Archiwalia
Jeden dzień z Adamem
U Adama byłem już przed południem, prosto z porannego pociągu. Herbata
bardzo cienka – takie czasy. W południe rozmowę przerwał telefon. Adam krzyczał
charakterystycznym dyszkantem:
– To ja siedzę w pudle, a ty w tym czasie negocjujesz z Urbanem! To o
czym ty chcesz teraz ze mną rozmawiać?! Ty sobie dalej rozmawiaj z
Urbanem, a nie ze mną!
Dzwonił Marcin Król. Była połowa lat 80., ten znany publicysta powziął
zamiar założenia legalnego czasopisma o profilu konserwatywnym, respektującego
wszakże realia ustrojowe. Nawiązał kontakt z Urbanem, podówczas rzecznikiem
Jaruzelskiego, i wszczął rozmowy. Dowiedział się jednak od życzliwych, że Adam
to potępia, co gorsza, złorzeczy nań na mieście, a suchej nitki nie
zostawiając, kwalifikuje go moralnie. Król chciał w cztery oczy przedstawić
swoje stanowisko, bo przecież nie dopuszcza się żadnej zdrady, lecz tylko
próbuje znaleźć szczelinę w murze cenzury. Adam nie dał mu tej szansy. Po
odłożeniu słuchawki, wzburzony, jakiś czas dochodził do siebie.
– Ty słyszałeś, Leszek? On nawet nie poczekał, aż mnie wypuszczą na
wolność, i zaczął z Urbanem kombinować, żeby mu pozwolił robić pismo
ko-ko-konserwatywne! I teraz mi mówi, że ja go źle rozumiem! Ty słyszałeś, ja
go zapytałem, Marcin, czy ja dziecko jestem?! Ja cię proszę, ty nie obrażaj
mojej inteligencji. Ja nie rozumiem? Ja?
Temat „Marcin Król” został zamknięty, kontynuowaliśmy jednak konwersację
wokół zagadnienia bezkompromisowości w sytuacji jaskrawego zniewolenia.
Pobieżnie prześwietliliśmy grupę znajomych osób, tak intelektualistów, jak
działaczy Solidarności. W tym drugim gronie pojawił się w naszej rozmowie
Marian Jurczyk, przywódca związkowy w Szczecinie.
– Jurczyka trzeba skasować – krótko orzekł Adam.
Skasować? Co znaczy „skasowanie” i czemu?
– Jurczyk to chuj – krótko wyjaśnił Adam, ale nie uznałem tego za
wyczerpujący argument. Choć przed stanem wojennym nie przeceniałem zdolności
Mariana, to teraz – taki przedstawiłem pogląd - nie stać nas na
„kasowanie” działaczy, którzy zachowują, choćby w skali regionalnej, jakiś
autorytet.*
Przed wieczorem okazało się, że Adam jest umówiony u Nowakowskich,
Jolanty – adwokatki i Marka – pisarza. Adam zapytał telefonicznie, czy
może przybyć z osobą towarzyszącą, podał dane osobowe i bez zastrzeżeń uzyskał
akceptację, bo z Nowakowskimi byłem już na stopie towarzyskiej. Po drodze udało
się zakupić butelkę wódki, a gospodarze podali śledziki w oleju (tu warto
wspomnieć, że podówczas, w epoce niedoborów na rynku artykułów pierwszej
potrzeby, zarówno wódka jak i śledzie nie były łatwo dostępne). „Sprawa Marcina
Króla” niestety wróciła i zdominowała spotkanie w tym prześwietnym gronie. Adam
przemawiał z rosnącą pasją, nie stroniąc od mocnych słów: „niegodne”,
„haniebne” itp. Kilka razy dobitnie podkreślał sytuacyjny aspekt.
– Ja siedzę, a on w tym czasie kombinuje! I to z kim? Z Urbanem! – tu
zrobił pauzę, by nabrać powietrza i wychylić kieliszek, a Marek zwrócił się do
niego:
– Król zachował się jak człowiek małej wiary. .. Nie wierzył, że tak
szybko będzie amnestia, i zaczął kombinować, nie czekając na ciebie…
Adam zapewne nie wyczuł ironii, bo zgodził się z takim
rozpoznaniem.
Zbliżała się noc, wypadało opuścić ciasne mieszkanko gospodarzy, ale dzień
się skończył, wypiliśmy tylko po dwa kieliszki wódki, a ile bieżących tematów
pozostało jeszcze do rozwinięcia… Adam wiedział, że trzy kroki dalej mieszka
aktorka Joanna Szczepkowska z mężem – pokoleniowo nam równi, a późna
niezapowiedziana wizyta nie była niczym niezwykłym w obyczajowości tamtych
lat. Adam posiadał zresztą status osoby towarzysko atrakcyjnej: dowcip,
swada, wiadomości z pierwszej ręki, no, wszyscy wiedzą. Gospodarze mieli wino.
Konwersacja skupiła się wyłącznie na Urbanie, bo właśnie tego dnia, jak
regularnie co tydzień, tenże z nieskrywaną satysfakcją obraził i sprowokował
opinię publiczną. Zgodne solidarne złorzeczenie na rzecznika rządu
trwało, aż opróżniły się dwie butelki wina. Złe powietrze uszło, przyszło
zmęczenie… i refleksja.
– Ale ja wam powiem… – zawiesił głos Adam. – Ja wam powiem... – znów
pauza. – Jurek Urban nie jest taki chuj, jak się ludziom wydaje.
– Jurek??? – spontanicznie zareagowała Szczepkowska.
Nie czekając na ciąg dalszy, zaproponowałem Adamowi podsumowanie.
– Zatem Jurczyk jest chuj, a Urban nie jest, czy tak? – czym jeszcze bardziej
zdezorientowałem gospodarzy, bo niby co ma piernik, wróć: Urban, do
Jurczyka?
Za dużo spiętrzyło się tych zawiłości o nocnej porze – pora iść spać.
Mając pewność, że następny dzień przyniesie nowe (choć stare) wyzwania, a z
nimi rozterki. Bić się, czy nie bić?**
_______________________________________
* Solidarnościowe środowisko nie miało jeszcze wiedzy o „uwikłaniu”
Jurczyka. W latach 90. ujawniono, że także Marian – przywódca sierpniowego
strajku w Szczecinie był na początku lat 70. zarejestrowany jako TW SB. Jak
zapisano, zgodził się być agentem „z pobudek patriotycznych”, co ja bym przetłumaczył,
że co najmniej z naiwności. Wycofał się z tego, z dokumentacji nie wynika, żeby
w tym czasie wygrywał w totolotka i raczej nie był cennym informatorem. Ale był - i „hak” w rękach SB pozostał; w Komisji Krajowej „S” w latach 80-81 należał do tzw. „umiarkowanych”. Podłożem niechęci
Michnika do Jurczyka w połowie lat 80. był jego udział w „Grupie Roboczej
Komisji Krajowej”, z którą i ja byłem związany. Gremium to opowiadało się za zachowaniem
ciągłości statutowej Związku, inaczej – odwołania jego delegalizacji.
** Rzecz jasna, nie pytam czytelników, czy
na stare lata mam się bić z Michnikiem, zwłaszcza, że publicystycznie biłem się już w pierwszej dekadzie III RP. To tytuł książki Tomasza Łubieńskiego,
historyka i publicysty, wydanej w r. 1978 (przed Solidarnością) i kolejno w
1980 (w czasie Solidarności), 1982 (w stanie wojennym).

