Ofensywa trwa
Dwa tygodnie temu napisałem o „dziennikarstwie ofensywnym”. Wykrakałem
sobie. Zadzwoniła do mnie pani z „Polityki”. - Jestem szczęśliwa, że wreszcie
się dodzwoniłam. Chcę zadać kilka pytań.
Zgodziłem się nie pytając, czego chce się dowiedzieć ode mnie „Polityka”.
Pomyślałem sobie, że nadarza się okazja do poważnej rozmowy na temat:
dziennikarstwo jako służba społeczna. Cztery miesiące wcześniej inna
dziennikarka tego pisma napisała o personalnych sprawach telewizyjnych
„Wiadomości” na podstawie tajemniczego źródła o nazwie „ludzie mówią”. Uczyniła
mnie bohaterem artykułu, pozostawiając czytelnikowi rozstrzygnięcie: czy jest
on Solidarnościowym oprawcą, czy tylko pospolitym kretynem. Tak czy owak
zrobiła mnie, czytelników, a może i swoją redakcję na szaro, cytując obficie
moje wypowiedzi wzięte z kawiarnianego sufitu. O tym, o wielu innych wypadkach
chciałem porozmawiać z nadzieją dojścia do jakichś uogólnień.
Pani z „Polityki” * weszła śmiało, nie zrażając się tym, że przerywa mi
rozmowę z kimś innym. Ponieważ spóźniła się blisko godzinę i nie próbowała tego
usprawiedliwić, podałem tylko butelkę wody i szklankę. Pokazałem jej egzemplarz
„Polityki” z tamtym artykułem.
- Co pani o tym sądzi? O
zmyśleniach podawanych jako cytaty? O wprowadzaniu czytelników w błąd?
- Napisała to wytrawna
dziennikarka, która ma warsztat - odpowiedziała pani z „Polityki” - Nie
czytałam tego, ale na pewno wszystko tam jest prawdą. A więc awansował pan,
tak? I teraz tu pan sobie siedzi? No to niech pan powie, jak się pan tu czuje,
co?
Patrzę ja na tę panią z „Polityki” i widzę na twarzy agresję. Ależ tak -
ona nie musi nawet czytać tego, co pisze jej redakcyjna koleżanka, bo wszystko
wie i przyszła mi powiedzieć, co o tym myśli!
- Tu jest, jak pani widzi,
spokojniej.
- Pan jest człowiekiem Wałęsy, tak?
- Lech Wałęsa jest prezydentem
wszystkich Polaków. I pani zatem jest w pewnym sensie jego człowiekiem, choć
podejrzewam, że nie może się pani z tym pogodzić.
- Czy jest pan człowiekiem
Terleckiego?
- Czego pani ode mnie oczekuje?
- Chcę się dowiedzieć czegoś o
zwolnieniach grupowych w telewizji.
- Wiele się pani ode mnie nie
dowie, bo zwolnienia nie leżą w mojej gestii.
- Ale niech mi pan powie, dlaczego
na ekranie nie widać wypróbowanych fachowców, prezenterów, na przykład pani
Jagielskiej?
- Tę panią i kilka innych osób
zdjęto z wizji jeszcze za kadencji pana Drawicza.
- Dlaczego?
- Pani nie wie? Z szacunku dla
publiczności. Niektóre twarze symbolizowały propagandę stanu wojennego i
wcześniejszą: kłamstwo, pogardę władzy komunistycznej do społeczeństwa.
- To tak, jakby ekspedientkę
zwolnić z pracy za to, że w przeszłości sprzedawała niedobre towary -
rezolutnie replikuje pani z „Polityki”.
- Ależ nie, to co innego.
- Pan oskarża, a pana też mogą
oskarżyć. Mówią, że gdy dyrektorował pan w „Wiadomościach”, to pana nigdy w
pracy nie było.
- Przecież to nieprawda. Nie
oskarżam, wyjaśniam pani. A pani recytuje demagogiczne riposty, jakby w
przeszłości pełniła funkcję lektora partyjnego.
- A pan jaką funkcję w bezpiece
miał?!
Takeśmy sobie pogadali. Nie zdziwi się chyba czytelnik, gdy się dowie, że
powiadomiłem tę panią o niecelowości kontynuowania rozmowy i pożegnałem
chłodno, zwracając uwagę, że nie udzieliłem jej wywiadu. Mylny byłby wniosek,
że wizyta jej się nie udała. Ta pani nie przyszła po informacje, ona wypełniła
zadanie. Przyszła po uzyskanie podkładki, że była i rozmawiała. Otwieram
„Politykę” i czytam: Dymarskiego zastałam
w jego gabinecie, gdy z kolegą pili mazowszankę prosto z butelek.** Nie miał nic do
powiedzenia (...). Nagle wstał i krzyknął (...) itd., itd. Zdeprecjonować,
ośmieszyć, wzbudzić niechęć i nienawiść czytelników. Ofensywa trwa.
Nie zdążyłem więc spytać tej pani, co sądzi o rozpanoszeniu się kłamstwa w
gazetach, o dziennikarskim szczuciu jednych na drugich, o sprowadzaniu całego
procesu budowy demokracji do personalnych utarczek o stołki, o przekonywaniu
czytelników, że ludzie Solidarności, którzy zajmują stanowiska w strukturze
państwa są aferzystami. O nagłaśnianiu skandali, których nie było; o milczeniu
na temat afer, których skutki odczuwają
na co dzień zwykli obywatele.
Dziennikarstwo niezależne, wolne od cenzury nie zdążyło okrzepnąć, a już
zanika. Prasa jest znów narzędziem politycznej propagandy. Informacja, jako
powołanie dziennikarza, ustępuje prowokacji. Nie wolno tego uznać za zjawisko
„okresu przejściowego”. Mamy do czynienia z powrotem prasy do wzorców i praktyk
PRL. Wtedy dziennikarz, będąc trybikiem aparatu propagandy kłamał, bo „musiał”.
Teraz dziennikarz kłamie - bo może. Za przejściowy uznać należy więc stan
dzisiejszy, kiedy prawo jest praktycznie bezradne wobec tego zjawiska. Powinno
zatem być ocenione przez związki dziennikarzy. Należałoby, moim zdaniem,
rozważyć przyznawanie „licencji dziennikarza”. W przypadku naruszenia etyki
zawodowej licencja taka byłaby przez związek odbierana, co uniemożliwiłoby
wykonywanie zawodu. Problemem szkód społecznych wyrządzanych dezinformacją, jak
i notorycznym naruszaniem dóbr osobistych przez dziennikarzy winna zająć się
Senacka Komisja Praworządności i Praw Człowieka. Jeszcze w tej kadencji.
16.08.1991
______________________________
* zapamiętałem nazwisko: Jagienka Wilczak
** Był sierpniowy upał, klimatyzacji w Polsce jeszcze nie stosowano. Butelki z wodą były małe, szklane. Pani Jagienka nie wykorzystała szansy; mogła przecież napisać: "pili przezroczysty płyn prosto z butelek". Moim gościem był Jan Purzycki, kolega z łódzkiej szkoły filmowej i nie tylko - wybitny scenarzysta, zmarły nagle w zeszłym roku - patrz zdjęcie powyżej. Cześć Jego pamięci.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz