wtorek, 14 listopada 2023

 

Rok 1988. Święto Niepodległości jeszcze nielegalne. 



Jesień roku 1988. W przestrzeni pojawił się już enigmatyczny termin "Okrągły stół". Że niby władza ludowa siądzie przy takim stole i będzie rozmawiać z... no właśnie, z kim? Z Prymasem? Z Wałęsą? Z kim jeszcze? Członkowie zdelegalizowanego w r. 1982 Związku "Solidarność" nie wiedzieli, że długo już toczą się dyskretne konsultacje: ekipa Jaruzelskiego, od r. 1986 (Gorbaczow) niepewna politycznej (w sensie: personalnej) opieki Moskwy, bezradna wobec gospodarczego bankructwa PRL, w końcu postanowiła zrobić krok do przodu i "poszerzyć bazę rządzenia" - dopuścić do władzy osoby, które społeczeństwo uzna za autentycznych przedstawicieli. Odwołanie delegalizacji NSZZ "Solidarność" oczywiście nie wchodziło w grę, a kluczowym partnerem miał być Kościół, który ewentualnie zaproponuje znaczące osoby z grona "umiarkowanych", choć związanych z Solidarnością. Jerzy Urban, wprawdzie minister, ale tylko rzecznik rządu, okazał się nie mniej  przenikliwy niż Czesław Kiszczak - przekonał Jaruzelskiego: odrzucając urazy, spojrzeć  perspektywicznie i do rozmów dopuścić skrzydło postkomunistyczne "Solidarności"  (Geremek, Kuroń, Michnik). To się stało trochę później, na razie zgoda była co do tego, że wszelka aktywność "nielegalna" musi być zaniechana, a radykalne i młodzieżowe skrzydła ruchu oporu spacyfikowane. Wcześniej rząd PRL zliberalizował przepisy prawne działalności gospodarczej, inaczej mówiąc: stworzył dogodne warunki do uwłaszczenia swojej nomenklatury. Termin "prywatyzacja" w przestrzeni jeszcze nie funkcjonował, ale w tymże roku 1988 rodziły się finansowe kariery typów spod ciemnej gwiazdy (jak nasz poznański Gawronik, wybrany później na senatora  III RP),  których nazwiska niedługo pojawią się na liście "100 Najbogatszych Polaków". 

                                                                   *

Zdjęcie: 11.11.1988 - Poznań, przy kościele Jezuitów, po mszy św. w intencji Polski Niepodległej. Z kościoła wyszły także (a weszły w szyku marszowym) harcerki i harcerze ZHR. Niestety, licznie przybyło też ZOMO i za kilka minut będzie bić.

Czy to zgromadzenie groziło zakłóceniem ładu i porządku? Oczywiście nie. Atak ZOMO (a było sporo funkcjonariuszy i sprzętu; blokując wąskie staromiejskie ulice, zamknięto zgromadzonych w "kotle") miał jednak charakter prewencyjny: "Okrągły stół" tak, ale na Niepodległość zgody nie ma i nie będzie.

piątek, 10 listopada 2023

 Archiwalia

Wiosna 1989 (krótki list Jerzego Giedroycia)

Trwają obrady Okrągłego Stołu - szacowny Redaktor paryskiej "Kultury" (żartobliwie, choć sympatycznie nazywany też "księciem", w nawiązaniu do emigracyjnej pozycji Adama Czartoryskiego w XIX w.), jak i  adresat listu nie wiedzą, kiedy się skończą i z jakim efektem, choć zgadzają się co do tego, że "przyszłość ustrojowa zdecyduje się jeszcze w tym roku..." . Istotnie zdecydowała się. Przybrawszy formę III RP, dla postkomunistów była pomyślna (wszyscy uszli cało a nawet bardziej); wprawdzie solidarnościowi malkontenci diagnozowali nową rzeczywistość jako postkomunizm, ale krajowy redaktor Stefan Bratkowski dostrzegał w tym "dąsy frustratów i megalomanów". Obeszło się wszak bez "niepokojów społecznych i niekontrolowanych wybuchów", czego władza ludowa zasadnie się obawiała. Po kontraktowych wyborach czerwcowych (dziś niefortunnie określa się je jako "częściowo wolne", co brzmi groteskowo; nie umniejszy się ich historycznej rangi jeśli się zauważy, że w PRL odbywały się wybory, które były wolne "częściowo", tzn. wolno było głosować, ale nie wybierać) zapanowała radość, przyjazny Zachód odetchnął z ulgą: pokojowa transformacja, optymalny kompromis - gen. Jaruzelski prezydentem.  Namaszczony przezeń gen. Kiszczak nie utworzył rządu. Gdy Tadeusz Mazowiecki został premierem (z Kiszczakiem jako szefem MSW i gen. Siwickim jako ministrem obrony) wielu (w kraju i na świecie) uległo mylnemu wrażeniu, że Solidarność po prostu przejęła władzę w państwie. "Wszystko jest już O.K." i - jak przewidywał Giedrojć - Amerykanie przestali pomagać opozycji, której już nie było, skoro weszła do rządu. Po krótkiej euforii zdezorientowane społeczeństwo po prostu siadło, a "nowej elicie politycznej opozycji" nie dane było się wyłonić. Nastąpił (co przewidział Giedroyć) "okres całkowitego chaosu"...  transformacji ustrojowej, która wymagała - jak zgodnie przekonywały autorytety  - zaciśnięcia pasa. Wprawdzie Balcerowicz zapełnił półki (żyją do dzisiaj ludzie, którzy wypowiadają to poważnie), ale z postępującym zubożeniem społeczeństwa u większości pasy zaciskały się do ostatniej  dziurki. Owszem, niezadowolenie rosło, ale strajków w fabrykach nie było, bo nie było przeciw komu strajkować, zwłaszcza, że - jak perswadowano robotnikom - po PRL-u wszystko jest już nierentowne, a to, co się jeszcze ledwo kręci nadaje się tylko do sprzedaży po cenie złomu. Można było wręcz usłyszeć, że "za komuny było lepiej" - wyszło na to, że Solidarność przejęła władzę, ale zawiodła. Co gorsza - postpeerelowska postinteligencja w większości dała się przekonać nowopowstałej "naszej" Gazecie Wyborczej, że w zaistniałej sytuacji największym problemem nie  jest spadek stopy życiowej, lecz ksenofobia i zwierzęcy antykomunizm. 





Przypis osobisty

Nie dane mi było dotrzeć do Maissons-Lafitte i usiąść naprzeciw Jerzego Giedroycia. W zakamarku szuflady pozostała ta pamiątka. Nie znaczy ona, że spotkało mnie szczególne wyróżnienie - Redaktor rzetelnie, niezmordowanie odpisywał na listy. Uprzedzałem Go, że będę w Paryżu i proszę, by mnie przyjął. Po dekadzie zakazu, na początku roku 1989 władza ludowa wydała mi paszport w oparciu o zaproszenie, które wyfasował przebywający wtedy na emigracji we Francji Mirek Chojecki. Zaproszenie było też konieczne dla uzyskania wizy wjazdowej do kraju "zachodniego" z komunistycznego. Musiało z niego wynikać, że osoba czy instytucja zapraszająca zapewnia gościowi utrzymanie w wysokości takiej a takiej na okres od do. W konsulacie francuskim w Warszawie od wieków wizy miała w swoim ręku pewna pani (upuszczę sobie: stara, paskudna baba), która mnożyła trudności. Wobec osób skonfliktowanych z władzą ludową była obcesowa i arogancka. Nawet wobec takiej osobistości, jak Halina Mikołajska, która ubiegała się o wizę do Francji na leczenie. U Haliny właśnie poznałem nowego, młodego konsula, który wyznał, że wiele złego słyszał w Warszawie o tej pani. Jest, owszem, jej zwierzchnikiem, ale ma ona jakieś szczególne, nie do końca jasne umocowanie w Paryżu. Halina powiedziała wprost: Jak znam życie,  jest ideową komunistką, która pracuje dla czerwonych za pieniądze. Tak czy owak owa dama zwlekała z wydaniem mi wizy, a ja miałem już bilet na prom do Szwecji, gdzie czekała na mnie moja przyszła żona, która jako taka i tamże czasowo zatrudniona mnie formalnie zapraszała. Gdy pisał do mnie Jerzy Giedroyć, zaproszenie Chojeckiego do Paryża było już przeterminowane.