poniedziałek, 15 czerwca 2020

              FELIETONY Z LAT 90.NA ŁAMACH "TYGODNIKA SOLDARNOŚĆ"
                     
                    
      
    Wojna widziana mędrca szkiełkiem i okiem

     Od trzech tygodni piszę o wojnie (na górze), zachowując się niekonsekwentnie wobec wcześniejszego zwierzenia, że nuży mnie zajmowanie się niedawną przeszłością. Ale 10 lat minęło od historycznych wydarzeń i nie tylko ich oceny, bo nawet opisy różnią się znacznie, tak jak wersja ocalenia cesarza z austriackiej czytanki od tego, co zapamiętał jego wybawca, major von Trotta, o czym pisałem w felietonie „Wojna widziana z lotu ptaka”. Taki już los szeregowego uczestnika historii, że jakby nie wystrzegał się wspomnień, to i tak co jakiś czas jest jakaś rocznica i trzeba by nie brać do ręki żadnej gazety, nie włączać radia ani telewizora, żeby nie zostać sprowokowanym. Z okazji rocznic media przepytują z przeszłości także charakterystyczny w Polsce rodzaj świadków, którzy istotę wydarzeń dostrzegli z lotu ptaka, inaczej mówiąc, bujając w obłokach. Ta nieludzka, zdawałoby się, umiejętność dana jest nie tylko artystom, także profesorom.
     Musiałem (w felietonie „Według Wajdy”) sprzeciwić się rocznicowej konstatacji wybitnego reżysera, że zalążek samorządów, komitety obywatelskie, rozbił Lech Wałęsa. Tak mu się zdaje, bo zjawisko komitetów obywatelskich identyfikuje on jako Komitet Obywatelski przy Lechu Wałęsie. Komitet zbierał się w Warszawie i Wajda czasem w tym uczestniczył, dopóki było to słuszne (dziś mówi się: politycznie poprawne) - do historycznego posiedzenia: bolesnego incydentu z wywołaniem Jerzego Turowicza „do tablicy” przez Lecha Wałęsę i wyjściem z Komitetu obrońców wartości. Wałęsa, owszem, zachował się „frontowo”, mówiąc: Panie Turowicz, niech pan podejdzie do mikrofonu i powie, dlaczego robicie konkurencyjne zjazdy w Krakowie. Przez całe lata najwrażliwsi bardzo sobie jednak cenili ten styl Wałęsy. (Pamiętam wieczór autorski wybitnego pisarza* - w Szwecji, na kilka dni przed wyborami 4 czerwca. Zapytany przez któregoś z emigrantów o ocenę sytuacji powiedział: „Ja jestem pisarzem, a w sprawach politycznych robię to, co mi każe pan Wałęsa. Jak on mi mówi, że mam głosować, to ja muszę głosować, na reszcie się nie znam”). Ja nie sądzę, żeby w tamtym momencie Jerzy Turowicz poczuł się upokorzony - gdyby tak było, to nie usłuchałby wezwania, a po prostu wyszedł z sali. On niestety już tego nie rozstrzygnie. Byłem tam wszakże i z bliska widziałem. Ale mogę się mylić. Faktem pozostaje, że Jerzy Turowicz uczestniczył w tamtym wydarzeniu nie tylko jako historyczny, intelektualny i moralny autorytet, ale jako świadomy uczestnik rozgrywki politycznej. Jedna ze stron sporu publicznie nazwała siebie obrońcami wartości i dlatego wyszła z sali z twarzą, a pozostałym przyprawiła gębę. Sprawa wartości skomplikowała się później, gdy Papież posłał Turowiczowi list otwarty, w którym brzmiała nuta goryczy.
     O co był spór? Ryszard Bugaj, przepytany rocznicowo przez „Życie”, po analizie rozpadu obozu solidarnościowego na przykładzie OKP (Obywatelski Klub Parlamentarny w Sejmie tzw. kontraktowym), na końcu wymienił trzecią płaszczyznę sporu: stosunku do państwa i modelu demokratycznego. Te spory nie były zasadnicze, ale istniały - uzupełnił. Nie wiem, czy w OKP były zasadnicze, wiem, że jako pierwsza płaszczyzna sporu istniały wcześniej.
     10 lat temu Adam Michnik odbył w kraju cykl spotkań w towarzystwie Aleksandra Kwaśniewskiego, który w nowej Polsce na nowo rozpoczynał polityczną karierę. Michnik - opozycyjny autorytet żarliwie przekonywał, że na demokrację jest za wcześnie (może wręcz za późno), bo wyzwaniem czasu jest, aby siły światłości zjednoczyły się przeciw siłom ciemności. Jedne i drugie siły nie zostały jednoznacznie zdefiniowane, choć mowa była już o ksenofobii, tolerancji itd. Mając w pamięci historyczny podział na elementy wsteczne, reakcyjne i siły postępu, zapytałem byłego przyjaciela o kryteria doboru do sił światłości a także o to, kto, jaka komisja zakwalifikuje mnie do tych sił (bo kto chce być po ciemnej stronie?). Zostałem zbyty wesołym monologiem, a zgromadzona publiczność usłyszała w końcu, że mam „czarne podniebienie” i jeszcze inne banialuki. Niespodziewane wsparcie uzyskałem od drugiego panelisty - Kwaśniewski nieśmiało polemizował ze swoim nowym przyjacielem, opowiadając się za demokracją. Być możę nie był do końca pewien, czy w modelu ustrojowym proponowanym przez Michnika ma „zaklepany” udział w obozie światłości.
     Dzisiaj widać jeszcze lepiej, jak zasadniczy był ówczesny spór o przyszłość Polski. Demokrację albo się wybiera, albo odrzuca, a każdy pomysł odkładania jej „na lepsze czasy” jest bałamutny. Ryszard Bugaj w swojej ocenie nazwał go „pomysłem utrwalenia układu solidarnościowego przeciwnym systemowi demokratycznemu”. Byłoby hipokryzją twierdzić dzisiaj, że grupa Michnika zabiegała wówczas o jedność obozu solidarnościowego. Chodziło o coś przeciwnego: obóz był ciągle zbyt duży, niedostatecznie - z punktu widzenia sił światłości - sterowalny i posłuszny, dlatego robiono wiele (na długo już przed okrągłym stołem), żeby go zredukować, a w konsekwencji - podzielić.
     Profesor Edmund Wnuk - Lipiński, politolog, ma prostą i spójną, choć rażąco banalną wersję tamtych wydarzeń: Do rozpadu „Solidarności” musiało dojść, bo połączona była jedynie przez wspólnego wroga. Gdy ten przestał istnieć, przestało istnieć spoiwo dla ruchu protestu, jakim była „Solidarność”. Tak jak Wajda myli elitarny KO przy Lechu Wałęsie z ruchem komitetów obywatelskich, tak Wnuk - Lipiński myli „Solidarność” z wąską elitą intelektualno - polityczną. To przecież nie „Solidarność” się rozpadła, ale polityczni przywódcy opozycji. Profesor nie ma jednak wątpliwości: Odpowiedzialności za tak szybki rozpad „Solidarności” trzeba szukać po stronie Lecha Wałęsy i jego zwolenników. Tymczasem możliwy był scenariusz inny. Ludzie nadal mogli wierzyć, że politycy solidarnościowi wiedzą co robią. Czy ludzie nadal wierzą, że uczeni politolodzy zawsze wiedzą o czym mówią?
    Czas mija i dżentelmeni wciąż spierają się o fakty. Tak już będzie i wspólna wersja historii jest nie do osiągnięcia. Siły światłości przegrały jednak z demokracją i dlatego można choć spisać protokół rozbieżności. Temu służą moje natrętne wspomnienia.
                                                                                                          8.07.1999
_________________________________
* Tadeusz Konwicki

Na zdjęciu powyżej: od lewej Michnik, Turowicz, Miłosz. Rozmowa - jak wszystkie w tamtych latach - pogłębiona.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz