Jan Olszewski
– wspomnienia spontaniczne
Obywatel a SB. Jan Olszewski
był współtwórcą KOR, choć nie członkiem – sygnatariuszem Komitetu; uznano bowiem, że będzie potrzebny jako
adwokat i trzeba zachować pozór, że jest z boku. Przypomnę, że był anonimowym
autorem obszernej broszury pt. Obywatel a
SB, powielanej w drugim obiegu. Był to wyczerpujący poradnik dla każdego
nękanego przez bezpiekę, wyposażał także w niezbędną dla nękanego wiedzę
prawną, choćby taką, że esbekowi wolno zadawać pytania, ale indagowany nie musi
na nie odpowiadać – proste, oczywiste, a jednak rewolucyjne. Ta książeczka
zastępowała wszelkie, ewentualne szkolenia , drukowaliśmy ją masowo w okresie „S”.
Statut, strajk. Był
współautorem statutu jednego, krajowego Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego. Jako nasz doradca, na posiedzeniach KKP nie
stawał w pierwszym szeregu, jak Geremek czy Mazowiecki, nie rywalizował też o
dostęp do ucha Wałęsy. Aktywniej
wystąpił na historycznym posiedzeniu Krajowej Komisji Porozumiewawczej w
Bydgoszczy, gdzie decydowano o strajku generalnym w odpowiedzi na poturbowanie
działaczy „S”. Przemawiał żarliwie, przekonując nas do umiaru; powoływał się na
swoje doświadczenie w Powstaniu Warszawskim (krótko mówiąc, obawiał się, że
strajk generalny spacyfikują sowieckie czołgi). Po stanie wojennym w artykule (w londyńskim „Aneksie” i w krajowej prasie podziemnej) pt. Porozumienie warszawskie (ono zdecydowało
o odwołaniu strajku) wspominałem, że jeden z naszych starszych doradców przestrzegał przed wzniecaniem powstania, choć
nikt z KKP nie proponował jego proklamacji.
Później spotkałem Pana Jana u Romaszewskich, który pozytywnie zrecenzował mój tekst, mówiąc coś
takiego: co do analizy tamtej sytuacji i oceny tego Porozumienia, zgadzam się w
całości, ale ja naprawdę byłem świadkiem tego koszmaru w 44 roku… Taki był Pan
Jan.
Komitet Obywatelski. W Komitecie
Obywatelskim przy Lechu Wałęsie (zbojkotowanym już przez Geremka, Michnika et
consortes - ówczesnych wrogów Wałęsy) Jan Olszewski, w sytuacjach kameralnych małomówny, przemawiał długo, lecz zebrani słuchali w
skupieniu, bo z mówcy emitowała charyzma. Był w tym gronie politycznym i duchowym
liderem.
Rząd. Państwo Olszewscy zajmowali małe mieszkanie, premier nie skorzystał jednak z
oferowanego mu bardziej właściwego (także z powodu wymogów bezpieczeństwa)
lokum i kompromisowo, z wymuszona zgodą najemcy, BOR wprawił kuloodporne szyby.
W
konstrukcji rządu Olszewski musiał iść na kompromis z Prezydentem. Wałęsa
„włożył” do rządu m.in. Krzysztofa Skubiszewskiego (MSZ). Gabinet był
mniejszościowy i poszerzenie bazy rządu wydawało się koniecznością. Trwały
wielotygodniowe rozmowy, bez udziału dziennikarzy. Mimo udziału liderów wielu partii, były to de
facto negocjacje z Unia Demokratyczną. Unia chciała dużo (m.in. tzw. resorty
siłowe!). Dla premiera, który już oddał MSZ, byłaby to nawet nie rekonstrukcja, a
ubezwłasnowolnienie. W końcu zdarzyło się tak, że po kilku godzinach rozmów przestał odzywać się z jednej strony Olszewski, a naprzeciw długiego stołu - Mazowiecki.
Przez niekończące się minuty reszta pokornie czekała. Wyszedłem do toalety, na
korytarzu rzucił się na mnie tłumek dziennikarzy. I co, jakie ustalenia, niech
pan coś ujawni! Rozmowy trwają –
powiedziałem. Tymczasem w sali obrad – nadal cisza. Mazowiecki powoli podniósł
wzrok w górę i przerwał impas: To może…
może przerwa? Zgoda. Wszedłem z pryncypałem do gabinetu. Zatroskany
powiedziałem z grzeczną ironią, że negocjacje weszły w fazę milczenia, czyli krytyczną. Bo wie pan – powiedział po namyśle premier - gdy ja widzę, jak Tadeusz podnosi oczy do sufitu, to mi mowę odbiera.
Był premier
Olszewski w Poznaniu (przypomnę – rok 1992). Nie zaprzeczę, nalegałem. Zatem,
spotkanie z pracownikami Cegielskiego, ”kultowego” kombinatu. Ale też spotkanie
elitarne: siły naukowe, twórcze i artystyczne miasta. Chodzi o wizerunek. Te
siły, to nie są źli ludzie, ale proszę zrozumieć – mówię pryncypałowi - to jednak
nie Warszawa i oni, będąc tak jak wszyscy w szoku transformacyjnym, wiedzę
polityczną, jak i wytyczne postępowania, czerpią codziennie z lektury Pisma,
znaczy z Wyborczej Gazety i homilii ojca redaktora naczelnego Adama. To
spotkanie się odbyło na uniwersytecie, no, takie drętwe. A potem w Cegielskim.
Jak się okazuje: mrowie ludzi, jak w czasie
pierwszej „S”. Zatem mówię pryncypałowi: to właściwie masówka, ale nikt ich nie
zmuszał, wiara przyszła tłumnie, bo premier do „Ceglorza” przyjechał, w tej
sytuacji sugeruję: krótki wstęp i dać ludziom zadawać pytania. Pryncypał
zaczął, jak uprzedził… krótkim wstępem. Mówił pięknie, niestety ok. 40 minut.
Wreszcie pytania. Zgłasza się człowiek: Panie premierze, jak był u nas Barcikowski
(wicepremier w PRL, członek Biura Politycznego PZPR), też długo mówił i pan
teraz pięknie mówił, a Cegielski upada! Potem u mnie w domu premier pyta: jak
pan sądzi, dlaczego ten człowiek skojarzył mnie z Barcikowskim? Być może przez
ten opadający na czoło kosmyk włosów – pomyślałem głośno. Chyba że tak –
przytaknął Pan Jan.
Rząd obalony. W „Pałacyku” - siedzibie Komitetu
Obywatelskiego przy Al. Ujazdowskich małe
grono z pokolenia byłego premiera, znani adwokaci, nasi obrońcy w PRL.
Informuję: właśnie Jacek Kuroń
powiedział w telewizji w kontekście lustracji, że ludzie, którzy chcieli do
tego doprowadzić, są po prostu chorzy. Dystyngowani starsi panowie milczą, a
pan Jan pyta: czy na alkoholizm? Pytanie złośliwe, Jacek Kuroń w tamtym okresie nie rozstawał się z
legendarnym termosem, ale sarkazm
wytłumaczalny. Jan Olszewski był obrońcą
Kuronia przed komunistycznymi sądami . Wtedy bronił, ale teraz, mając na myśli „Gazetę
Wyborczą” pytał: a co tam piszą nasi
milusińscy (to odsyłacz do piosenki legendarnego Kabaretu Starszych Panów)? No,
pisali. Na pierwszej stronie złośliwa karykatura Pana Jana. Pod nią osobiste
wynurzenia komentatora: Kauzyperda.
Wielekroć słyszałem takie niemiłe określenie adwokata. Nie rozumiałem, dlaczego tak niektórzy mówią.
Teraz wiem – przez pół roku szefem rządu był kauzyperda. Szef komentatora,
Michnik napisał obok, pod tytułem Odejście
w niesławie: „historia oceni ich bez litości”. Okładka tygodnika Wprost:
twarz byłego premiera, najbardziej pochmurna z dostępnych w archiwum, na czole
wielkimi literami: NIENAWIŚĆ. W „Gazecie Wyborczej” świeży wiersz Wisławy Szymborskiej: „Nienawiść” (drugi w jej dorobku w tym zakresie, po raz pierwszy,
będąc młodą poetką zdemaskowała lirycznie nienawiść imperialistów do Stalina). Wałęsa obrzucił Olszewskiego obraźliwymi
słowami. W telewizji dziennikarka pyta, czy będzie riposta. Pan Jan mówi, że
jest synem kolejarza, na ulicy i podwórku poznał wiele mocnych słów, ale od
dawna ich nie używa.
Oskarżyciel
Popiełuszki, Jan Bez Ziemi. Mijają lata. Jan Olszewski, wciąż poseł, kandydat na Prezydenta RP
tłumaczy się (zmuszony niejako przez młodsze otoczenie zwolenników) w Radiu
Maryja, że nie jest masonem. W Poznaniu pewien nie znany mi wcześniej starszy
człowiek (jak się okazało aktywista powstałego właśnie Klubu „Gazety Polskiej”)
mówi mi: Olszewski? Nigdy! On oskarżał Popiełuszkę! Dziad wyciąga pomiętą
ulotkę wyborczą: Tu stoi jak byk - oskarżyciel po-sił-ko-wy w procesie księdza
Popiełuszki! Panie, mówię, czytaj pan dokładnie: proces morderców Popiełuszki. No właśnie – nie
ustąpił – morderców, morderców!
Jan Olszewski przegrał wybory, Lech Wałęsa
też, prezydentem został Aleksander Kwaśniewski.
Olszewski pozostawał posłem, do
kolejnej reelekcji nie była potrzebna wyborcza kampania, po prostu na pana
Olszewskiego się głosowało. Jan Bez Ziemi – tak mówili niektórzy posłowie; znaczyło
to, że nie ma własnej partii i szeregów
do władzy już nie poprowadzi. Ale był widoczny: przez zwolenników, jak i tych,
którzy przed laty go obalali: jestem, widzę was i słucham.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz