Nic nie było, grać dalej
"Nikt
nie podsłuchiwał" - pod takim nagłówkiem "Gazeta Wyborcza" z 3
lipca przedstawiła sprawę rzekomego podsłuchu w siedzibie Krajowego Komitetu
Obywatelskiego. Skoro nikt nikogo nie podsłuchiwał, to o co w ogóle chodzi? Jak
donosi "GW", minister Adam Glapiński, członek Porozumienia Centrum
brał udział w zebraniu na terenie biura KKO, po czym zapis rozmowy ze
zdumieniem odkrył na swojej "automatycznej sekretarce".
Jeśli tak było i jeśli nikt z zebranych nie
nagrywał, to znaczy, że uczynił to ktoś z zewnątrz - także po to, aby
zademonstrować fakt podsłuchu. Nic więc dziwnego, że sprawę zgłoszono UOP-owi.
Fachowcy z UOP pomieszczenia sprawdzili, urządzeń podsłuchowych nie
zlokalizowali, a rzecznik Urzędu stwierdziła, że w badanych pomieszczeniach
mogą poruszać się osoby postronne. W takim oświadczeniu nie zawiera się żadne
niedomówienie, ale nie wyklucza ono, że osoba postronna mogła podsłuchać - np.
zakładając na czas zebrania "pluskwę". Rzecznik powołała się także na
oświadczenie wiceministra spraw wewnętrznych, że ani UOP, ani policja nie
prowadzą obecnie podsłuchu jakichkolwiek partii, ugrupowań politycznych, w tym
również Krajowego Komitetu Obywatelskiego.
Rodzi się
pytanie, dlaczego "GW" poszła dalej niż przedstawiciele resortu spraw
wewnętrznych, rozstrzygając ostatecznie, że nikt nie podsłuchiwał. Nota w
"GW" pisana była pośpiesznie: KKO nazwano Krajowym Komitetem
Wykonawczym a zdarzenie według gazety miało miejsce w przyszłości - 14 lipca
br. (tego korekta nie zauważyła, bo najważniejsze jest rozstrzygnięcie w samym
tytule: nikt nie podsłuchiwał). Po co przeczy się faktom i zdrowemu rozsądkowi?
Nie po to przecież, żeby sugerować min. Glapińskiemu omamy słuchowe czy też
spreparowanie incydentu. Jedyne wytłumaczenie, jakie się nasuwa jest takie:
zamiarem tłumaczącym redakcyjny pośpiech było uprzedzić czytelnika tak, aby nie
przyszło mu do głowy, że w naszym suwerennym państwie ktoś może być
podsłuchiwany przez "siły postronne".
Generalnie
chodzi o to, że jest normalnie i nic tej europejskiej konstrukcji naszego
państwa nie podważa. Chodzi o to, że rozkładający się system sowiecki ani jako
siła wewnętrzna, ani postronna w żadnym stopniu nam nie zagraża. Co się miało
udać, już się udało. Mamy partie polityczne, sejm i prywatne gazety. Mamy
demokrację. Czegóż więcej trzeba w Europie? Po co zakłócać nasz europejski ład
jakimś prezydenckim wetem, po co niepokoić obywateli jakimiś podsłuchowymi
sensacjami?
Jestem zaskoczona i oburzona - powiedziała "Życiu
Warszawy" prof. Zofia Kuratowska z Unii Demokratycznej - że demokratycznie wybrany prezydent* nowoczesnego państwa może uciekać się do tego rodzaju metod - rodem z ustrojów
totalitarnych, aby przeprowadzić swoje żądania w parlamencie. Uważam, że jest
to bardzo poważne zagrożenie nie tylko dla demokracji w naszym kraju, ale w
ogóle społeczeństwa i całego systemu państwowego, jaki chcielibyśmy budować.
Najważniejsze
w cytacie jest orzeczenie, że to państwo, takie, jakie jest - z takim sejmem,** który odbiera temu państwu wiarygodność w świecie; z raczkującymi partiami
politycznymi; z zachowanymi, a nawet ulepszonymi strukturami państwa
komunistycznego, mocno trzymającymi się tak w państwowej telewizji, jak i w
armii, której lojalność wobec tego państwa nie jest w całości wcale pewna; to
państwo, w którym wczorajsi aparatczycy są kapitalistami; w którym ciągle
jeszcze stacjonuje niechciana armia obcego mocarstwa - to państwo według
autorytetu Unii demokratycznej jest państwem nowoczesnym.
Tę
osiągniętą przy "okrągłym stole" nowoczesność naszego państwa psuje
tylko pan prezydent. Jest to tym bardziej niegodziwe, że wybrany został
demokratycznie. Tymczasem okazuje się, że prezydent ten nie pasuje do
nowoczesnego państwa, bo ucieka się do metod. Te metody są rodem z ustrojów
totalitarnych.
Z niechęcią
czepiam się szczegółów, ale zastanawia sprzeczność w wypowiedzi prof.
Kuratowskiej: skoro państwo jest już nowoczesne, to jaki system państwowy
chcemy jeszcze budować?
Pożądany
byłby - moim zdaniem - system może nie najnowocześniejszy, ale taki, w którym
np. telefoniczne pogróżki-zapowiedzi nagłego zejścia śmiertelnego traktuje się
jako przestępstwo, a nie jako element demokratycznej gry politycznej. Jeśli
oczywiście demokratyczna gazeta nie orzeknie, że nikt do mnie - kiedy objąłem
na krótko dyrekcję programów informacyjnych w telewizji - pod (zastrzeżony)
numer - nie dzwonił.
12.06.1991
_____________________________
* Lech Wałęsa - wtedy bardzo nie lubiany przez elity
** był to sejm tzw. "kontraktowy", wg ustaleń Okrągłego Stołu wybory były limitowane - strona solidarnościowa a priori była w mniejszości.
** był to sejm tzw. "kontraktowy", wg ustaleń Okrągłego Stołu wybory były limitowane - strona solidarnościowa a priori była w mniejszości.
Felietony z lat 90. publikowane w "Tygodniku Solidarność"

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz