wtorek, 17 listopada 2020

                                    Alfabet "Solidarności"



Świnia

To hasło przedstawię za pomocą fragmentu mojego felietonu z grudnia 1991 r.:


 Spotkałem niedawno na ulicy, po latach, kolegę, człowieka z tamtych czasów, przywódcę z fabryki, bardziej skłonnego do wspomnień, lepiej pamiętającego drobne zdarzenia i tamtych ludzi różnego formatu.

 - A pamiętasz tę świnię? - zapytał.

 - E, daj spokój człowiekowi - mówię, nie zastanawiając się w ogóle, o kogo chodzi - minęło tyle czasu...

 - Nie rozumiesz mnie, chodzi o tę nor-mal-ną świnię, przed świętami, pamiętasz?

 - Ach, ten esbecki informator... Niech go sumienie gryzie, nie chcę go pamiętać... - rozgadałem się, aż pamiętliwy kolega przerwał mi i przypomniał, jak to było.

A było tak: w końcu roku 1980, już po zalegalizowaniu przez władze komunistyczne NSZZ „Solidarność”, dotkliwie, jak nigdy przedtem, wystąpiły trudności w zaopatrzeniu. Dzisiejsza dziatwa tego nie pamięta, ani nie zna tego języka, tłumaczącego obiektywne przyczyny niedoborów na rynku. Któż by o tym myślał dzisiaj, gdy wszystkiego wbród (tyle tego, że już pojawili się malkontenci, którym nie smakuje duńska wołowina, holenderskie masło, niemieckie jogurty, francuska woda sodowa i marokańskie piwo!) Wtedy w sklepach spożywczych był tylko polski ocet, a święta za pasem... Każdy starał się więc, jak mógł.

W fabryce wyrobów odlewniczych komórka socjalna sprzedawała na przykład rajstopy (po 1 parze), w urzędzie wojewódzkim karpie (po 2), gdzie indziej limitowano choinki, których podaż - z powodu strajków stoczniowców i górników - także nie zaspokajała popytu. Nam, Międzyzakładowemu Komitetowi Założycielskiemu NSZZ „Solidarność” dobrzy ludzie podrzucili świnię.

Pracowaliśmy na okrągło, byliśmy potrzebni i poważani. Koledzy z NSZZ Rolników Indywidualnych postanowili przekazać nam całą świnię do podziału. W pierwszym odruchu zostało to przyjęte z entuzjazmem - któż nie chciał wtedy, przed świętami, wrócić do domu z kawałkiem świeżego mięsa? W tej sprawie zwołano jednak nagłe posiedzenie Prezydium, a to dlatego, że jeden taki niespokojny duch, radykał, ostrzegł:

 - Koledzy, nie dajmy się wpuścić w maliny!

Argumenty za (tzn. brać świnię i dzielić na 11 części) były oczywiste. Cóż przeciw? Ano to, że my, którzy walczymy z niesprawiedliwością społeczną, nie możemy korzystać z uprzywilejowanego dostępu do artykułów pierwszej potrzeby. Gdyby chłopi przywieźli ubój dla wszystkich członków Związku w regionie - to co innego.

- Jedna świnia na jedenaście rodzin to nie przywilej... - stwierdził niepewnie kolega przewodniczący.

- Komuniści też tak kiedyś mówili. Od jednej świni się zaczyna, a potem talony, asygnaty, auta, materiały budowlane, wszystko.

Było głosowanie. Za pierwszym razem wynik był dokładnie pół na pół, bo kol. przewodniczący zawiesił rękę w pozycji dwuznacznej, co uznano za głos wstrzymujący się. W drugim podejściu obóz jakobinów zwyciężył jednym głosem - świni nie wzięto.

 - I wiesz co? - powiedział na koniec nie młody już kolega - kombatant, który nie zrobił kariery ani w rządzie, ani w biznesie, ani w odrodzonym Związku „Solidarność” - jak patrzę, co się wkoło dzieje to sobie myślę... wiesz co? Że tę świnię trzeba było wtedy brać!

                                        * * *


U góry: sklep mięsny r. 1981. Poniżej: sklep samoobsługowy r. 1981.

                                                                                                       

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz