piątek, 10 listopada 2023

 Archiwalia

Wiosna 1989 (krótki list Jerzego Giedroycia)

Trwają obrady Okrągłego Stołu - szacowny Redaktor paryskiej "Kultury" (żartobliwie, choć sympatycznie nazywany też "księciem", w nawiązaniu do emigracyjnej pozycji Adama Czartoryskiego w XIX w.), jak i  adresat listu nie wiedzą, kiedy się skończą i z jakim efektem, choć zgadzają się co do tego, że "przyszłość ustrojowa zdecyduje się jeszcze w tym roku..." . Istotnie zdecydowała się. Przybrawszy formę III RP, dla postkomunistów była pomyślna (wszyscy uszli cało a nawet bardziej); wprawdzie solidarnościowi malkontenci diagnozowali nową rzeczywistość jako postkomunizm, ale krajowy redaktor Stefan Bratkowski dostrzegał w tym "dąsy frustratów i megalomanów". Obeszło się wszak bez "niepokojów społecznych i niekontrolowanych wybuchów", czego władza ludowa zasadnie się obawiała. Po kontraktowych wyborach czerwcowych (dziś niefortunnie określa się je jako "częściowo wolne", co brzmi groteskowo; nie umniejszy się ich historycznej rangi jeśli się zauważy, że w PRL odbywały się wybory, które były wolne "częściowo", tzn. wolno było głosować, ale nie wybierać) zapanowała radość, przyjazny Zachód odetchnął z ulgą: pokojowa transformacja, optymalny kompromis - gen. Jaruzelski prezydentem.  Namaszczony przezeń gen. Kiszczak nie utworzył rządu. Gdy Tadeusz Mazowiecki został premierem (z Kiszczakiem jako szefem MSW i gen. Siwickim jako ministrem obrony) wielu (w kraju i na świecie) uległo mylnemu wrażeniu, że Solidarność po prostu przejęła władzę w państwie. "Wszystko jest już O.K." i - jak przewidywał Giedrojć - Amerykanie przestali pomagać opozycji, której już nie było, skoro weszła do rządu. Po krótkiej euforii zdezorientowane społeczeństwo po prostu siadło, a "nowej elicie politycznej opozycji" nie dane było się wyłonić. Nastąpił (co przewidział Giedroyć) "okres całkowitego chaosu"...  transformacji ustrojowej, która wymagała - jak zgodnie przekonywały autorytety  - zaciśnięcia pasa. Wprawdzie Balcerowicz zapełnił półki (żyją do dzisiaj ludzie, którzy wypowiadają to poważnie), ale z postępującym zubożeniem społeczeństwa u większości pasy zaciskały się do ostatniej  dziurki. Owszem, niezadowolenie rosło, ale strajków w fabrykach nie było, bo nie było przeciw komu strajkować, zwłaszcza, że - jak perswadowano robotnikom - po PRL-u wszystko jest już nierentowne, a to, co się jeszcze ledwo kręci nadaje się tylko do sprzedaży po cenie złomu. Można było wręcz usłyszeć, że "za komuny było lepiej" - wyszło na to, że Solidarność przejęła władzę, ale zawiodła. Co gorsza - postpeerelowska postinteligencja w większości dała się przekonać nowopowstałej "naszej" Gazecie Wyborczej, że w zaistniałej sytuacji największym problemem nie  jest spadek stopy życiowej, lecz ksenofobia i zwierzęcy antykomunizm. 





Przypis osobisty

Nie dane mi było dotrzeć do Maissons-Lafitte i usiąść naprzeciw Jerzego Giedroycia. W zakamarku szuflady pozostała ta pamiątka. Nie znaczy ona, że spotkało mnie szczególne wyróżnienie - Redaktor rzetelnie, niezmordowanie odpisywał na listy. Uprzedzałem Go, że będę w Paryżu i proszę, by mnie przyjął. Po dekadzie zakazu, na początku roku 1989 władza ludowa wydała mi paszport w oparciu o zaproszenie, które wyfasował przebywający wtedy na emigracji we Francji Mirek Chojecki. Zaproszenie było też konieczne dla uzyskania wizy wjazdowej do kraju "zachodniego" z komunistycznego. Musiało z niego wynikać, że osoba czy instytucja zapraszająca zapewnia gościowi utrzymanie w wysokości takiej a takiej na okres od do. W konsulacie francuskim w Warszawie od wieków wizy miała w swoim ręku pewna pani (upuszczę sobie: stara, paskudna baba), która mnożyła trudności. Wobec osób skonfliktowanych z władzą ludową była obcesowa i arogancka. Nawet wobec takiej osobistości, jak Halina Mikołajska, która ubiegała się o wizę do Francji na leczenie. U Haliny właśnie poznałem nowego, młodego konsula, który wyznał, że wiele złego słyszał w Warszawie o tej pani. Jest, owszem, jej zwierzchnikiem, ale ma ona jakieś szczególne, nie do końca jasne umocowanie w Paryżu. Halina powiedziała wprost: Jak znam życie,  jest ideową komunistką, która pracuje dla czerwonych za pieniądze. Tak czy owak owa dama zwlekała z wydaniem mi wizy, a ja miałem już bilet na prom do Szwecji, gdzie czekała na mnie moja przyszła żona, która jako taka i tamże czasowo zatrudniona mnie formalnie zapraszała. Gdy pisał do mnie Jerzy Giedroyć, zaproszenie Chojeckiego do Paryża było już przeterminowane.  





















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz