środa, 15 stycznia 2020

   Felietony z lat 90. 

     publikowane na łamach "Tygodnika Solidarność"



 W r. 2005 wybór tekstów ukazał się w wydawnictwie "ARCANA". Teraz skorzystam z genialnego wynalazku, jakim jest blog i opublikuję wszystkie. Będę dokładał codziennie po jednym, żeby nie przeciążać ewentualnego czytelnika. Zaczyna się od felietonu tytułowego (ponieważ minęła cała epoka, informuję, że "lekki" tytuł felietonu nawiązuje do najzupełniej poważnej książki Adama Michnika z końca lat 70. pt. "Kościół, lewica, dialog").


Zsiadłe mleko, lewica, sprzeciw

     Wojciech Giełżyński polemizował ze Stefanem Niesiołowskim w artykule "Nie mogę tego przemilczeć", na co ten drugi dał odpowiedź - "Spór o zasady i metody". To spowodowało Antoniego Pawlaka do napisania krótkiego felietonu pt. "Lewica, prawica, zsiadłe mleko" ("Gazeta Wyborcza" nr 62 z 3 sierpnia 1989 r.). Na wyznanie Niesiołowskiego, że ocalenie Polski widzi w wartościach etyki chrześcijańskiej i polskiego katolicyzmu Pawlak odpowiada pointą: "Moim zdaniem ocalimy ją wtedy, gdy nie będziemy pisali głupstw”. Przesadził (na co pozwala poetyka felietonu): w rzeczywistości, jak wszyscy wiedzą, samo zaniechanie pisania głupstw Polski nie zbawi.
     Pawlak myli się, twierdząc żartobliwie, że "lewica nie lubi zsiadłego mleka". Lewica lubi zsiadłe mleko, ale rozbełtane. Nie zawiodły mnie do tej prawdy, jak Antoniego, "fragmentaryczne badania", ale dane mi przed laty empiryczne doświadczenie, które niech wystarczy za dowód, że to ja mam rację.
     Zdarzenie miało miejsce w celi nr 12, piętro 4, pawilon IV Aresztu Śledczego Białołęka. Postawiłem przed sobą na stoliku kubek z mlekiem, odstawionym wcześniej na zsiadłe. Nie zanurzyłem jednak aluminiowej łyżki w półpłynnej substancji, bo zatrzymał mnie okrzyk z górnej pryczy: "STOP!". To Jacek Kuroń, obserwując z góry moje ruchy postanowił ustrzec mnie przed błędem. Na moje pytające spojrzenie powiedział głosem przepełnionym życzliwością: "Najpierw rozbełtaj to mleko, bo dopiero rozbełtane jest naprawdę smaczne". Wolę takie - odrzekłem obojętnie, ale łyżka za drugim razem znów zawisła nad cienkim kożuszkiem chudego mleka. "Leszeczku, przyjacielu drogi - ponowił perswazję Jacek Kuroń - radzę ci dobrze, mleko trzeba rozbełtać, jest wtedy nieporównanie lepsze". Tu muszę wyjaśnić, że zwyczaj jedzenia łyżką ściętego mleka zachowałem z dzieciństwa razem z ugruntowanym przekonaniem, że w tej postaci, nierozbełtanej, jest najlepsze. Co więcej, zjadając najpierw ściętą, wartościową substancję, można zaraz przekonać się, ile jest w mleku dodanej wody. Tę zaś, mniej odżywczą, ale niepozbawioną smaku, można potem wypić lub nie. Takie właśnie, szczere i rzetelne wyjaśnienie złożyłem Kuroniowi. Niestety, nadal nie dawał za wygraną, powstrzymując żarliwą perswazją jeszcze kilka moich prób napoczęcia mleka po swojemu. Wreszcie, przez szacunek dla osoby Jacka, zaproponowałem taki kompromis: "Ja przyznaję, że mleko rozbełtane jest obiektywnie lepsze, a ty zgadzasz się na to, abym ja, choćby i wbrew sobie spożył mleko tak, jak zamierzałem, w postaci nierozbełtanej”. „Rozumiem - Kuroń odpowiedział ironią na ironię - a więc satysfakcję ma ci sprawić sam upór, a nie jakość mleka. Proponuję, abyś odstawił to mleko i uparł się, że stolik jest szary, a nie zielony". Kto siedział, ten wie, że dorośli ludzie skazani na siebie w małej celi potrafią prowadzić bardzo poważne, nawet filozoficzne rozważania na kanwie błahych pretekstów. Także i ten spór nabrał powagi, gdy zareplikowałem: "A ja rozumiem, że ty nie znosisz sprzeciwu w kwestii zsiadłego mleka". Mój wybitny współtowarzysz odsiadki nie po  to zdobywał przez długie lata doświadczenia w perswazji, żeby dać się przegadać. Zszedł z pryczy, zapalił i spacerując wahadłowo po trzy kroki wzdłuż celi przeprowadził analizę socjo- i psychologiczną zaistniałej sytuacji. Okazało się, że po pierwsze: to irytujące zajście spowodowałem dla zwrócenia uwagi trzeciego z celi, który izoluje się przy osobnym stoliku (żeby nie komplikować opisu, pominę nazwisko);* po drugie: moja postawa, uzewnętrzniająca skłonność do infantylnego uporu, wynika najpewniej z nadmiernie korygującej postawy ojca w dzieciństwie. Mleko ostatecznie spożyłem nierozbełtane, bo pretekst nie miał już znaczenia. Uogólnienie Pawlaka, że lewica nie lubi zsiadłego mleka jest jednak - powtarzam - nietrafne.
     Spodziewam się, że mój dowód może być podważony, bo teza o lewicowym Kuroniu jest dziś nieuzasadnionym wartościowaniem. Istotnie, jak czytam i słyszę, działacze polityczni wywodzący się z lewicowej tradycji traktują teraz przypisanie im lewicowości jak denuncjację. Wiele się bowiem zmieniło przez ostatnie lata, a i ja nie śledzę tak wnikliwie ewolucji poglądów, choćby dlatego, że po tamtym incydencie z kwaśnym mlekiem Jacek nie ufa mi tak, jak w poprzedniej dekadzie i nasze kontakty są rzadsze.
     Nie zmieniło się jednak aż tak wiele. Wszystkie współczesne próby definiowania dychotomii lewica - prawica są w Polsce skazane na uogólnienia - i tak będzie, dopóki nie dana jest opozycji antykomunistycznej praktyka władzy. Nowoczesny spór toczy się o to, czy kwalifikowanie na lewicę, prawicę jest teraz uzasadnione, potrzebne i pożyteczne, skoro przykładane kryteria zastawiają pułapkę wartościowania, rzekomo bezzasadnego. Przekonał się o tym także Jacek Kuroń, gdy był jeszcze zainteresowany uporządkowaniem etosu polskiej lewicy. A był - prawda, że dawno temu, bo w tym samym czasie, kiedy miało zajście z kwaśnym mlekiem. Jacek pisał w celi pracę teoretyczną, której z właściwą sobie autoironią nadał tytuł roboczy "Ogólna teoria wszystkiego". Byłem tym pierwszym, którego autor zapoznawał z treścią powstających rozdziałów. W jednym z nich obrał za cel nowoczesne i ostateczne ustalenie, czym się różni lewica od prawicy w Polsce, według stanu do r. 1982. Autor dostrzegł, że formacje te różnią się także stylem bycia - nie tylko od narodowego święta, ale i na co dzień. I tak, podczas głodówki w kościele św. Marcina w Podkowie Leśnej (r.1979) zwrócił uwagę, że w jednym z dwóch zajmowanych na noc pomieszczeń znajdują się osoby w większości brodate, ubrane w pogniecione spodnie, długie wełniane swetry i turystyczne buty; drugie zaś pomieszczenie zajęli mężczyźni w garniturach, którzy rozwiesili starannie wyprasowane ręczniki, wystawili kubki do mycia zębów, przyrządy do golenia i wody kolońskie, a nawet pilniki do paznokci. Okazało się, że zewnętrznej powłoce stroju czy zarostu odpowiadał dobór ideowy - ci pierwsi byli członkami i sympatykami KSS KOR, a ci w drugiej sali to działacze tzw. nurtu niepodległościowego, zwłaszcza ROPCiO. Powyższy aspekt znalazł nawet miejsce w sporządzonym przez autora diagramie.
    Zasugerowałem delikatnie Jackowi Kuroniowi, aby - w imię najszerzej pojętego humanizmu - wykreślił z manuskryptu cały ten fragment dociekań. Nasuwały bowiem wniosek (na podstawie obserwacji fragmentarycznej), że lewica nie tylko nie goli się, ale także się nie myje i nie czyści zębów. Jako zarzut, sformułowany przez kogoś z prawa, byłby poczytany za głupstwo; jako konkluzja człowieka najbardziej miarodajnego byłby dla nieobeznanego czytelnika wiarygodny.
     Od tamtego czasu ludzie lewicy, na drodze ewolucji zaczętej niegdyś rewizją, później odrzuceniem marksizmu-leninizmu utracili światopogląd różnicujący ich diametralnie od prawicy. Natomiast coraz liczniejsi prawicowcy nie chcą uwierzyć, że ocalały, opozycyjny potencjał lewicowy zmieścił się w Radzie Naczelnej PPS. Niegodziwa prawica wytyka po nazwiskach, a politycy przez lata deklarujący się jako ludzie lewicy demokratycznej odpowiadają z uporem, że podziały przebiegają już inaczej, według kryteriów intelektualnych, medycznych i moralnych: działacz, polityk ma być  albo mądry, albo głupi; przy zdrowy zmysłach, albo wariat; ofiarny i bezinteresowny, albo szkodzący wspólnej sprawie ambicjoner. A nade wszystko prawdziwe ma być odtąd kryterium słuszności.
    Ale ta postawa badawcza - wartościująca przecież - także natrafia na pułapki uogólnień, tak jak uogólnieniem (choć lepiej udokumentowanym, niż twierdzenie Antoniego Pawlaka) byłaby moja konkluzja, że człowieka prawicy poznać po tym, czy odrzuca obiektywne prawa rozwoju historycznego i obiektywne kryteria smakowe w odniesieniu do rozbełtanego mleka (zsiadłego).

Nota: To mój pierwszy i ostatni felieton posłany (w roku 1989) do „Gazety Wyborczej”. Tamże się nie ukazał, ale, wędrując z ręki do ręki, po kilku miesiącach trafił niespodziewanie na łamy nieistniejącego już „Przeglądu Wiadomości Agencyjnych”. Zawdzięczam to Antoniemu Pawlakowi, który powiedział mi później, że „tekst zablokowała Helenka [Łuczywo], bo nie ma poczucia humoru”.

* ten trzeci to Jan Rulewski (na zdjęciu pierwszy z prawej)

Brak dostępnego opisu zdjęcia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz