środa, 22 stycznia 2020

FELIETONY Z LAT 90. PUBLIKOWANE NA ŁAMACH "TYGODNIKA SOLIDARNOŚĆ"
 
   
    Ofensywa trwa

     Dwa tygodnie temu napisałem o „dziennikarstwie ofensywnym”. Wykrakałem sobie. Zadzwoniła do mnie pani z „Polityki”. - Jestem szczęśliwa, że wreszcie się dodzwoniłam.      Chcę zadać kilka pytań.
     Zgodziłem się nie pytając, czego chce się dowiedzieć ode mnie „Polityka”. Pomyślałem sobie, że nadarza się okazja do poważnej rozmowy na temat: dziennikarstwo jako służba społeczna. Cztery miesiące wcześniej inna dziennikarka tego pisma napisała o personalnych sprawach telewizyjnych „Wiadomości” na podstawie tajemniczego źródła o nazwie „ludzie mówią”. Uczyniła mnie bohaterem artykułu, pozostawiając czytelnikowi rozstrzygnięcie: czy jest on Solidarnościowym oprawcą, czy tylko pospolitym kretynem. Tak czy owak zrobiła mnie, czytelników, a może i swoją redakcję na szaro, cytując obficie moje wypowiedzi wzięte z kawiarnianego sufitu. O tym, o wielu innych wypadkach chciałem porozmawiać z nadzieją dojścia do jakichś uogólnień.
     Pani z „Polityki” * weszła śmiało, nie zrażając się tym, że przerywa mi rozmowę z kimś innym. Ponieważ spóźniła się blisko godzinę i nie próbowała tego usprawiedliwić, podałem tylko butelkę wody i szklankę. Pokazałem jej egzemplarz „Polityki” z tamtym artykułem.
      - Co pani o tym sądzi? O zmyśleniach podawanych jako cytaty? O wprowadzaniu czytelników w błąd?
      - Napisała to wytrawna dziennikarka, która ma warsztat - odpowiedziała pani z „Polityki” - Nie czytałam tego, ale na pewno wszystko tam jest prawdą. A więc awansował pan, tak? I teraz tu pan sobie siedzi? No to niech pan powie, jak się pan tu czuje, co?
     Patrzę ja na tę panią z „Polityki” i widzę na twarzy agresję. Ależ tak - ona nie musi nawet czytać tego, co pisze jej redakcyjna koleżanka, bo wszystko wie i przyszła mi powiedzieć, co o tym myśli!
    - Tu jest, jak pani widzi, spokojniej.
    - Pan jest człowiekiem Wałęsy, tak?
    - Lech Wałęsa jest prezydentem wszystkich Polaków. I pani zatem jest w pewnym sensie jego człowiekiem, choć podejrzewam, że nie może się pani z tym pogodzić.
    - Czy jest pan człowiekiem Terleckiego?
    - Czego pani ode mnie oczekuje?
    - Chcę się dowiedzieć czegoś o zwolnieniach grupowych w telewizji.
    - Wiele się pani ode mnie nie dowie, bo zwolnienia nie leżą w mojej gestii.
    - Ale niech mi pan powie, dlaczego na ekranie nie widać wypróbowanych fachowców, prezenterów, na przykład pani Jagielskiej?
    - Tę panią i kilka innych osób zdjęto z wizji jeszcze za kadencji pana Drawicza.
    - Dlaczego?
    - Pani nie wie? Z szacunku dla publiczności. Niektóre twarze symbolizowały propagandę stanu wojennego i wcześniejszą: kłamstwo, pogardę władzy komunistycznej do społeczeństwa.
    - To tak, jakby ekspedientkę zwolnić z pracy za to, że w przeszłości sprzedawała niedobre towary - rezolutnie replikuje pani z „Polityki”.
    - Ależ nie, to co innego.
    - Pan oskarża, a pana też mogą oskarżyć. Mówią, że gdy dyrektorował pan w „Wiadomościach”, to pana nigdy w pracy nie było.
    - Przecież to nieprawda. Nie oskarżam, wyjaśniam pani. A pani recytuje demagogiczne riposty, jakby w przeszłości pełniła funkcję lektora partyjnego.
    - A pan jaką funkcję w bezpiece miał?!
    
    Takeśmy sobie pogadali. Nie zdziwi się chyba czytelnik, gdy się dowie, że powiadomiłem tę panią o niecelowości kontynuowania rozmowy i pożegnałem chłodno, zwracając uwagę, że nie udzieliłem jej wywiadu. Mylny byłby wniosek, że wizyta jej się nie udała. Ta pani nie przyszła po informacje, ona wypełniła zadanie. Przyszła po uzyskanie podkładki, że była i rozmawiała. Otwieram „Politykę” i czytam: Dymarskiego zastałam w jego gabinecie, gdy z kolegą pili mazowszankę prosto z butelek.** Nie miał nic do powiedzenia (...). Nagle wstał i krzyknął (...) itd., itd. Zdeprecjonować, ośmieszyć, wzbudzić niechęć i nienawiść czytelników. Ofensywa trwa.
    Nie zdążyłem więc spytać tej pani, co sądzi o rozpanoszeniu się kłamstwa w gazetach, o dziennikarskim szczuciu jednych na drugich, o sprowadzaniu całego procesu budowy demokracji do personalnych utarczek o stołki, o przekonywaniu czytelników, że ludzie Solidarności, którzy zajmują stanowiska w strukturze państwa są aferzystami. O nagłaśnianiu skandali, których nie było; o milczeniu na temat afer,  których skutki odczuwają na co dzień zwykli obywatele.
     Dziennikarstwo niezależne, wolne od cenzury nie zdążyło okrzepnąć, a już zanika. Prasa jest znów narzędziem politycznej propagandy. Informacja, jako powołanie dziennikarza, ustępuje prowokacji. Nie wolno tego uznać za zjawisko „okresu przejściowego”. Mamy do czynienia z powrotem prasy do wzorców i praktyk PRL. Wtedy dziennikarz, będąc trybikiem aparatu propagandy kłamał, bo „musiał”. Teraz dziennikarz kłamie - bo może. Za przejściowy uznać należy więc stan dzisiejszy, kiedy prawo jest praktycznie bezradne wobec tego zjawiska. Powinno zatem być ocenione przez związki dziennikarzy. Należałoby, moim zdaniem, rozważyć przyznawanie „licencji dziennikarza”. W przypadku naruszenia etyki zawodowej licencja taka byłaby przez związek odbierana, co uniemożliwiłoby wykonywanie zawodu. Problemem szkód społecznych wyrządzanych dezinformacją, jak i notorycznym naruszaniem dóbr osobistych przez dziennikarzy winna zająć się Senacka Komisja Praworządności i Praw Człowieka. Jeszcze w tej kadencji.

                                                                                                          16.08.1991
______________________________

zapamiętałem nazwisko: Jagienka Wilczak
** Był sierpniowy upał, klimatyzacji w Polsce jeszcze nie stosowano. Butelki z wodą były małe, szklane. Pani Jagienka nie wykorzystała szansy; mogła przecież napisać: "pili przezroczysty płyn prosto z butelek". Moim gościem był Jan Purzycki, kolega z łódzkiej szkoły filmowej i nie tylko - wybitny scenarzysta, zmarły nagle w zeszłym roku - patrz zdjęcie powyżej. Cześć Jego pamięci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz