Alfabet "Solidarności"
Świnia
To hasło przedstawię za pomocą fragmentu mojego felietonu z grudnia 1991 r.:
Spotkałem niedawno na ulicy, po latach, kolegę, człowieka z tamtych czasów, przywódcę z fabryki, bardziej skłonnego do wspomnień, lepiej pamiętającego drobne zdarzenia i tamtych ludzi różnego formatu.
- A pamiętasz tę świnię? - zapytał.
- E, daj spokój człowiekowi - mówię,
nie zastanawiając się w ogóle, o kogo chodzi - minęło tyle czasu...
- Nie rozumiesz mnie, chodzi o tę
nor-mal-ną świnię, przed świętami, pamiętasz?
- Ach, ten esbecki informator...
Niech go sumienie gryzie, nie chcę go pamiętać... - rozgadałem się, aż pamiętliwy kolega przerwał mi i przypomniał, jak to było.
A było tak: w końcu roku 1980, już po zalegalizowaniu przez władze
komunistyczne NSZZ „Solidarność”, dotkliwie, jak nigdy przedtem, wystąpiły
trudności w zaopatrzeniu. Dzisiejsza dziatwa tego nie pamięta, ani nie zna tego
języka, tłumaczącego obiektywne przyczyny niedoborów na rynku. Któż by o tym
myślał dzisiaj, gdy wszystkiego wbród (tyle tego, że już pojawili się
malkontenci, którym nie smakuje duńska wołowina, holenderskie masło, niemieckie
jogurty, francuska woda sodowa i marokańskie piwo!) Wtedy w sklepach
spożywczych był tylko polski ocet, a święta za pasem... Każdy starał się więc,
jak mógł.
W fabryce wyrobów odlewniczych komórka socjalna sprzedawała na przykład
rajstopy (po 1 parze), w urzędzie wojewódzkim karpie (po 2), gdzie indziej limitowano choinki, których podaż - z powodu strajków stoczniowców i górników - także nie
zaspokajała popytu. Nam, Międzyzakładowemu Komitetowi Założycielskiemu NSZZ
„Solidarność” dobrzy ludzie podrzucili świnię.
Pracowaliśmy na okrągło, byliśmy potrzebni i poważani. Koledzy z NSZZ
Rolników Indywidualnych postanowili przekazać nam całą świnię do
podziału. W pierwszym odruchu zostało to przyjęte z entuzjazmem - któż nie
chciał wtedy, przed świętami, wrócić do domu z kawałkiem świeżego mięsa? W tej
sprawie zwołano jednak nagłe posiedzenie Prezydium, a to dlatego, że jeden taki
niespokojny duch, radykał, ostrzegł:
- Koledzy, nie dajmy się wpuścić w
maliny!
Argumenty za (tzn. brać świnię i dzielić na 11 części) były oczywiste. Cóż
przeciw? Ano to, że my, którzy walczymy z niesprawiedliwością społeczną, nie
możemy korzystać z uprzywilejowanego dostępu do artykułów pierwszej potrzeby.
Gdyby chłopi przywieźli ubój dla wszystkich członków Związku w regionie - to co innego.
- Jedna świnia na jedenaście rodzin to nie przywilej... - stwierdził niepewnie kolega
przewodniczący.
- Komuniści też tak kiedyś mówili. Od jednej świni się zaczyna, a potem
talony, asygnaty, auta, materiały budowlane, wszystko.
Było głosowanie. Za pierwszym razem wynik był dokładnie pół na pół, bo
kol. przewodniczący zawiesił rękę w pozycji dwuznacznej, co uznano za głos
wstrzymujący się. W drugim podejściu obóz jakobinów zwyciężył jednym głosem -
świni nie wzięto.
- I wiesz co? - powiedział na
koniec nie młody już kolega - kombatant, który nie zrobił kariery ani w
rządzie, ani w biznesie, ani w odrodzonym Związku „Solidarność” - jak patrzę,
co się wkoło dzieje to sobie myślę... wiesz co? Że tę świnię trzeba było wtedy
brać!
* * *
U góry: sklep mięsny r. 1981. Poniżej: sklep samoobsługowy r. 1981.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz