Felietony z lat 90.
publikowane na łamach "Tygodnika Solidarność"
W r. 2005 wybór tekstów ukazał się w wydawnictwie "ARCANA". Teraz skorzystam z genialnego wynalazku, jakim jest blog i opublikuję wszystkie. Będę dokładał codziennie po jednym, żeby nie przeciążać ewentualnego czytelnika. Zaczyna się od felietonu tytułowego (ponieważ minęła cała epoka, informuję, że "lekki" tytuł felietonu nawiązuje do najzupełniej poważnej książki Adama Michnika z końca lat 70. pt. "Kościół, lewica, dialog").
Zsiadłe mleko, lewica, sprzeciw
Wojciech
Giełżyński polemizował ze Stefanem Niesiołowskim w artykule "Nie mogę tego
przemilczeć", na co ten drugi dał odpowiedź - "Spór o zasady i
metody". To spowodowało Antoniego Pawlaka do napisania krótkiego felietonu
pt. "Lewica, prawica, zsiadłe mleko" ("Gazeta Wyborcza" nr
62 z 3 sierpnia 1989 r.). Na wyznanie Niesiołowskiego, że ocalenie Polski widzi
w wartościach etyki chrześcijańskiej i polskiego katolicyzmu Pawlak odpowiada
pointą: "Moim zdaniem ocalimy ją wtedy, gdy nie będziemy pisali głupstw”. Przesadził
(na co pozwala poetyka felietonu): w rzeczywistości, jak wszyscy wiedzą, samo
zaniechanie pisania głupstw Polski nie zbawi.
Pawlak myli
się, twierdząc żartobliwie, że "lewica nie lubi zsiadłego mleka".
Lewica lubi zsiadłe mleko, ale rozbełtane. Nie zawiodły mnie do tej prawdy, jak
Antoniego, "fragmentaryczne badania", ale dane mi przed laty
empiryczne doświadczenie, które niech wystarczy za dowód, że to ja mam rację.
Zdarzenie
miało miejsce w celi nr 12, piętro 4, pawilon IV Aresztu Śledczego Białołęka.
Postawiłem przed sobą na stoliku kubek z mlekiem, odstawionym wcześniej na
zsiadłe. Nie zanurzyłem jednak aluminiowej łyżki w półpłynnej substancji, bo
zatrzymał mnie okrzyk z górnej pryczy: "STOP!". To Jacek Kuroń,
obserwując z góry moje ruchy postanowił ustrzec mnie przed błędem. Na moje
pytające spojrzenie powiedział głosem przepełnionym życzliwością:
"Najpierw rozbełtaj to mleko, bo dopiero rozbełtane jest naprawdę
smaczne". Wolę takie - odrzekłem obojętnie, ale łyżka za drugim razem znów
zawisła nad cienkim kożuszkiem chudego mleka. "Leszeczku, przyjacielu
drogi - ponowił perswazję Jacek Kuroń - radzę ci dobrze, mleko trzeba
rozbełtać, jest wtedy nieporównanie lepsze". Tu muszę wyjaśnić, że zwyczaj
jedzenia łyżką ściętego mleka zachowałem z dzieciństwa razem z ugruntowanym
przekonaniem, że w tej postaci, nierozbełtanej, jest najlepsze. Co więcej,
zjadając najpierw ściętą, wartościową substancję, można zaraz przekonać się,
ile jest w mleku dodanej wody. Tę zaś, mniej odżywczą, ale niepozbawioną smaku,
można potem wypić lub nie. Takie właśnie, szczere i rzetelne wyjaśnienie
złożyłem Kuroniowi. Niestety, nadal nie dawał za wygraną, powstrzymując żarliwą
perswazją jeszcze kilka moich prób napoczęcia mleka po swojemu. Wreszcie, przez
szacunek dla osoby Jacka, zaproponowałem taki kompromis: "Ja przyznaję, że
mleko rozbełtane jest obiektywnie lepsze, a ty zgadzasz się na to, abym ja,
choćby i wbrew sobie spożył mleko tak, jak zamierzałem, w postaci nierozbełtanej”.
„Rozumiem - Kuroń odpowiedział ironią na ironię - a więc satysfakcję ma ci
sprawić sam upór, a nie jakość mleka. Proponuję, abyś odstawił to mleko i uparł
się, że stolik jest szary, a nie zielony". Kto siedział, ten wie, że
dorośli ludzie skazani na siebie w małej celi potrafią prowadzić bardzo
poważne, nawet filozoficzne rozważania na kanwie błahych pretekstów. Także i
ten spór nabrał powagi, gdy zareplikowałem: "A ja rozumiem, że ty nie
znosisz sprzeciwu w kwestii zsiadłego mleka". Mój wybitny współtowarzysz
odsiadki nie po to zdobywał przez długie
lata doświadczenia w perswazji, żeby dać się przegadać. Zszedł z pryczy,
zapalił i spacerując wahadłowo po trzy kroki wzdłuż celi przeprowadził analizę
socjo- i psychologiczną zaistniałej sytuacji. Okazało się, że po pierwsze: to
irytujące zajście spowodowałem dla zwrócenia uwagi trzeciego z celi, który
izoluje się przy osobnym stoliku (żeby nie komplikować opisu, pominę nazwisko);* po drugie: moja postawa, uzewnętrzniająca skłonność do infantylnego uporu,
wynika najpewniej z nadmiernie korygującej postawy ojca w dzieciństwie. Mleko
ostatecznie spożyłem nierozbełtane, bo pretekst nie miał już znaczenia.
Uogólnienie Pawlaka, że lewica nie lubi zsiadłego mleka jest jednak - powtarzam
- nietrafne.
Spodziewam
się, że mój dowód może być podważony, bo teza o lewicowym Kuroniu jest dziś
nieuzasadnionym wartościowaniem. Istotnie, jak czytam i słyszę, działacze
polityczni wywodzący się z lewicowej tradycji traktują teraz przypisanie im
lewicowości jak denuncjację. Wiele się bowiem zmieniło przez ostatnie lata, a i
ja nie śledzę tak wnikliwie ewolucji poglądów, choćby dlatego, że po tamtym
incydencie z kwaśnym mlekiem Jacek nie ufa mi tak, jak w poprzedniej dekadzie i
nasze kontakty są rzadsze.
Nie
zmieniło się jednak aż tak wiele. Wszystkie współczesne próby definiowania
dychotomii lewica - prawica są w Polsce skazane na uogólnienia - i tak będzie,
dopóki nie dana jest opozycji antykomunistycznej praktyka władzy. Nowoczesny
spór toczy się o to, czy kwalifikowanie na lewicę, prawicę jest teraz
uzasadnione, potrzebne i pożyteczne, skoro przykładane kryteria zastawiają
pułapkę wartościowania, rzekomo bezzasadnego. Przekonał się o tym także Jacek
Kuroń, gdy był jeszcze zainteresowany uporządkowaniem etosu polskiej lewicy. A
był - prawda, że dawno temu, bo w tym samym czasie, kiedy miało zajście z
kwaśnym mlekiem. Jacek pisał w celi pracę teoretyczną, której z właściwą sobie
autoironią nadał tytuł roboczy "Ogólna teoria wszystkiego". Byłem tym
pierwszym, którego autor zapoznawał z treścią powstających rozdziałów. W jednym
z nich obrał za cel nowoczesne i ostateczne ustalenie, czym się różni lewica od
prawicy w Polsce, według stanu do r. 1982. Autor dostrzegł, że formacje te
różnią się także stylem bycia - nie tylko od narodowego święta, ale i na co
dzień. I tak, podczas głodówki w kościele św. Marcina w Podkowie Leśnej
(r.1979) zwrócił uwagę, że w jednym z dwóch zajmowanych na noc pomieszczeń
znajdują się osoby w większości brodate, ubrane w pogniecione spodnie, długie
wełniane swetry i turystyczne buty; drugie zaś pomieszczenie zajęli mężczyźni w
garniturach, którzy rozwiesili starannie wyprasowane ręczniki, wystawili kubki
do mycia zębów, przyrządy do golenia i wody kolońskie, a nawet pilniki do
paznokci. Okazało się, że zewnętrznej powłoce stroju czy zarostu odpowiadał
dobór ideowy - ci pierwsi byli członkami i sympatykami KSS KOR, a ci w drugiej
sali to działacze tzw. nurtu niepodległościowego, zwłaszcza ROPCiO. Powyższy
aspekt znalazł nawet miejsce w sporządzonym przez autora diagramie.
Zasugerowałem delikatnie Jackowi Kuroniowi,
aby - w imię najszerzej pojętego humanizmu - wykreślił z manuskryptu cały ten
fragment dociekań. Nasuwały bowiem wniosek (na podstawie obserwacji
fragmentarycznej), że lewica nie tylko nie goli się, ale także się nie myje i
nie czyści zębów. Jako zarzut, sformułowany przez kogoś z prawa, byłby
poczytany za głupstwo; jako konkluzja człowieka najbardziej miarodajnego byłby
dla nieobeznanego czytelnika wiarygodny.
Od tamtego
czasu ludzie lewicy, na drodze ewolucji zaczętej niegdyś rewizją, później
odrzuceniem marksizmu-leninizmu utracili światopogląd różnicujący ich
diametralnie od prawicy. Natomiast coraz liczniejsi prawicowcy nie chcą
uwierzyć, że ocalały, opozycyjny potencjał lewicowy zmieścił się w Radzie
Naczelnej PPS. Niegodziwa prawica wytyka po nazwiskach, a politycy przez lata
deklarujący się jako ludzie lewicy demokratycznej odpowiadają z uporem, że
podziały przebiegają już inaczej, według kryteriów intelektualnych, medycznych
i moralnych: działacz, polityk ma być
albo mądry, albo głupi; przy zdrowy zmysłach, albo wariat; ofiarny i
bezinteresowny, albo szkodzący wspólnej sprawie ambicjoner. A nade wszystko
prawdziwe ma być odtąd kryterium słuszności.
Ale ta
postawa badawcza - wartościująca przecież - także natrafia na pułapki
uogólnień, tak jak uogólnieniem (choć lepiej udokumentowanym, niż twierdzenie
Antoniego Pawlaka) byłaby moja konkluzja, że człowieka prawicy poznać po tym,
czy odrzuca obiektywne prawa rozwoju historycznego i obiektywne kryteria
smakowe w odniesieniu do rozbełtanego mleka (zsiadłego).
Nota:
To mój pierwszy i ostatni felieton posłany (w roku 1989) do „Gazety Wyborczej”.
Tamże się nie ukazał, ale, wędrując z ręki do ręki, po kilku miesiącach trafił
niespodziewanie na łamy nieistniejącego już „Przeglądu Wiadomości Agencyjnych”.
Zawdzięczam to Antoniemu Pawlakowi, który powiedział mi później, że „tekst
zablokowała Helenka [Łuczywo], bo nie ma poczucia humoru”.
* ten trzeci to Jan Rulewski (na zdjęciu pierwszy z prawej)


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz