Finis intelligentia
Czy R.* jest
inteligentem? To trudne, a jakże zaskakujące pytanie zadała mi podczas
poobiedniej konwersacji znajoma, człowiek teatru, znana także jako minister
kultury w rządzie grubej kreski. Chodziło o popularnego działacza związku
Solidarność z Bydgoszczy. Wtedy, krótko po stanie wojennym przywódcy
zdelegalizowanego ruchu cieszyli się jeszcze zainteresowaniem i adoracją sfer
artystycznych i akademickich. R. cieszył się także powodzeniem u
nieprzeciętnych kobiet; przypominam sobie, jak któregoś razu otworzyło się
okienko w drzwiach i klawisz krzyknął z tamtej strony: - Ciasto od pani
Komorowskiej! Innym razem cenzura SB przepuściła, z sobie tylko znanych
powodów, list do niego (ze zdjęciem) takiej treści: Panie Janku,
zainteresowałam się panem w czasie kryzysu bydgoskiego, a od momentu, kiedy w
wyniku porozumienia warszawskiego pokazano pana w telewizji pobitego - kocham
prawdziwie. Bardzo mu zazdrościłem, a Jacek K.** (później też minister)
pomstował: - Co te kobiety widzą w tym inteligentnym demagogu?
- R. jest
inżynierem, interesuje się literaturą, a nawet pod celą ukradkiem wiersze
czytał - odpowiedziałem ciekawej damie.
Jestże R.
inteligentem, czy nie? A moja znajoma? A ja? A jeśli tak, to dlaczego, co to
znaczy i co z tego wynika?
Słownik
Wyrazów Obcych: inteligent - człowiek wykształcony, pracujący umysłowo, należący do
inteligencji jako warstwy społecznej.
Jak wykształcony? Gdzie pracuje? Jak pracuje? Jaka warstwa społeczna? Słownik: inteligencja - warstwa ludzi wykształconych,
związanych zawodowo ze złożoną pracą umysłową i dysponujących niezbędnym ku
temu specjalistycznym wykształceniem. Bardzo to niejasne...
Pisanie felietonu jest na przykład zadaniem umysłowo prostym: winien
powstać na czas, musi mieć określoną objętość, tytuł i jakiś sens, a z kolei
efekt pracy twórczej w telewizji zależy od wielotorowych, jakże złożonych
zmagań umysłu z oporem materii. Prostą pracą umysłową wydaje się być wykład
uniwersytecki: wykładowca przekazuje cząstkę swojej wiedzy w sposób
metodologicznie zorganizowany (i możliwie prosty). Gdy zaś uczeni zasiadają
razem, by ułożyć semestralny plan zajęć dydaktycznych, wówczas jest to praca
umysłowa nader złożona z wielorakich racji, interesów, uwarunkowań i
ograniczeń. Inaczej złożona jest praca maszynistki: stukając w klawisze
wykonuje pracę fizyczną, jeśli jednak czyni to bezmyślnie, nie jest
maszynistką. Do myślenia skłania ją specjalistyczne
wykształcenie, które otrzymała. Należy więc do warstwy ludzi wykształconych. Jest inteligentem.
Wychodząc z socjologicznegj definicji ciągle wznawianego Słownika zbliżamy
się do wniosku, że współczesne społeczeństwo polskie jest warstwowo jednorodne.
Poza warstwą inteligencji jest tylko margines ludzi pracujących dorywczo przy
za- i wyładunku towarów, kopaniu rowów i zwykle nadużywających taniego
alkoholu. (Ludzi pracujących na roli można w tych rozważaniach pominąć -
wskutek dopływu żywności zza granicy ich praca w wymiarze społecznym okazała
się najzupełniej niepotrzebna i obecność warstwy rolniczej w społeczeństwie
została zawieszona, ma się rozumieć, do czasu...).
W społeczeństwie II Rzeczypospolitej kryteria były klarowne. Inteligentem
stawał się człowiek po maturze (w przychylnym otoczeniu już po tzw. małej
maturze). Co więcej, matura dawała też prawo odwoływania się do kodeksu
honorowego osobom nieszlacheckiego pochodzenia. Opierając się na tym, w latach
70. starszy wiekiem działacz opozycji w Poznaniu, dr. Restytut S.*** szlachcic, zwolniony z pracy w Instytucie Zachodnim, wyzwał na pojedynek dra
Stanisława Barańczaka poetę, właśnie wyrzuconego z pracy na poznańskim Uniwersytecie,
pozostawiając mu wybór broni. Jako sekundant wyzwanego zaproponowałem kule śniegowe.
Było to bardzo sprytne: ponieważ mediacje nie dały szans ugodzie, nie pozostało
nic innego, jak sprawę jakimkolwiek sposobem odwlec, żeby nie dopuścić do
najgorszego. Wyzwanie było późną wiosną i do zimy konflikt poszedł w
zapomnienie.
Ten nietypowy epizod z życia powojennej inteligencji przytoczyłem jako
wyrazisty przykład nieprzystawalności tradycji do rzeczywistości lub odwrotnie.
Socjologiczna definicja inteligencji przeniesiona została z czasów II
Rzeczypospolitej do rzeczywistości peerelowskiej. Polska Ludowa stworzyła
zjawisko powszechnej, egalitarnej lumpeninteligencji. Nowy ustrój dał szansę
awansu szerokim masom, otwierając bramy szkół dla wszystkich chętnych, z
wyjątkiem burżujów i obszarników. Przedwojenną inteligencję traktowano selektywnie
- jednym pozwolono pracować zgodnie z wykształceniem, innych wypchnięto poza
warstwę, wielu - kontynuując dzieło Hitlera - wymordowano. W ten sposób spełnić
się miał postulat równości. Dano powszechną szansę awansu do warstwy
uprzywilejowanej. Rzecz w tym, że egalitarna peerelowska inteligencja (mówimy o
masie, nie o Putramencie) dała sobie wmówić przywilej, nie będąc dobrze
opłacaną. Profesor akademicki mógł wszakże wyjechać w delegację zagraniczną lub
odebrać order, nauczyciel dostał odznakę i zniżkę na kolej, urzędnik mógł
sponiewierać petenta ze wsi, ubek pogrozić robotnikowi: ja cię zgnoję, bo
jesteś nikim; tolerowany przez władzę literat korzystał z darmowych luksusowych
wczasów i innych darmowych rzeczy, jak na przykład mieszkanie.
Bardzo żałuję, że zagubiłem kiedyś mój pierwszy dowód osobisty. W rubryce
„zawód” napisano tam: „prac. umysłowy”. W wieku lat 18 rozpocząłem pracę na
stanowisku „starszy referent techniczny”. Otrzymałem szary kitel, co sytuowało
mnie między kufajką a kitlem granatowym, błyszczącym, w jakie ubierano
administrację. Było to dawno, w roku 1968. Kufajki pytały wtedy głośno: - Panie
umysłowy, o co to chodzi? Granatowe kitle konfidencjonalnie szeptały po kątach.
Wiadomo, co wtedy mówili publicznie niektórzy pisarze, filozofowie, co
krzyczeli studenci. O czym mówiła inteligencja, pozostanie tajemnicą historii.
Z kolei w roku 1970 zaskoczona inteligencja pytała głośno: o co to chodzi?
Na robotniczo-inteligencką jedność solidarnościowego ruchu powstałego w
roku 1980 złożyły się intuicja „fizycznych” i ekspiacja „umysłowych”.
Lumpeninteligent dostrzegł wreszcie, że także on jest oszukiwany. Wielu
przesadziło w gorliwości „nawrócenia”, wpinając sobie w klapę wizerunek
świętego robotnika. Poznałem wówczas wielu ludzi z fabryk, nie pasujących do
stereotypu „kufajki”, inteligentnych, obdarzonych polityczną intuicją; miałem
też do czynienia z „prawdziwymi robotnikami”, którym Pan Bóg nie dał rozumu.
Czy w ostrych podziałach elektoratu w zeszłym roku nie było zjawiska
„buntu lumpeninteligencji”? (Niech nikt się nie obraża - urzędnik gminy,
nauczyciel, profesor, autor felietonu - wszyscy z tej samej, peerelowskiej
warstwy). Czy ci, którzy z wypiekami na twarzy mówili o obronie wartości nie
bronili przypadkiem fikcyjnego przywileju? Inni, napomykając o „tradycyjnych
wartościach lewicy”, czy nie wyrażali żalu za państwem - opiekunem i mecenasem,
który ich zdradził? To wtedy znajoma osoba, wykształcona i inteligentna, z
którą łączył mnie udział w antytotalitarnej opozycji powiedziała mi, uzasadniając
swój polityczny wybór: nie zdradzę swojej klasy. Żałuję, że nie zapytałem
zaraz, jaka to klasa.
W Słowniku Wyrazów Obcych zachowała się psychologiczna interpretacja słowa
„inteligencja”: zdolność rozumienia
otaczających sytuacji i znajdowania na nie właściwych, celowych reakcji;
zdolność rozumienia w ogóle, bystrość, pojętność. Daj nam wszystkim, Boże.
9.08.1991
____________________________________________
** Jacek Kuroń
*** Restytut Staniewicz

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz