wtorek, 21 stycznia 2020

FELIETONY Z LAT 90. PUBLIKOWANE NA ŁAMACH "TYGODNIKA SOLIDARNOŚĆ"


     

Finis intelligentia

      Czy R.* jest inteligentem? To trudne, a jakże zaskakujące pytanie zadała mi podczas poobiedniej konwersacji znajoma, człowiek teatru, znana także jako minister kultury w rządzie grubej kreski. Chodziło o popularnego działacza związku Solidarność z Bydgoszczy. Wtedy, krótko po stanie wojennym przywódcy zdelegalizowanego ruchu cieszyli się jeszcze zainteresowaniem i adoracją sfer artystycznych i akademickich. R. cieszył się także powodzeniem u nieprzeciętnych kobiet; przypominam sobie, jak któregoś razu otworzyło się okienko w drzwiach i klawisz krzyknął z tamtej strony: - Ciasto od pani Komorowskiej! Innym razem cenzura SB przepuściła, z sobie tylko znanych powodów, list do niego (ze zdjęciem) takiej treści: Panie Janku, zainteresowałam się panem w czasie kryzysu bydgoskiego, a od momentu, kiedy w wyniku porozumienia warszawskiego pokazano pana w telewizji pobitego - kocham prawdziwie. Bardzo mu zazdrościłem, a Jacek K.** (później też minister) pomstował: - Co te kobiety widzą w tym inteligentnym demagogu?
     - R. jest inżynierem, interesuje się literaturą, a nawet pod celą ukradkiem wiersze czytał - odpowiedziałem ciekawej damie.
    Jestże R. inteligentem, czy nie? A moja znajoma? A ja? A jeśli tak, to dlaczego, co to znaczy i co z tego wynika?
Słownik Wyrazów Obcych: inteligent - człowiek wykształcony, pracujący umysłowo, należący do inteligencji jako warstwy społecznej. Jak wykształcony? Gdzie pracuje? Jak pracuje? Jaka warstwa społeczna? Słownik: inteligencja - warstwa ludzi wykształconych, związanych zawodowo ze złożoną pracą umysłową i dysponujących niezbędnym ku temu specjalistycznym wykształceniem. Bardzo to niejasne...
     Pisanie felietonu jest na przykład zadaniem umysłowo prostym: winien powstać na czas, musi mieć określoną objętość, tytuł i jakiś sens, a z kolei efekt pracy twórczej w telewizji zależy od wielotorowych, jakże złożonych zmagań umysłu z oporem materii. Prostą pracą umysłową wydaje się być wykład uniwersytecki: wykładowca przekazuje cząstkę swojej wiedzy w sposób metodologicznie zorganizowany (i możliwie prosty). Gdy zaś uczeni zasiadają razem, by ułożyć semestralny plan zajęć dydaktycznych, wówczas jest to praca umysłowa nader złożona z wielorakich racji, interesów, uwarunkowań i ograniczeń. Inaczej złożona jest praca maszynistki: stukając w klawisze wykonuje pracę fizyczną, jeśli jednak czyni to bezmyślnie, nie jest maszynistką. Do myślenia skłania ją specjalistyczne wykształcenie, które otrzymała. Należy więc do warstwy ludzi wykształconych. Jest inteligentem.
     Wychodząc z socjologicznegj definicji ciągle wznawianego Słownika zbliżamy się do wniosku, że współczesne społeczeństwo polskie jest warstwowo jednorodne. Poza warstwą inteligencji jest tylko margines ludzi pracujących dorywczo przy za- i wyładunku towarów, kopaniu rowów i zwykle nadużywających taniego alkoholu. (Ludzi pracujących na roli można w tych rozważaniach pominąć - wskutek dopływu żywności zza granicy ich praca w wymiarze społecznym okazała się najzupełniej niepotrzebna i obecność warstwy rolniczej w społeczeństwie została zawieszona, ma się rozumieć, do czasu...).
     W społeczeństwie II Rzeczypospolitej kryteria były klarowne. Inteligentem stawał się człowiek po maturze (w przychylnym otoczeniu już po tzw. małej maturze). Co więcej, matura dawała też prawo odwoływania się do kodeksu honorowego osobom nieszlacheckiego pochodzenia. Opierając się na tym, w latach 70. starszy wiekiem działacz opozycji w Poznaniu, dr. Restytut S.*** szlachcic, zwolniony z pracy w Instytucie Zachodnim, wyzwał na pojedynek dra Stanisława Barańczaka poetę, właśnie wyrzuconego z pracy na poznańskim Uniwersytecie, pozostawiając mu wybór broni. Jako sekundant wyzwanego zaproponowałem kule śniegowe. Było to bardzo sprytne: ponieważ mediacje nie dały szans ugodzie, nie pozostało nic innego, jak sprawę jakimkolwiek sposobem odwlec, żeby nie dopuścić do najgorszego. Wyzwanie było późną wiosną i do zimy konflikt poszedł w zapomnienie.
     Ten nietypowy epizod z życia powojennej inteligencji przytoczyłem jako wyrazisty przykład nieprzystawalności tradycji do rzeczywistości lub odwrotnie. Socjologiczna definicja inteligencji przeniesiona została z czasów II Rzeczypospolitej do rzeczywistości peerelowskiej. Polska Ludowa stworzyła zjawisko powszechnej, egalitarnej lumpeninteligencji. Nowy ustrój dał szansę awansu szerokim masom, otwierając bramy szkół dla wszystkich chętnych, z wyjątkiem burżujów i obszarników. Przedwojenną inteligencję traktowano selektywnie - jednym pozwolono pracować zgodnie z wykształceniem, innych wypchnięto poza warstwę, wielu - kontynuując dzieło Hitlera - wymordowano. W ten sposób spełnić się miał postulat równości. Dano powszechną szansę awansu do warstwy uprzywilejowanej. Rzecz w tym, że egalitarna peerelowska inteligencja (mówimy o masie,  nie o Putramencie)  dała sobie wmówić przywilej, nie będąc dobrze opłacaną. Profesor akademicki mógł wszakże wyjechać w delegację zagraniczną lub odebrać order, nauczyciel dostał odznakę i zniżkę na kolej, urzędnik mógł sponiewierać petenta ze wsi, ubek pogrozić robotnikowi: ja cię zgnoję, bo jesteś nikim; tolerowany przez władzę literat korzystał z darmowych luksusowych wczasów i innych darmowych rzeczy, jak na przykład mieszkanie.
     Bardzo żałuję, że zagubiłem kiedyś mój pierwszy dowód osobisty. W rubryce „zawód” napisano tam: „prac. umysłowy”. W wieku lat 18 rozpocząłem pracę na stanowisku „starszy referent techniczny”. Otrzymałem szary kitel, co sytuowało mnie między kufajką a kitlem granatowym, błyszczącym, w jakie ubierano administrację. Było to dawno, w roku 1968. Kufajki pytały wtedy głośno: - Panie umysłowy, o co to chodzi? Granatowe kitle konfidencjonalnie szeptały po kątach. Wiadomo, co wtedy mówili publicznie niektórzy pisarze, filozofowie, co krzyczeli studenci. O czym mówiła inteligencja, pozostanie tajemnicą historii. Z kolei w roku 1970 zaskoczona inteligencja pytała głośno: o co to chodzi?
    Na robotniczo-inteligencką jedność solidarnościowego ruchu powstałego w roku 1980 złożyły się intuicja „fizycznych” i ekspiacja „umysłowych”. Lumpeninteligent dostrzegł wreszcie, że także on jest oszukiwany. Wielu przesadziło w gorliwości „nawrócenia”, wpinając sobie w klapę wizerunek świętego robotnika. Poznałem wówczas wielu ludzi z fabryk, nie pasujących do stereotypu „kufajki”, inteligentnych, obdarzonych polityczną intuicją; miałem też do czynienia z „prawdziwymi robotnikami”, którym Pan Bóg nie dał rozumu.
     Czy w ostrych podziałach elektoratu w zeszłym roku nie było zjawiska „buntu lumpeninteligencji”? (Niech nikt się nie obraża - urzędnik gminy, nauczyciel, profesor, autor felietonu - wszyscy z tej samej, peerelowskiej warstwy). Czy ci, którzy z wypiekami na twarzy mówili o obronie wartości nie bronili przypadkiem fikcyjnego przywileju? Inni, napomykając o „tradycyjnych wartościach lewicy”, czy nie wyrażali żalu za państwem - opiekunem i mecenasem, który ich zdradził? To wtedy znajoma osoba, wykształcona i inteligentna, z którą łączył mnie udział w antytotalitarnej opozycji powiedziała mi, uzasadniając swój polityczny wybór: nie zdradzę swojej klasy. Żałuję, że nie zapytałem zaraz, jaka to klasa.
     W Słowniku Wyrazów Obcych zachowała się psychologiczna interpretacja słowa „inteligencja”: zdolność rozumienia otaczających sytuacji i znajdowania na nie właściwych, celowych reakcji; zdolność rozumienia w ogóle, bystrość, pojętność. Daj nam wszystkim, Boże.

                                                                                                      9.08.1991

____________________________________________
* Jan Rulewski
** Jacek Kuroń
*** Restytut Staniewicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz