sobota, 18 stycznia 2020

FELIETONY Z LAT 90. PUBLIKOWANE NA ŁAMACH "TYGODNIKA SOLIDARNOŚĆ"



Nic nie było, grać dalej

     "Nikt nie podsłuchiwał" - pod takim nagłówkiem "Gazeta Wyborcza" z 3 lipca przedstawiła sprawę rzekomego podsłuchu w siedzibie Krajowego Komitetu Obywatelskiego. Skoro nikt nikogo nie podsłuchiwał, to o co w ogóle chodzi? Jak donosi "GW", minister Adam Glapiński, członek Porozumienia Centrum brał udział w zebraniu na terenie biura KKO, po czym zapis rozmowy ze zdumieniem odkrył na swojej "automatycznej sekretarce".
      Jeśli tak było i jeśli nikt z zebranych nie nagrywał, to znaczy, że uczynił to ktoś z zewnątrz - także po to, aby zademonstrować fakt podsłuchu. Nic więc dziwnego, że sprawę zgłoszono UOP-owi. Fachowcy z UOP pomieszczenia sprawdzili, urządzeń podsłuchowych nie zlokalizowali, a rzecznik Urzędu stwierdziła, że w badanych pomieszczeniach mogą poruszać się osoby postronne. W takim oświadczeniu nie zawiera się żadne niedomówienie, ale nie wyklucza ono, że osoba postronna mogła podsłuchać - np. zakładając na czas zebrania "pluskwę". Rzecznik powołała się także na oświadczenie wiceministra spraw wewnętrznych, że ani UOP, ani policja nie prowadzą obecnie podsłuchu jakichkolwiek partii, ugrupowań politycznych, w tym również Krajowego Komitetu Obywatelskiego.
     Rodzi się pytanie, dlaczego "GW" poszła dalej niż przedstawiciele resortu spraw wewnętrznych, rozstrzygając ostatecznie, że nikt nie podsłuchiwał. Nota w "GW" pisana była pośpiesznie: KKO nazwano Krajowym Komitetem Wykonawczym a zdarzenie według gazety miało miejsce w przyszłości - 14 lipca br. (tego korekta nie zauważyła, bo najważniejsze jest rozstrzygnięcie w samym tytule: nikt nie podsłuchiwał). Po co przeczy się faktom i zdrowemu rozsądkowi? Nie po to przecież, żeby sugerować min. Glapińskiemu omamy słuchowe czy też spreparowanie incydentu. Jedyne wytłumaczenie, jakie się nasuwa jest takie: zamiarem tłumaczącym redakcyjny pośpiech było uprzedzić czytelnika tak, aby nie przyszło mu do głowy, że w naszym suwerennym państwie ktoś może być podsłuchiwany przez "siły postronne".
     Generalnie chodzi o to, że jest normalnie i nic tej europejskiej konstrukcji naszego państwa nie podważa. Chodzi o to, że rozkładający się system sowiecki ani jako siła wewnętrzna, ani postronna w żadnym stopniu nam nie zagraża. Co się miało udać, już się udało. Mamy partie polityczne, sejm i prywatne gazety. Mamy demokrację. Czegóż więcej trzeba w Europie? Po co zakłócać nasz europejski ład jakimś prezydenckim wetem, po co niepokoić obywateli jakimiś podsłuchowymi sensacjami?
     Jestem zaskoczona i oburzona - powiedziała "Życiu Warszawy" prof. Zofia Kuratowska z Unii Demokratycznej - że demokratycznie wybrany prezydent* nowoczesnego państwa może uciekać się do tego rodzaju metod - rodem z ustrojów totalitarnych, aby przeprowadzić swoje żądania w parlamencie. Uważam, że jest to bardzo poważne zagrożenie nie tylko dla demokracji w naszym kraju, ale w ogóle społeczeństwa i całego systemu państwowego, jaki chcielibyśmy budować.
     Najważniejsze w cytacie jest orzeczenie, że to państwo, takie, jakie jest - z takim sejmem,** który odbiera temu państwu wiarygodność w świecie; z raczkującymi partiami politycznymi; z zachowanymi, a nawet ulepszonymi strukturami państwa komunistycznego, mocno trzymającymi się tak w państwowej telewizji, jak i w armii, której lojalność wobec tego państwa nie jest w całości wcale pewna; to państwo, w którym wczorajsi aparatczycy są kapitalistami; w którym ciągle jeszcze stacjonuje niechciana armia obcego mocarstwa - to państwo według autorytetu Unii demokratycznej jest państwem nowoczesnym.
     Tę osiągniętą przy "okrągłym stole" nowoczesność naszego państwa psuje tylko pan prezydent. Jest to tym bardziej niegodziwe, że wybrany został demokratycznie. Tymczasem okazuje się, że prezydent ten nie pasuje do nowoczesnego państwa, bo ucieka się do metod. Te metody są rodem z ustrojów totalitarnych.
     Z niechęcią czepiam się szczegółów, ale zastanawia sprzeczność w wypowiedzi prof. Kuratowskiej: skoro państwo jest już nowoczesne, to jaki system państwowy chcemy jeszcze budować?
     Pożądany byłby - moim zdaniem - system może nie najnowocześniejszy, ale taki, w którym np. telefoniczne pogróżki-zapowiedzi nagłego zejścia śmiertelnego traktuje się jako przestępstwo, a nie jako element demokratycznej gry politycznej. Jeśli oczywiście demokratyczna gazeta nie orzeknie, że nikt do mnie - kiedy objąłem na krótko dyrekcję programów informacyjnych w telewizji - pod (zastrzeżony) numer - nie dzwonił.
                                                                                                         
 12.06.1991
_____________________________
* Lech Wałęsa - wtedy bardzo nie lubiany przez elity
** był to sejm tzw. "kontraktowy", wg ustaleń Okrągłego Stołu wybory były limitowane - strona solidarnościowa a priori była w mniejszości.

Felietony z lat 90. publikowane w "Tygodniku Solidarność"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz