niedziela, 19 kwietnia 2020

FELIETONY PUBLIKOWANE W LATACH 90. W "TYGODNIKU SOLIDARNOŚĆ"
     

     
    Pół na pół?
    
     Etos „Solidarności” nie przegrał. Ale już nigdy nie wygra, tak jak nie wejdziemy do tej samej rzeki. Społeczeństwo polskie wcale nie chce się dzielić na dwa światy: wartości i antywartości. Społeczeństwu - czy jego części - nie można wyrzucać, że nie pamięta „jak było”, bo do niczego to nie prowadzi, a bynajmniej nie przysparza politykom - oskarżycielom popularności. Nie jest rozsądne wytykanie niedojrzałości tym, którzy w ostatnich latach „nie odczuli poprawy” i zagłosowali nie po naszej myśli, bo w demokracji obywatel po to jest rządzony, aby odczuwał poprawę. (Gdyby w latach 80, po wprowadzeniu stanu wojennego, Polakom żyło się coraz lepiej, komuniści nie byliby przecież skłonni do podzielenia się władzą z "Solidarnością"). Wyborcy nie pragną, aby politycy ich doskonalili; chcą, aby politycy doskonalili samych siebie.
     Jeśli jednak wyborcy nie kierują się tylko motywacją materialną, a dokonują także ocen wartościujących, etycznych, to  należy założyć, że przez pięć lat obywatele obserwowali realizację „etosu” przez poszczególnych ludzi - jego „depozytariuszy”, w tym prezydenta Lecha Wałęsy. Wielu obywateli - wcale nie sympatyków komunizmu - zapewne w ciągu ostatnich lat zwątpiło w ów etos i wielu z nich, gdy usłyszało po raz kolejny o „ideałach sierpnia” nie wiedziało już, o czym dokładnie mowa. Jest czas na inwenturę etosu i ideałów. Jeśli rzeczony etos istnieje w mentalności szerokiej postsolidarnościowej elity, jeśli jest w stanie pokierować jej aktywnością publiczną - to wiele jest do wygrania. Jeśli go nie ma "w sercu i umyśle", a będzie eksponowany tylko na sztandarach i w płomiennych antykomunistycznych mowach - wtedy jeszcze więcej wyborców znajdzie się w ideowej pustce.
     Etos Solidarności może wygrać wybory, ale nie wygra wszystkiego. Czas idzie naprzód, postkomuniści nie przywrócili gospodarki socjalistycznej, nie wypowiedzieli otwartej wojny Kościołowi,  nie przywrócili ustroju totalitarnego i nie „wypięli się” na Europę. Są przecież - zawsze byli -  pragmatyczni. Problem w tym, czy my, pamiętając o kulturowych, etycznych i patriotycznych imponderabiliach też potrafimy być pragmatyczni.
     Sztab wyborczy Lecha Wałęsy ogłosił już, że nazajutrz po przegranych wyborach sztaby wszystkich szczebli przekształcą się w struktury wielkiego obozu patriotycznego, gotowego do wyborów parlamentarnych. Czy nie należy trochę ochłonąć? Przeprowadzić remanent polityczny, odbyć rozmowy z innymi sztabami? Co będzie, jeśli zgodnie z prawicową tradycją powstanie na wyścigi kilka „wielkich obozów patriotycznych”? Co będzie, jeśli dojdzie do szarpania sukna - wyrywania sobie prawa własności etosu? Jak w takiej sytuacji miałby się odnaleźć Wałęsa - już nie prezydent wszystkich Polaków?
     Chcę mocno wierzyć, że nie dojdzie do publicznego „szukania winnych” porażki Wałęsy. Jest to po przegranej reakcja naturalna, ale w tym miejscu i czasie nie byłaby uzasadniona. Nie przegraliśmy powstania, nie znaleźliśmy się wraz z milionami wyborców na wygnaniu; działają mechanizmy demokratyczne. W nocy wyborczej niefortunnie spróbował rozliczeń Leszek Moczulski, wytykając części elektoratu kandydatów prawicowych z pierwszej tury poparcie dla Kwaśniewskiego. Musiał mu zwrócić uwagę Jacek Kurski, że istnieje zjawisko elektoratu „żelaznego” i ruchomego a gdy kolejny wykres pokazał, że część elektoratu KPN też oddała głosy na lidera SLD - Moczulski już do sprawy nie powrócił. Niech więc jego przypadkowy blamaż będzie przestrogą dla wszystkich skłonnych do szukania sprawców przegranej. Bo w tym procederze każdy może być mocny.
     Polska jest bardziej zdezorientowana, niż podzielona na pół. Musiał kto inny tłumaczyć Michnikowi, że polaryzacja społeczeństwa w momencie wyboru między dwoma kandydatami na prezydenta nie jest stała. Dodajmy - nie jest tym bardziej tak klarowna jak polaryzacja dwóch sztabów wyborczych.
     Przed wyborami biskupi polscy zwrócili uwagę, że stajemy przed wyborem nie osoby, a systemu wartości. Teoretycznie tak. W praktyce ogromna część społeczeństwa wybierała po prostu jedną z kandydujących osób, a nie system wartości, ideologię, program. Na to nie ma rady. A jeśli spora jednak część ostatecznego elektoratu Lecha Wałęsy wybierała system wartości, a nie jego osobę, mówiąc prościej: oddała głos na Lecha „z musu”,  jak by powiedział Moczulski - stawiając ponad wszystko ojczyznę, to jakie z tego wyciągnąć wnioski?
     Nie jestem w stanie nazajutrz po wyborach przewidzieć, jakie będzie działanie Lechowej charyzmy w nowej, wyzywającej sytuacji i jaki będzie odzew na jego nie osłabione (tego jestem pewien) przywódcze aspiracje. Na razie w wyborach prezydenckich przegrał Lech Wałęsa, a nie - chcę w to wierzyć - system wartości, który - on w to wierzy - wciąż reprezentuje. Sądzę, że dla wielu Polaków nie było pewne, czy na TYM systemie ON się opiera.

     1995
_______________________________
Na zdjęciu (mojego autorstwa) Lech Wałęsa na Jasnej Górze, 1988. Lechu ma wtedy, niewidoczny na zdjęciu, złoty róg. 

Fotografię umieściłem na okładce solidarnościowego pisma (wyszło, jak wyszło, ale to i tak był szczyt pdziemnej techniki).







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz