czwartek, 20 października 2022

 Archiwalia

     

       Jeden dzień z Adamem

 

      U Adama byłem już przed południem, prosto z porannego pociągu. Herbata bardzo cienka – takie czasy. W południe rozmowę przerwał telefon. Adam krzyczał charakterystycznym dyszkantem: 

     – To ja siedzę w pudle, a ty w tym czasie negocjujesz z Urbanem! To o czym ty chcesz teraz ze mną rozmawiać?!  Ty sobie dalej rozmawiaj z Urbanem, a nie ze mną! 

      Dzwonił Marcin Król. Była połowa lat 80., ten znany publicysta powziął zamiar założenia legalnego czasopisma o profilu konserwatywnym, respektującego wszakże realia ustrojowe. Nawiązał kontakt z Urbanem, podówczas rzecznikiem Jaruzelskiego, i wszczął rozmowy. Dowiedział się jednak od życzliwych, że Adam to potępia, co gorsza, złorzeczy nań na mieście, a suchej nitki nie zostawiając, kwalifikuje go moralnie. Król chciał w cztery oczy przedstawić swoje stanowisko, bo przecież nie dopuszcza się żadnej zdrady, lecz tylko próbuje znaleźć szczelinę w murze cenzury. Adam nie dał mu tej szansy. Po odłożeniu słuchawki, wzburzony, jakiś czas dochodził do  siebie. 

      – Ty słyszałeś, Leszek? On nawet nie poczekał, aż mnie wypuszczą na wolność, i zaczął z Urbanem kombinować, żeby mu pozwolił robić pismo ko-ko-konserwatywne! I teraz mi mówi, że ja go źle rozumiem! Ty słyszałeś, ja go zapytałem, Marcin, czy ja dziecko jestem?! Ja cię proszę, ty nie obrażaj mojej inteligencji. Ja nie rozumiem? Ja? 

      Temat „Marcin Król” został zamknięty, kontynuowaliśmy jednak konwersację wokół zagadnienia bezkompromisowości w sytuacji jaskrawego zniewolenia.  Pobieżnie prześwietliliśmy grupę znajomych osób, tak intelektualistów, jak działaczy Solidarności. W tym drugim gronie pojawił się w naszej rozmowie Marian Jurczyk, przywódca związkowy w Szczecinie. 

      – Jurczyka trzeba skasować – krótko orzekł Adam. 

      Skasować? Co znaczy „skasowanie” i czemu?  

      – Jurczyk to chuj – krótko wyjaśnił Adam, ale nie uznałem tego za wyczerpujący argument. Choć przed stanem wojennym nie przeceniałem zdolności Mariana, to teraz – taki przedstawiłem pogląd  - nie stać nas na „kasowanie” działaczy, którzy zachowują, choćby w skali regionalnej, jakiś autorytet.*  

      Przed wieczorem okazało się, że Adam jest umówiony u Nowakowskich, Jolanty – adwokatki i Marka – pisarza. Adam zapytał  telefonicznie, czy może przybyć z osobą towarzyszącą, podał dane osobowe i bez zastrzeżeń uzyskał akceptację, bo z Nowakowskimi byłem już na stopie towarzyskiej. Po drodze udało się zakupić butelkę wódki, a gospodarze podali śledziki w oleju (tu warto wspomnieć, że podówczas, w epoce niedoborów na rynku artykułów pierwszej potrzeby, zarówno wódka jak i śledzie nie były łatwo dostępne). „Sprawa Marcina Króla” niestety wróciła i zdominowała spotkanie w tym prześwietnym gronie. Adam przemawiał z rosnącą pasją, nie stroniąc od  mocnych słów: „niegodne”, „haniebne” itp. Kilka razy dobitnie podkreślał sytuacyjny aspekt. 

      – Ja siedzę, a on w tym czasie kombinuje! I to z kim? Z Urbanem! – tu zrobił pauzę, by nabrać powietrza i wychylić kieliszek, a Marek zwrócił się do niego: 

      – Król zachował się jak człowiek małej wiary. .. Nie wierzył, że tak szybko będzie amnestia, i zaczął kombinować, nie czekając na ciebie… 

      Adam zapewne nie wyczuł ironii, bo zgodził się z takim rozpoznaniem. 

      Zbliżała się noc, wypadało opuścić ciasne mieszkanko gospodarzy, ale dzień się skończył, wypiliśmy tylko po dwa kieliszki wódki, a ile bieżących tematów pozostało jeszcze do rozwinięcia… Adam wiedział, że trzy kroki dalej mieszka aktorka Joanna Szczepkowska z mężem – pokoleniowo nam równi, a późna niezapowiedziana wizyta nie była niczym niezwykłym w obyczajowości tamtych lat.  Adam posiadał zresztą status osoby towarzysko atrakcyjnej: dowcip, swada, wiadomości z pierwszej ręki, no, wszyscy wiedzą. Gospodarze mieli wino. Konwersacja skupiła się wyłącznie na Urbanie, bo właśnie tego dnia, jak regularnie co tydzień, tenże z nieskrywaną satysfakcją obraził i sprowokował opinię publiczną.  Zgodne solidarne złorzeczenie na rzecznika rządu trwało, aż opróżniły się dwie butelki wina.  Złe powietrze uszło, przyszło zmęczenie… i refleksja. 

      – Ale ja wam powiem… – zawiesił głos Adam. – Ja wam powiem... – znów pauza. – Jurek Urban nie jest taki chuj, jak się ludziom wydaje.  

      –  Jurek??? – spontanicznie zareagowała Szczepkowska.  

      Nie czekając na ciąg dalszy, zaproponowałem Adamowi podsumowanie.  – Zatem Jurczyk jest chuj, a Urban nie jest, czy tak? – czym jeszcze bardziej zdezorientowałem gospodarzy, bo niby co ma piernik, wróć: Urban, do Jurczyka?  

      Za dużo spiętrzyło się tych zawiłości o nocnej porze – pora iść spać. Mając pewność, że następny dzień przyniesie nowe (choć stare) wyzwania, a z nimi rozterki. Bić się, czy nie bić?**

 

_______________________________________

 

* Solidarnościowe  środowisko nie miało jeszcze wiedzy o „uwikłaniu” Jurczyka. W latach 90. ujawniono, że także Marian – przywódca sierpniowego strajku w Szczecinie był na początku lat 70. zarejestrowany jako TW SB. Jak zapisano, zgodził się być agentem „z pobudek patriotycznych”, co ja bym przetłumaczył, że co najmniej z naiwności. Wycofał się z tego, z dokumentacji nie wynika, żeby w tym czasie wygrywał w totolotka i raczej nie był cennym informatorem. Ale był - i „hak” w rękach SB pozostał; w Komisji Krajowej „S” w latach 80-81  należał do tzw. „umiarkowanych”. Podłożem niechęci Michnika do Jurczyka w połowie lat 80.  był jego udział w „Grupie Roboczej Komisji Krajowej”, z którą i ja byłem związany. Gremium to opowiadało się za zachowaniem ciągłości statutowej Związku, inaczej – odwołania jego delegalizacji.

 

** Rzecz jasna, nie pytam czytelników, czy na stare lata mam się bić z Michnikiem, zwłaszcza, że publicystycznie biłem się już w pierwszej dekadzie III RP.  To tytuł książki Tomasza Łubieńskiego, historyka i publicysty, wydanej w r. 1978 (przed Solidarnością) i kolejno w 1980 (w czasie Solidarności), 1982 (w stanie wojennym).

 

niedziela, 16 października 2022

 Aktualności... i archiwalia


Roger Waters w Poznaniu


Głośny ostatnio sojusznik Putina - gitarzysta celebryta
Roger Waters przez 16 lat komponował (i po części pisał)
 operę pod lakonicznym tytułem "Ça ira" (‟Będzie dobrze‟). 
 Tytuł, być może, nawiązywał do refrenu piosenki w repertuarze
Edith Piaf, w której obiecywano powieszenie arystokratów i 
sytość udręczonego ludu. 
Premiera  miała miejsce w Polsce, w Poznaniu; w r. 2006 
zwieńczyła obchody 50. rocznicy Poznańskiego Czerwca 1956, 
czyli antykomunistycznego powstania robotników. Spektakl 
w otwartej przestrzeni, z gigantyczną scenografią trwał 
ponad trzy godziny. Nie jest możliwy jego opis, choćby 
dlatego, że, jak lakonicznie zrecenzował go mój kolega, 
doświadczony reżyser Lech Raczak: było w nim wszystkiego
 za dużo. Istotnie: niespotykana mnogość rekwizytów, 
z których każdy miał być symbolem czegoś, np. oryginalny 
fiat 126p i nieoryginalny ksiądz katolicki, a wszystko 
rzekomo na tle Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Nie wiemy, 
jak to wszystko wiązało się w mózgu Watersa; moja recenzja 
brzmiała: sen małolata, który najadł sie detergentu. 
Obiektywnie ujmując: wielkogabarytowy pokaz scenicznej 
grafomanii. Poznańskich podatników kosztowało to, według 
doniesień medialnych, 800 tys. zł.
Nie wiemy, ile zarobili artyści, a ile wziął producent, niejaki 
Marek Szpendowski - jak się okazało, w PRL wieloletni agent
 Służby Bezpieczeństwa TW ‟Ojo‟ (szczegóły w przypisach). 
O przeszłości Szpendowskiego decydenci miejscy, zakładam, 
nie wiedzieli, ale też, ulegając czarowi producenta i sławie 
artysty (wiadomo – Pink Floyd), przed podpisaniem umów 
o scenariusz nie pytali, licząc przede wszystkim na efekt 
promocyjny miasta : Roger Waters w Poznaniu! Światowa 
premiera opery "Ça ira" w stolicy Wielkopolski! Będzie dobrze !

Niestety, Roger Waters - ça ne va pas, ça va continuer


à empirer (nie będzie dobrze, będzie coraz gorzej).



Przypisy :


Wikipedia:


W lutym 2005 na stronie internetowej Rogera Watersa znalazła się informacja,

że po 16 latach pracy została w końcu ukończona jego opera, Ça Ira. Premiera

płytowa miała miejsce 27 września 2005 nakładem wytwórni Sony Classical,

a sceniczna 25 sierpnia 2006 w Poznaniu. Dzieło to w sferze tekstowej opowiada

o najwcześniejszych, przesyconych optymizmem latach Wielkiej Rewolucji

Francuskiej. /…/ Autorem oryginalnego libretta był Étienne Roda-Gil, natomiast

Waters przetłumaczył je na angielski, dodając obszerne fragmenty własnego

autorstwa, a także skomponował muzykę. Muzyk uhonorowany został także

nazwaniem jego imieniem jednej z planetoid (495181) Rogerwaters /…/ 

Poparł aneksję Krymu. Po rosyjskiej agresji na Ukrainę w 2022 roku oskarżył

o sprowokowanie konfliktu Stany Zjednoczone i NATO, prezydenta Joe Bidena 

określił natomiast jako „zbrodniarza wojennego”, jednocześnie potępiając

rosyjską inwazję jako „czyn gangsterski". 5 września 2022 r. opublikował

list otwarty do pierwszej damy Ukrainy, małżonki prezydenta Ukrainy 

Wołodymyra ZełenskiegoOłeny Zełenskiej, w którym prezentuje poglądy

bardzo bliskie oficjalnej propagandzie rosyjskiej.


Wikipedia:


Marek Szpendowski w latach 70. i 80. był współpracownikiem 


Służby Bezpieczeństwa (PRL) w Poznaniu. Jego kryptonim

operacyjny SB to TW Ojo. Figuruje w teczkach aktorów Teatru Ósmego Dnia,

 Zenona Laskowika i Lecha Dymarskiego, na których donosił. Dezorganizował

działalność Studenckich Komitetów Solidarności, rozpracował kanały przerzutowe wydawnictw emigracyjnych. Zrealizował prapremierę opery Rogera Watersa "Ça ira"

w Poznaniu z okazji obchodów Poznańskiego Czerwca '56. Pracując dla 

Bogusława Bagsika za pieniądze z Art-B współprodukował polskie koncerty

The Rolling Stones, Michaela Jacksona, Rogera Watersa, Petera Gabriela, Eltona Johna, Gorana Bregovicia, a także Luciano Pavarottiego, Plácido Domingo i José Carrerasa. Obecnie wykładowca w Wyższej Szkole Promocji w Warszawie.


e.poznań.pl (r.2007):


Informację o współpracy Szpendowskiego z SB podał w

środę Głos Wielkopolski. Zdaniem dziennika jego kryptonim operacyjny to TW Ojo. Szpendowski miał być wyjątkowo cennym agentem - nie tylko wywiązywał się z powierzonych mu zadań, ale i z własnej inicjatywy dostarczał bezpiece dodatkowych informacji. Donosił między innymi na Zenona Laskowika czy Lecha Dymarskiego, a jego donosy łamały życiorysy wielu ludzi. TW Ojo figurował między innymi w teczkach aktorów Teatru Ósmego Dnia, na których donosił. Aktorzy wymieniają ten pseudonim w swoim spektaklu pod tytułem "Teczki". Wtedy nie wiedzieli jeszcze, kto się pod nim kryje. IPN podkreśla, że

współpraca Marka Szpendowskiego z bezpieką nie tylko trwała

wiele lat, ale i stawiała go w szeregu najbardziej

cennych agentów, którego praca wykraczała poza wyznaczane mu zadania.

Mimo, iż IPN twierdzi, że o pomyłce nie może być mowy - Marek Szpendowski

wszystkiemu zaprzecza.

W ubiegłym roku było o nim w Poznaniu głośno z powodu opery Rogera Watersa


Ca Ira, przygotowanej na 50 rocznicę Czerwca 1956, której Szpendowski


był producentem.