czwartek, 3 października 2019


Kornel Morawiecki – wspomnienie



Kornela, doktora fizyki poznałem „fizycznie” na I Zjeździe Delegatów NSZZ „Solidarność” w Gdańsku (jesień 1981).  Wcześniej znałem go „zaocznie” jako wrocławskiego  uczestnika antykomunistycznej opozycji. Uniknąwszy internowania w stanie wojennym, ukrywał się i powołał kadrową organizację „Solidarność Walcząca” .  O zasadności utworzenia SW, jej działaniach, dorobku – napisano już wiele; ja dodam wspomnienie osobiste.

Spotkaliśmy się we Wrocławiu, co nie było łatwe przy zachowaniu reguł konspiracji; był przecież poszukiwany listem gończym.  Wydało mi się, że wygląda mizernie. W części prywatnej rozmowy okazało się, że mamy w Poznaniu wspólnego przyjaciela – Jana Komolkę, pisarza. Tenże był współposiadaczem obiektu w województwie pilskim, pod miejscowością Człopa. Był to poniemiecki dom przy nieistniejącym już młynie wodnym, na odludziu, wokół gęsto zarośnięty.  Oczywiście bez prądu, kanalizacji, ale z czystą wodą strumienia. Była ciepła wiosna i tak się zgadało, że Kornelowi potrzebne są słoneczne wczasy. Pomysł poparli obecni na spotkaniu bliscy współpracownicy.  W Poznaniu sprawę uzgodniłem z Komolką  i wkrótce dowieziono Kornela (szarym autem marki warszawa, które nie zwracało na siebie uwagi) do Poznania, skąd ruszyliśmy do miejsca docelowego.  Był tam też współwłaściciel domostwa z żoną, Bolesław Kuźniak, poeta. Bolo był kolegą zaufanym, niemniej uznaliśmy z Jankiem, że przedstawimy Kornela jako kuzyna z Wrocławia, bo po co ludzi straszyć?  Nazwisko przywódcy SW było powszechnie znane, a za ukrywanie czołowego wroga Polski Ludowej można było pójść do pudła (ostatecznie Kornel zdemaskował się przed Kuźniakami sam). Nie pamiętam już, jak długo wypoczywał Kornel w tym dobrowolnym „ośrodku odosobnienia”, choć bezspornie nabrał sił, także z tej przyczyny, że Kuźniakowa była gastronomicznie nader sprawna mimo „niedoborów rynkowych”.  Ja wróciłem do Poznania  i – zabrzmi to dziwnie – był to dla mnie trudny czas. Kornel Morawiecki był wtedy najbardziej poszukiwanym przez SB człowiekiem podziemia.  Do „złapania” Go powołano w centrali specjalny sztab i grupę operacyjną.  A On sobie leży na słońcu i strumień mu szemrze… Jak wspomniałem, nie było tam żadnej kanalizacji ani latryny, więc z potrzebą chodziło się do lasu. Gdy szedł Kornel, Komolka ruszał za nim i dyskretnie obserwował; no bo jeśli „oni”, zamaskowani, czają się w lesie, a Kornel nie wróci? A może zginie beż śladu? To nie była psychoza, to były realia. Takoż czas mijał, a ja drżałem na myśli, że nagle dziennik telewizyjny poda z tryumfem, że Służba Bezpieczeństwa w wyniku żmudnych działań operacyjnych aresztowała ukrywającego się Kornela Morawieckiego.  I ja będę z tym żył, jako pomysłodawca tych „wczasów”!  Jak wiadomo, długo jeszcze SB musiała się starać, żeby złapać Kornela.

Post scriptum: Kiedy po latach Morawieckiego wreszcie namierzono, organizacja Amnesty International (wtedy nie była jeszcze lewacką agendą!) odmówiła wstawiennictwa za aresztowanym, motywując to tym, że „Solidarność Walcząca” nie wyrzeka się przemocy, a Amnesty broni tylko osób walczących „non violence”.  Ta opinia o Kornelu oczywiście podyktowana była z kraju przez „wiarygodne źródła  głównego nurtu podziemnej Solidarności”. Tymczasem w kwestii przemocy było na przykład tak, że sfrustrowana bezpieka ukarała ukrywającego się Kornela w osobliwy (choć charakterystyczny w bloku sowieckim)  sposób: porwano małoletniego syna, wywieziono do lasu i tam pozorowano egzekucję. Jednak nie zabito Go, zatem – przepraszam za sarkazm – przemocy nie było, a Mateusz jest premierem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz