niedziela, 7 stycznia 2018

Moja żona, wielce doświadczona nauczycielka akademicka zwróciła mi uwagę, że do przytoczonego wiersza Barańczaka potrzebne jest objaśnienie. Ma rację; ja nie jestem nauczycielem i zapominam, że publikuję nie tylko dla swoich rówieśników (czyli - stwierdzam z żalem - starszych ludzi) ale chcę przecież, żeby czytając, rozumieli młodsi. 
Zatem: daty podałem (wiersz datowany przez autora - grudzień r. 1976, publikowany w tłumaczeniu ang.  - w grudniu 1981). Druga data jest zapewne bardziej znana: wprowadzenie stanu wojennego, uwięzienie tysięcy działaczy Solidarności i - jak się wtedy mówiło - wojna polsko-jaruzelska. Kilka lat wcześniej, we wrześniu r. 1976, zawiązał się Komitet Obrony Robotników, którego sygnatariuszami byli m. in. pisarze, uczeni, aktorzy. Wśród nich - adiunkt na UAM, znany już autor młodszego pokolenia, dr Stanisław Barańczak. Z jakiej przyczyny powstał ten Komitet, czym się zajmował - o tym można się dowiedzieć pod hasłem "KOR". 
Nazajutrz po tym, gdy Radio Wolna Europa (patrz: "RWE") podało informację o powstaniu KOR-u, punktualnie o godz. 6 rano (wg ówczesnych przepisów wkraczanie do mieszkań dopuszczalne było od szóstej; wcześniej, w okresie stalinowskim i później, w stanie wojennym, takich ograniczeń nie było) przybyli po mnie trzej funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa i zabrali do swojej siedziby przy ul. Kochanowskiego w Poznaniu. Według ówczesnej praktyki obywatela nie informowano o przyczynie ani podstawie prawnej; po prostu: pan pójdzie z nami. Na miejscu indagowano mnie w sprawie nielegalnej zbiórki pieniędzy na pomoc dla represjonowanych robotników Ursusa i Radomia. Nie przyznałem się do tego, a nie kłamałem, bo jeszcze pieniędzy nie zbieraliśmy. A więc trzej królowie, zaś kadzidło to niepowtarzalny aromat papierosów "Popularne", które trzej palili, kiedy się ubierałem. Złoto owszem, zegarki, choć młodzi esbecy lubili też sygnety. Pan pojedzie z nami.
Fiat - samochód na wyposażeniu wszelkich instytucji PRL (SB używała wersji mocniejszej 1500 cm, którą dało się poznać po pracy silnika). Dla starszego od nas pokolenia  symboliczny i nieporównanie bardziej złowrogi (Urząd Bezpieczeństwa w latach 50. torturował i mordował) był czarny Citroen.
Gdy wypuszczono mnie z pokoju przesłuchań, na korytarzu spotkałem się wzrokiem z oczekującym na ławce Stachem. W nocy wrócił z Warszawy, rano goniec dostarczył do domu "wezwanie do stawienia się". Tak to zorganizowano; esbecy ostentacyjnie, głośno mnie pożegnali, że niby na kawę do nich wpadłem... Był taki pogląd, że ci esbecy są psychologicznie przeszkoleni. Może i byli, ale moim zdaniem na poziomie nader podstawowym. Pod koniec lat 80., gdy po raz ostatni zabrali mnie "na Kochanowskiego", jeden zuch tak zagaił: Panie Leszku (oni nieznośnie tak się zbliżali), no, niech pan powie, kto tu w mieście panu przeszkadza, Pałubicki, Leonard Szymański, pan powie, my pomożemy, pan powinien tę całą konspirację chwycić mocną ręką, bo bałagan jest... Panowie oficerowie - odpowiedziałem - czy my się znamy od dzisiaj? Wiemy, co powiedział kapitan Kloss do Sturmbannführera - nie ze mną te numery, Brunner.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz