontroli na podanym adresie
przeprowadził lustrację pomieszczeń mieszkalnych nie stwierdzając faktów które
mogłyby świadczyć o wykorzystywaniu tych
pomieszczeń do przechowywania lub wykonywania materiałów pozbawionych
debitu.
Z notatki służbowej por. Pawłowskiego (w
rozmowach z komendantem uczestniczył por. R. Palka) dowiadujemy się, że: W najbliższym okresie wykorzystując obecność
osób w interesującym nas obiekcie
planuje się przeprowadzenie kontroli zabezpieczenia p-poż we wszystkich
pomieszczeniach należących do posesji. W czynności tej uczestniczyć będzie
komendant posterunku oraz pracownik tut. wydziału dotychczas nieznany opozycji.
Ponadto: Z powyższej informacji
sporządzić wyciąg do sek. IV tut. wydziału oraz Wydz. II i IV WUSW w. gorzowskiego. Odtąd rola komendanta sierżanta schodzi w
cień, albowiem: Zgodnie z wcześniejszymi
ustaleniami rozmówca wytypował osobę, która zostanie pozyskana do współpracy w
celu uzyskiwania informacji dot. osób przebywających na kontrolowanym obiekcie.
Chodzi głównie o inf. dot.:
- rejestrowaniu numerów pojazdów
- opisywania wyglądu osób tam przebywających
- czasokresu przebywania
- zapewnienie możliwości prowadzenia z mieszkania w/wym
obserwacji obiektu.
Do pracy wywiadowczej w
przedmiotowej sprawie przystępuje pozyskany tajny współpracownik Służby
Bezpieczeństwa o pseudonimie „Leśnik”, którego prowadzi por. T. Siwek. Ze
względu na położenie obserwowanego obiektu (na skraju wsi), inwigilacja
bezpośrednio z czyjegoś mieszkania nie była możliwa. Choć w środku wsi, optymalnie najbliżej,
mieszkał emerytowany pracownik
leśnictwa. Wraz z żoną zajmował lokal na piętrze jedynego tutejszego
budynku dwukondygnacyjnego, murowanego. Niegdyś na parterze była jednoklasowa
szkoła, a żona leśnika była jej kierowniczką i nauczycielką, osobą najwyżej postawioną
w hierarchii społecznej wsi. Szkołę zamknięto, bo opadł wyż demograficzny, a
była nauczycielka, powodowano pasją społecznikowską i postawą propaństwową,
przystąpiła do ORMO [Ochotnicza Rezerwa Milicji Obywatelskiej]. Obiektywnie
stwierdzić należy, że z pierwszego piętra było co obserwować, choćby brak
kasków na głowach motocyklistów, nie mówiąc o znamionach prowadzenia pojazdu
pod wpływem alkoholu w powiązaniu z ruchem konsumentów jedynego we wsi sklepu,
dobrze widocznego z okien mieszkania. Nowa aktywność byłej kierowniczki szkoły
nie przysparzała jej, rzecz jasna, popularności wśród męskiej populacji. Jakoś
sobie radzono: – Uwaga (tu padało nazwisko tej pani), filuje – ostrzegał ktoś,
kto bystrym okiem zerknął na okno. Z kolei sierżant z leśnikiem na pewno znali
się dobrze i zapewne łączyło ich, jako ludzi władzy, szeroko rozumiane
zagadnienie ładu i porządku. Komendant,
zgodnie z poleceniem SB, wytypował więc optymalnie i werbunek był łatwy – na
gruncie postawy obywatelskiej.
I tak, w październiku r.
1987 tajny współpracownik donosił (Informacja
opracowana na podstawie ustnej relacji t.w. Tajne spec. znaczenia. Egz.
pojedynczy): Na terenie
interesującego nas obiektu w Strychach przebywają aktualnie 2 osoby (kobieta i mężczyzna)
. Przyjechali samochodem osobowym m-ki Fiat 126p o numerze rej. PNL 6008 w dniu
12 bm. W ubiegłym tygodniu w domku przebywała para, która porusza się samochodem
m-ki Fiat 126p nr rej. POZ 0634. Podczas ich pobytu dojechał do nich jeden
mężczyzna. Przyjechał prawdopodobnie autobusem bo nie było widać jego samochodu.
Dokument świadczy nadto
o szerszych horyzontach umysłowych
tajnego współpracownika. Por. T. Siwek rzetelnie notuje jego wypowiedź:
Zapowiedź realizacji II etapu reformy gospodarczej wzbudziła w środowisku
t.w. /rolnicy indywidualni i członkowie SKR/ raczej niewielkie zainteresowanie.
T.w. uważa, że jest wynikiem ich przekonania iż reforma nie będzie miała dużego
wpływu na styl ich pracy. Zapowiedź, że państwo przestanie dotować, bo wszelka
działalność musi być dochodowa przyjmują obojętnie. Wychodzą po prostu z
założenia, że jeżeli wzrosną ceny maszyn rolniczych, nawozów, środków ochrony
roślin, to tym samym wzrosną ceny towarów wytworzonych w produkcji rolniczej.
Będzie się po prostu obracało większymi sumami. Pewne zainteresowanie w tym
środowisku wzbudziła zapowiedź referendum datowanego na dzień 29 listopada br.
Chodzi tu głownie o treść pytań jakie postawi się biorącym udział w tym
referendum. Zdaniem t.w., środowiska wiejskie bez zastrzeżeń opowiedzą się za
reformą jeżeli zagwarantuje się w niej uczciwie pracującym wyższy standard
życiowy. Chodzi tu głównie o to by zlikwidować problem tzw. poszukujących pracy
z niepodejmowaniem jej.
Z dokumentu nie wynika,
aby por. Siwek podjął temat, bo też nie w roli eksperta „Leśnik” był
werbowany. Dlatego rutynowo wyznacza mu
się zadania:
1.
W dalszym ciągu pozostają aktualne
zadania zlecone i omówione na spotkaniu w dniu 27 sierpnia br.
2.
Wykorzystując swój status zawodowy i
stosunkowo bliskie sąsiedztwo dążyć w sprzyjających okolicznościach do nawiązania bliższych kontaktów z osobami
przebywającymi w interesującym nas obiekcie.
3.
Dążyć do bliższego rozpoznania
osobowości Krzysztofa E.
W punkcie 3. chodzi o osobowość
tego rolnika, u którego – jak już
rozpoznał komendant posterunku – osoby przebywające w obiekcie zaopatrują się w
mleko i jego przetwory. Daje do myślenia zdanie w „Omówieniu”, że informacja
przekazana przez TW punkcie 1 (czyli numery rejestracyjne) jest wiarygodna i znajduje potwierdzenie u
innych źródeł. Innym źródłem mógł być np. mieszkaniec sąsiedniej wioski,
oferujący w ramach handlu obwoźnego sprzedaż sera czy jajek. Sprawdzanie
wiarygodności TW przez doniesienia innego informatora było rutynowe. Na
podstawie numerów rejestracyjnych por. Siwek łatwo ustalił, że osobami
przebywającymi w obiekcie byli M. Kęszycki, S. Piasecka oraz L. Dymarski. W
pozycji „Uwagi” dowiadujemy się, że w trakcie spotkania wręczono t.w. leki dla
jego żony. Później poprosi porucznika o pomoc w zakupie amunicji do broni
myśliwskiej i po prostu przy następnym spotkaniu amunicję
otrzyma. Z dostępnych dokumentów nie wynika, aby „Leśnik” pobierał wynagrodzenie
pieniężne.
Wywiązując się z zadania (Zwracać uwagę i wychwytywać bardzo krótkie
wizyty – odnotowywać nr rej samochodów
użytych do tych wizyt) TW „Leśnik” informuje, że [...]w początkach maja br. do Strych przyjechali goście z RFN samochodem
osobowym marki mercedes o nr rej. NRC
575. W tym czasie w domku przebywał jeden mężczyzna, który przyjechał
samochodem fiat 126p o nr rej. 0634.
W omówieniu tej doniosłej dla bezpieczeństwa państwa informacji por. T.
Siwek stwierdza, że podczas wizyty ob.
ob. RFN na terenie Strych przebywał L. Dymarski. Tenże przypomina sobie po latach, że któregoś
dnia istotnie zatrzymał się przed furtką samochód z rejestracją RFN. Była w nim
młoda para i staruszka, jak się okazało, przedwojenna mieszkanka sąsiedniej
wioski. Pytali o drogę i uzyskawszy wskazówki, ruszyli leśnym traktem, ale po
pewnym czasie wrócili niepocieszeni, bowiem zamiast do wsi trafili, jak im się
zdało, nad jezioro. A to dlatego, że po pierwsze, zabudowania tej opuszczonej wioski
z czasem zostały rozebrane, a fundamenty
zarosły; po drugie, wskutek usypania grobli na niegdysiejszej rzeczce powstały tam płytkie, choć rozległe stawy
rybne. Starszy Inspektor Sekcji II Wydziału III Służby Bezpieczeństwa
Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Poznaniu, porucznik T. Siwek, poszedł
jednak utartym tropem i zalecił zwrócić
się z pismem do Wydziału VIII Departamentu III Ministerstwa Spraw Wewnętrznych
celem ustalenia właściciela samochodu marki mercedes.
Wskutek pracy
operacyjnej funkcjonariuszy, w połączeniu
z aktywnością wywiadowczą „Leśnika”, krąg osób podejrzanych rozszerzał
się. Z podsłuchu telefonu Dymarskiego pozyskano informację, że podczas jego
bytności w Poznaniu dzwonił do niego „Tomek ze Strych”. TW „Leśnik” poinformował porucznika, że jedynym mężczyzną w Strychach o imieniu
Tomasz jest M. zamieszkały pod nr 43. Wiosną wrócił do Strych po odbyciu
zasadniczej służby wojskowej i bardzo rzadko przebywa na miejscu. Jest prawie
niewidoczny. Wiąże się to z wykonywanym przez niego zawodem i częstym
przebywaniem w delegacji. M. jest prawdopodobnie kierowcą. W rubryce „Zadania” por. Siwek polecił
„Leśnikowi”: zwracać uwagę na wszelkie
kontakty osób przebywających w domku z mieszkańcami wsi, ze szczególnym
uwzględnieniem Tomasza M., a w pozycji „Przedsięwzięcia” napisał: W porozumieniu z RUSW [Rejonowy Urząd Spraw
Wewnętrznych] w Międzyrzeczu rozpoznać wszechstronnie osobę Tomasza M. Na
ile wszechstronnie go rozpoznano – tego
z zachowanej dokumentacji się nie
dowiadujemy, ale, jak pamięta Dymarski,
gdy był w Poznaniu, zadzwonił do niego (z najbliższego urzędu
pocztowego) łódzki kolega, Tomasz S.,
który do Strych przyjechał autobusem, nikogo „w interesującym
nas obiekcie” nie zastał, a przedstawił się: „Cześć, mówi Tomek, dzwonię ze
Strych…”.
Kolejny sezon – rok 1988.
Na terenie interesującego nas obiektu w
Strychach pierwsi goście pojawili się dopiero 30 kwietnia. Przebywali tam do 3
maja włącznie. Przyjechali dwoma samochodami marki Fiat 126p o numerach rejestracyjnych: PNC 0634 i POZ
0434. Były to dwie pary goszczące w Strychach. […] Podczas majowego pobytu
gości w Strychach wizytę złożył im komendant posterunku MO w Przytocznej. Z dokumentu opatrzonego klauzulą „Tajne
spec. znaczenia. Egz. pojedynczy” dowiadujemy się, że: Dotychczas w Strychach przebywali Lech Dymarski, Ewa Kraskowska,
Marcin Kęszycki i Sławka Piasecka.
Tymczasem TW „Leśnik” bacznie
obserwuje:
W dniu 2 lipca w godzinach przedwieczornych z krótką wizytą
do obiektu przyjechał nieznajomy mężczyzna prawdopodobnie z Wrocławia. Przyjechał samochodem osobowym m-ki FSO 1500,
koloru kremowego o nrze rejestracyjnym zaczynającym się od liter WRA. Był to
mężczyzna w starszym wieku, wzrostu średniego i szczupłej budowy ciała. Wizytę prawdopodobnego gościa z Wrocławia t.w.
ps. LEŚNIK stwierdził właściwie w momencie jej zakończenia i opuszczenia
obiektu przez wymienionego. Było to w momencie gdy wracał ze swojego pola i
zbliżał się do obiektu. Wyjeżdżał właśnie wtedy z bramy FSO 1500.T.w. pobieżnie
zapamiętał sylwetkę mężczyzny prowadzącego samochód i początek nru
rejestracyjnego. Nigdy przedtem nie był widziany w tej okolicy
- raportuje por. Siwek.
Opisany przez „Leśnika” nieznajomy mężczyzna to zdaniem
Dymarskiego ponad wszelką wątpliwość jego przyszły teść, który przyjechał na
ryby.
Po trzech latach
zdobywania doświadczeń tajny współpracownik, uznany za rzetelne źródło, został
wreszcie wykorzystany do pracy stricte
operacyjnej. Już rok wcześniej
zwierzchnik por. Siwka pismem odręcznym na jego maszynopisie (Wyk. w 1 egz. Teczka pracy TW. Opr. TS/II/druk
WP l.dz. masz. 0011858/87) zadysponował: na kolejnym spotkaniu z tw omówić możliwość zawiązania się bliższych
kontaktów źródła z osobami przebywającymi w interesującym na obiekcie pod
stosownym pretekstem. 31. 08.87. – podpis nieczytelny. Ha, jaki pretekst byłby „stosowny”? – o tym w czerwcowe wieczory roku 1988 rozmyślał
zapewne tajny współpracownik , emerytowany leśnik, obywatel propaństwowy, być
może odwołując się do wyobraźni małżonki, emerytowanej nauczycielki, członkini
ORMO. Pomysł nastręczył się sam z siebie, gdyż: W dniach 2 i 3 lipca br. w obiekcie przebywali kobieta i mężczyzna.
Mieli ze sobą dwa psy. (Jeden to jamnik a drugi to owczarek niemiecki).
Przyjechali sam. mki Fiat 126p o nrze rejestracyjnym PNC 0634.
Ostatni zachowany dokument mówi wszystko:
Informacja opracowana na podstawie
ustnej relacji t.w.
Źródło: T.W. ps. „Leśnik”
Przyjął: por. T. Siwek
Miejsce: biuro – mieszkanie t.w.
Data 88.07.05
Poznań 1988.07.06
Tajne spec. znaczenia
Egz. pojedynczy
Omówienie:
W dniu 2 lipca t.w. ps. „LEŚNIK” wykorzystując
pobyt dwóch psów na terenie posesji obiektu i zgodnie ze zleconym mu wcześniej
zadaniem, próbował nawiązać kontakt z przebywającymi tam osobami. W tym celu
udając się na swoje pole drogą wiodąca przy obiekcie zabrał psa, który wszedł
na teren obiektu i wdał się w bójkę z przebywającymi tam psami. Sprawa
zakończyła się wymianą grzecznościowych
uwag na temat zachowań psów i ich charakterów. Wobec wyraźnie niechętnej
postawy mężczyzny nie było warunków do nawiązania jakiegokolwiek kontaktu.
Osobami przebywającymi w tym czasie w
obiekcie byli Ewa Kraskowska i Lech Dymarski.
Dymarski
jako doświadczony figurant Sprawy Operacyjnego Rozpracowania od r. 1975 (sic!)
też przywiązuje uwagę do szczegółów i dlatego uzupełnia. Rozpoznanie „Leśnika”
było powierzchowne o tyle, że o ile jeden pies, Fredek, istotnie był jamnikiem
szorstkowłosym, o tyle drugi, Zuzia, wzrostu raczej średniego, jako efekt
pomieszania ras nie była owczarkiem niemieckim, choć z punktu widzenia
Służby Bezpieczeństwa ten trop śledczy miałby podstawy. Minęły lata – zamyśla
się Dymarski – i tego już nie zbada sam por. Siwek, ani, wskutek przemian
ustrojowych, które niebawem nastąpiły, nie zajmą się tym specjaliści ze
stosownego departamentu MSW.
Racja, ale latem roku 1988
jeszcze nie opuszczano rąk. Mimo niepowodzenia specjalnej operacji „Leśnika” w
ostatnim zachowanym dokumencie nieustępliwy
porucznik z uporem powtarza treść zadań:
Wykorzystując swój status zawodowy
i fakt częstego przebywania w bezpośredniej bliskości obiektu w sprzyjających
okolicznościach dążyć do nawiązania bliższych kontaktów osobami przebywającymi w obiekcie, a także:
Dążyć
do rozpoznania osobowości Krzysztofa E. , u którego zaopatrują się w mleko i
jego przetwory, ze szczególnym uwzględnieniem prezentowanej przez niego postawy
polityczno – społecznej. I, rzecz jasna: W miarę możliwości odnotowywać wszelkie wizyty w obiekcie i zapisywać
nry rejestracyjne pojazdów.
„Co to się działo, co to się działo, uzdrowiska pół ze śmiechu się skręcało i skręciłoby zapewne wszystkich ludzi, gdyby się basista nie obudził...”
Cała akcja trwała trzy lata, choć
tylko w czasie wiosenno-letnim, kiedy w obiekcie przebywały obserwowane osoby. W pracy operacyjnej bezpośrednio brało udział
trzech poruczników Sekcji II wydziału III SB WUSW w Poznaniu i nieznana liczba ich zwierzchników, niewykluczone, że nawet
funkcjonariusze warszawscy MSW, choćby w związku z koniecznością rozpoznania
właściciela samochodu z RFN, co z kolei,
być może, wymagało zaangażowania rezydentury wywiadu. Podejmowane czynności funkcjonariuszy i
ofiarność tajnego współpracownika (nagrodzonego amunicja strzelecką zakupioną z
funduszu operacyjnego) nie przyniosły jednak wymiernego efektu, choć gdyby w
następnym roku nie doszło do „Okrągłego Stołu” i „wyborów czerwcowych”, zapewne
sprawa by nie wygasła, bo przecież do ostatniej chwili była rozwojowa. Czy Służba Bezpieczeństwa ostatecznie
rozpoznałaby osobowość rolnika Krzysztofa E.? Czy jej tajny współpracownik w
końcu nawiązałby bliższe kontakty z osobami przebywającymi w obiekcie, czy też
było to zadanie niewykonalne? Te, jak i inne pytania pozostaną bez odpowiedzi.
Nawet wewnętrzne raporty SB wydają się rozwlekłe, powtarzalne, jakby porucznicy
oceniani byli nie za efekty, a według ilości zapisanych stron, zauważa Dymarski,
i dodaje: – Bo też w aktywności bezpieki lat 80. w tropieniu działalności
„antypaństwowej” chodziło nie tyle o to, by złapać króliczka, ale by gonić go.
Wskazuje też na oboczny
aspekt pracy operacyjnej w terenie, który w tym wypadku warto wziąć pod uwagę:
między posterunkiem MO w gminie, w którym funkcjonariusze WUSW kontaktowali się
z komendantem, a mieszkaniem „Leśnika” we wsi Strychy, gdzie latem zdawał
relacje, znajduje się urocze jezioro, kąpielisko i plaża. Tak, bezpośrednio zaangażowanym w terenie funkcjonariuszom
SB ta sprawa na pewno jawiła się jako rozwojowa, a przerwał ją (bo nie
zakończył) młyn historii.
Reporterowi nie udało
się dotrzeć do uczestniczących w tamtych
wydarzeniach funkcjonariuszy SB.
Nie znamy ich losów. Po powstaniu tzw. rządu Mazowieckiego SB rozwiązano
i w jej miejsce ustanowiono Urząd Ochrony Państwa, do którego, co
prawdopodobne, przeszli porucznicy wraz z całym bagażem doświadczeń służby.
Byłoby to zgodne z duchem tamtego czasu, kiedy to przedstawiono ufnemu
społeczeństwu pogląd, że roztropna nowa władza nie odpycha doświadczonych ludzi
tajnych służb, którzy służyli władzy poprzedniej. W tekście reportażu nazwiska występujące w
donosach TW i opracowaniach funkcjonariuszy zostały pominięte choćby dlatego,
że ludzie, których osobowość i postawa polityczno-społeczna była
rozpracowywana, nie mieli o tym w ogóle pojęcia. Podanego w tekście nazwiska byłego wicewojewody, który w
ramach przechodzenia nomenklatury PRL na system rynkowy miał być udziałowcem
tzw. firmy polonijnej, nie należy wiązać ze sprawą, choćby dlatego, że zakład
przetwórstwa owocowo-warzywnego we wsi Strychy nie powstał, a poniemieckie
zabudowania byłej Spółdzielni Kółek Rolniczych ostatecznie popadły w ruinę.


