niedziela, 19 stycznia 2020

FELIETONY Z LAT 90.PUBLIKOWANE NA ŁAMACH "TYGODNIKA SOLIDARNOŚĆ"


                                                                                                                                   
Prawo do repliki

     Prawo do repliki jest tym fragmentem prawa prasowego, na który najczęściej powołują się „zainteresowane osoby fizyczne”, a więc osoby dotknięte publikacją wiadomości uznanej za nieprawdziwą lub stwierdzeniem naruszającym - w ich ocenie - dobra osobiste. W prawie prasowym przez „prasę” rozumie się także programy TV i audycje radiowe. Ust. 7 art. 32 mówi, że tekst sprostowania lub odpowiedzi nie może być dłuższy od dwukrotnej objętości fragmentu materiału prasowego, którego dotyczy, ale redaktor naczelny nie może wymagać, aby sprostowanie lub odpowiedź były krótsze niż pół strony znormalizowanego maszynopisu. W programach radia i telewizji „pół strony maszynopisu” odpowiada czasowi określonemu przez przyjętą normę.
     Kontrowersję wzbudził niedawny przypadek skutecznego odwołania się do „prawa repliki” przez posła, Adama Michnika. Wygłosił on w porze dziennika telewizyjnego odpowiedź na wystąpienie prezydenta RP podczas wiecu w Gdańsku, z którego sprawozdanie podały wcześniej „Wiadomości”. Zacytował sporną - jego zdaniem - wypowiedź prezydenta: Panie Geremek, panie Michnik, demokracja była, jest i będzie, ale z demokracją trzeba iść, trzeba iść z narodem, ale nie tak, że tylko wy macie rację. Poseł przytoczył następnie fragment Pisma Świętego; stwierdził także, że remedium na problemy kraju nie będzie „kotlet z Michnika”. Treścią repliki było, jak zdołałem zrozumieć, że ludzie czekają na spełnienie obietnic wyborczych Lecha Wałęsy (dobrobyt, rozdawanie pieniędzy), a on, nie mogąc temu sprostać rzuca tłumowi kozła ofiarnego - Adama Michnika. Nazajutrz w swojej wpływowej gazecie poseł umieścił tekst repliki wraz z uwagą, że nie wykorzystał przysługującego mu według prawa prasowego czasu - 2 x 54 sekundy.
    Problem spiętrzył się, ponieważ wypowiedź posła Michnika mogłaby z kolei być uznana przez prezydenta za „wiadomość nieścisłą” czy też „stwierdzenie zagrażające dobrom osobistym”. Lech Wałęsa nie będzie oczywiście, powołując się na prawo do repliki, wnioskować do kierownictwa telewizji o czas antenowy na odpowiedź, bo nie pozwala mu na to ranga i prestiż piastowanego urzędu. Gdyby jednak prezydent zechciał replikować na wypowiedź Michnika jako osoba fizyczna, to w myśl prawa prasowego należałoby zmierzyć czas spornych (w uznaniu Lecha Wałęsy) fragmentów wypowiedzi posła. Z około 100 sekund (w myśl ustępu 7 art. 32 rozdz. 5) redaktor winien odjąć czas fragmentu Ewangelii jako bezsporny, fragment dotyczący „kotletu z Michnika” jako nie będący przedmiotem sporu i na pewno czas przytoczonej wypowiedzi Lecha Wałęsy na wiecu. Pozostałe kilkanaście sekund pomnożone przez dwa dałoby maksymalny czas „kontrrepliki”, nie mniejszy jednak - co reguluje prawo prasowe - niż czas przeliczalny na pół strony maszynopisu.
    Jak widać, ścisłe trzymanie się prawa prasowego powinno zniechęcać polityczne osoby fizyczne do korzystania z jego przepisów. Jest wręcz przeciwnie, ponieważ świat polityczny z tekstem prawa prasowego nie jest dostatecznie obeznany, a zdarza się, że posłowie mylą programy informacyjne państwowej telewizji z trybuną sejmową, co dane mi było stwierdzić jako redaktorowi naczelnemu dzienników telewizyjnych.
    Pewna posłanka, adwokat, która przybyła z przygotowaną kilkuminutową mową polityczną nie dała wiary, że prawo prasowe, na które się powołuje dałoby jej „replice” najwyżej 60 sekund i zarzuciła mi próbę ograniczenia wolności słowa z przyczyn politycznych. Co ważniejsze jednak, powołanie się na prawo prasowe to także przyjęcie do wiadomości jego art. 33 ust. 20, który zezwala redaktorowi odmówić opublikowania sprostowania lub odpowiedzi, jeśli nie odpowiadają one wymaganiom określonym w art. 31. Znaczy to, że redaktor naczelny ocenia, czy istotnie chodzi o sprostowanie wiadomości nieprawdziwej lub nieścisłej lub o reakcję na stwierdzenie zagrażające dobrom osobistym. Posłanka owa, której niestety uległem (cynicznie zakładając, że sama się ośmieszy), wygłosiła w czasie dziennika „w imieniu dwustu posłów lewicy” kilkuminutową polemikę z innymi posłami, którzy wystąpili w telewizji uprzednio. Mimo to moją perswazję oceniła potem publicznie, na posiedzeniu sejmowej komisji kultury i środków masowego przekazu, jako „zastosowanie metod stalinowskich”. Ponieważ nazajutrz podała to prasa, zaistniały dostateczne powody, abym zwrócił się do redaktorów naczelnych o sprostowanie wiadomości nieprawdziwej i odpowiedzi na stwierdzenie zagrażające moim dobrom osobistym...
    Każde wystąpienie publiczne prezydenta uznaje się a priori za wydarzenie, z którego dziennik TV powinien przekazać relację. Prezydent jako osoba polityczna wygłasza także treści polemiczne. Prawo prasowe nie przewiduje jednak, aby poseł (czy jakakolwiek osobistość polityczna) mógł domagać się specjalnego wystąpienia w programie informacyjnym dla wygłoszenia repliki. Poseł ma przecież do dyspozycji trybunę sejmową, ma także - jak każdy obywatel - prawo występowania na wiecu, z którego środki masowego przekazu podadzą sprawozdanie, jeśli okaże się on wydarzeniem wysokiej rangi. Decyzja kierownictwa telewizji, zezwalająca posłowi na polemikę z prezydentem w czasie programu informacyjnego była decyzją polityczną, ale nie spowodowaną przepisami prawa prasowego. Gdyby istniało takie prawo, które pozwalałoby wszystkim politykom na polemikę z serwisami informacyjnymi środków przekazu, to program informacyjny nie mógłby w końcu relacjonować życia politycznego, polegającego właśnie na wielości zapatrywań poszczególnych osób, ugrupowań czy grup interesu.
    Wyimaginowane przez niektórych polityków prawo do powszechnej repliki działałoby przecież i w drugą stronę. Niedawno inny poseł, Jan Lityński, w swoim wystąpieniu sejmowym - powodowany przesłankami politycznymi - zanegował bez uzasadnienia moje zawodowe - redakcyjne kwalifikacje. Wyobraźmy sobie, że powołując się na jakieś urojone „prawo do repliki” domagam się od kancelarii sejmu zarezerwowania czasu podczas najbliższego posiedzenia, w tym samym dniu tygodnia i o tej samej porze, na rzeczowe ustosunkowanie się do stwierdzenia zagrażającego dobrom osobistym. Uznano by to, rzecz jasna, za nieporozumienie.
     Wzajemne „dotarcie się” świata politycznego i dziennikarskiego wymaga czasu, a najbardziej precyzyjne przepisy prawa nie uregulują rzeczywistości z dnia na dzień. Dziennikarze muszą być wyrozumiali oraz świadomi tego, że powoływanie się na to, jak to jest w takim czy innym kraju Europy jest częściowo daremne - tam relacje polityki z mediami kształtowały się w demokracji. Politycy natomiast nie powinni zapominać, że prawo chroni dobra osobiste wszystkich obywateli.

1991


__________________________
 rys. Andrzej Mleczko

Felietony z lat 90. publikowane na łamach "Tygodnika Solidarność"


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz