czwartek, 16 kwietnia 2020

         FELIETONY Z LAT 90. NA ŁAMACH "TYGODNIKA SOLIDARNOŚĆ"


       
    Niejako naprzód

     Lokalna rozgłośnia Polskiego Radia przedstawiła książkę nieznanego szerzej autora o zbrodniach komunistycznych w mieście wojewódzkim N. Autor podkreśla w przedmowie - powiedziała na początku pani redaktor - że przedstawiając tragiczne fakty nie formułuje oskarżeń, gdyż jego praca ma charakter historyczny, a nie polityczny. Po czym nastąpiła rozmowa z autorem.
      - Przedstawia pan w swej książce wstrząsające fakty prześladowań i zbrodni, których dopuścili się w naszym mieście funkcjonariusze aparatu bezpieczeństwa - zagaiła dziennikarka.
      - Tu muszę z całą mocą podkreślić - odparł natychmiast autor - że moją intencją nie było i nie jest oskarżanie, ja tylko ukazałem...
      - Właśnie - przerwała mu pani z radia - w książce przewijają się nazwiska nie tylko ofiar, ale i prześladowców.
       - Proszę pani - tu już autor zirytował się - powinnością historyka jest zbadanie i ujawnienie prawdy historycznej, lecz z całą mocą zaznaczam, że książka nie ma charakteru oskarżycielskiego, lecz faktograficzny, ja jestem jak najdalszy od wskazywania, to znaczy ja w najmniejszym stopniu nie chciałem... ja tylko ukazałem...
      - Prawdę - dopowiedziała rozmówczyni, wybawiając autora, i taktownie, lecz stanowczo zakończyła rozmowę, mimo że zdesperowany historyk próbował jeszcze ripostować: - Tak, ale...
     Czym tłumaczyć dziwne zachowanie autora? Długością cyklu wydawniczego? Coś się pewnie w mieście N. od napisania do wydania książki zmieniło, ale na nic zapewnienia o takiej czy innej intencji, gdy prawda zbadana i udokumentowana od chwili jej publicznego przedstawienia oskarża sama.
     Krwawe, wyraźne karty najnowszej historii otwierają się, a zapisane bladoniebieskim atramentem karty peerelowskiej codzienności posklejały się na dobre. Kolejne roczniki młodzieży nie dadzą jednak wiary, że życie w PRL było nieprzerwanym ciągiem zmagań o biologiczne przeżycie, a każdy dzień przynosił wyzwanie do obrony honoru, godności i wiary. Rozumienie wagi rocznic, pamięć zamordowanych nie wystarczą. Czy młodzi ludzie rozumieją „szare” biografie swoich rodziców (i dziadków); czy mogą z ich duchowych doświadczeń wyciągnąć jakieś nauki? Ale czy też, gdyby chcieli, mają taką szansę, gdy starszym dolega komunikacyjne zaparcie?
     Sięgnąłem po wybór wierszy znanego poety, wydany nie tak dawno w serii popularnej, skierowanej właśnie do młodych czytelników. W przedmowie krytyk rysuje biografię pisarza, którego, już to przez treść swoich utworów, już to wskutek odważnych zachowań publicznych spotykają nieprzyjemności: cenzura, niemożność wydania książki w oficjalnym obiegu, zakaz publikacji w ogóle, wyrzucenie z pracy i inne represje. Wreszcie, jak pisze przedmówca, w roku 1975 poeta „złożył legitymację partyjną” na znak protestu przeciw gierkowskim zmianom w konstytucji. Biografia ta dla młodego czytelnika ma być przykładem konsekwencji, choć... Nie można wykluczyć, że przerwie on lekturę po owym tajemniczym słowie „złożył".             Spróbujmy odtworzyć naiwną, choć uzasadnioną analizę: poeta miał jakąś legitymację, którą złożył i załóżmy, że była to jego osobista legitymacja. Czy dosłownie złożył ją na pół po tym, gdy zerknął od niechcenia na swoje zdjęcie sprzed jakiegoś czasu i, ogarnięty melancholią, schował z powrotem do kieszeni? Gdzież tu jednak protest? Nie, taka czynność ani nie byłaby publicznym gestem, ani nie miałaby nic wspólnego z jakąś ważną życiową decyzją. Złożenie legitymacji (na znak protestu) stwierdzającej przynależność do partii było więc uroczystym aktem. Gdyby było inaczej, biografista wzmiankowałby o pozbyciu się dokumentu, albo w ogóle kwestia legitymacji w przedmowie by nie zaistniała. Jeśli wszakże odciął sie od  swojej partii, dlaczego po prostu nie oddał legitymacji, zamiast przystępować do ceremonii złożenia? Nie mógł oddać dokumentu, bowiem znaczyłoby to, że kiedyś go pobrał, a takie wydarzenie w ogóle nie jest w zwięzłej biografii wzmiankowane. Nie mógł tym bardziej przedmówca - stylista napisać, że pisarz wystąpił z partii, bo to znaczyłoby, że kiedyś wstąpił, a jeśli to zrobił, to kiedy i dlaczego?
     Książka nie zawiera historycznych przypisów, ale przyjmijmy, że młody czytelnik wie już, iż kiedyś działała i rządziła tylko jedna partia. Domyśla się zatem, że w minionym systemie człowiek rodził się członkiem partii; legitymację wystawioną w urzędzie stanu cywilnego do jakiegoś tam wieku rodzice przechowywali razem ze świadectwem szczepienia przeciw ospie; być może na czarno-białych fotografiach z komunii świętej dzieci trzymają właśnie te legitymacje, a nie, jak dziś, książeczki do nabożeństwa. Nieliczni, ci odważniejsi i bardziej przenikliwi, w którymś momencie życia mówili uświęconej tradycji „dość” i w uroczystym akcie złożenia legitymacji ślubowali zerwanie z dotychczasowym porządkiem. A potem wybuchła Solidarność: protest robotniczy o podłożu ekonomicznym przerodził się w masowy ruch składania, przy czym ci, którzy się zagapili i złożyli legitymacje najpóźniej, to dzisiejsi członkowie Socjaldemokracji Rzeczypospolitej Polskiej i dlatego dziś złośliwie mówi się o nich „postkomuniści” (post -  łac. = po, za, późniejszy, tylny, w tym wypadku: później niż inni komuniści).
     Przypomniałem sobie zasłyszane z radia zeszłoroczne wystąpienie wysokiego urzędnika Kancelarii Prezydenta na uroczystości w Zakładach „Cegielski” z okazji rocznicy Poznańskiego Czerwca 1956. Protest ten i jego tragiczne, krwawe następstwa - powiedział mówca - posunęły sprawę niepodległości Polski niejako naprzód. Długo myślałem o tym „niejako”. Posunęły, czy nie posunęły? Posunęły niejako, czyli jakby posunęły, to znaczy jakby nie było pewne, że posunęły; albo posunęły na pewno, choć jeszcze nie jest pewne, czy do przodu. Z czego to wynika - z nabytego w PRL nawyku asekuracji, czy też nie są to żadne erystyczne sztuczki, tylko zwykłe przejęzyczenia i... czy to już nam zostało na zawsze?
                                                                                                                  25.10.1995
_________________________________
Na zdjęciu ze Stanisławem Barańczakiem - pozujemy na klasyków marksizmu -leninizmu. Lata 70. (przed "złożeniem"). Fot.: Anna Barańczak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz