Czyż
Czyż
Głosem jak Spiż
Nie grzmi,
Aż mu odebrzmi
Echo na Krańcach Świata,
gdzieś w Kosmosu Jądrze?
E, skądże.
Stanisław Barańczak
(z tomu "Zwierzęca zajadłość")
(z tomu "Zwierzęca zajadłość")
Są tematy
przerobione, powtórzone i zamknięte, do których nie mamy ochoty wracać, a
zmuszają nas do tego bliźni. Są zarzuty dawno i - wydawałoby się - ostatecznie
odparte jako wyssane z brudnego palca u nogi, które powracają. Są stereotypy
myślowe ostatecznie - wydawałoby się - skompromitowane, a wciąż dla wielu
umysłów atrakcyjne. Są też wyśmiane powiedzonka, którymi od czasu do czasu ktoś
posługuje się z najwyższą powagą.
Jeśli ktoś dzisiaj stawia mnie na baczność, nakazując wzmocnienie
czujności wobec polskiej ksenofobii i natychmiastowe otwarcie na Europę -
dostaję gęsiej skórki tak, jakbym usłyszał pogląd, że do sporządzenia macy
potrzebna jest krew chrześcijańskiego dziecka.
Oddalmy się jednak od Europy i zostawmy w spokoju dzieci, które mają w
zwyczaju bezrefleksyjnie powtarzać sformułowania używane przez dorosłych. Mój
przyjaciel z Ameryki dzieckiem nie jest, jest profesorem. Badaniom języka jako
instrumentu propagandy i duchowego zniewolenia poświęcił sporo czasu i
opublikował na ten temat wiele przenikliwych artykułów. W jednym z wierszy
pisanych w latach 70. stwierdził, że żyje w rzeczywistości, w której słowo
„bezpieczeństwo” wzbudza strach. (Najmłodszym czytelnikom wyjaśniam, że w PRL
działała ogromna państwowa organizacja terrorystyczna: Urząd Bezpieczeństwa
Publicznego, przemianowana później na Służbę Bezpieczeństwa; są tacy, którzy
pamiętają łomotanie do drzwi o świcie i okrzyk: Otwierać, bezpieczeństwo!)
Kiedy byłem gościem mojego przyjaciela w USA, uderzyło mnie to, że po tylu
latach jego nieobecności w kraju rozmawiamy o różnych rzeczach - prócz
politycznych spraw krajowych. Było o co pytać, zwłaszcza że w Polsce zaczynały
się historyczne wybory po „okrągłym stole”. Sądziłem wówczas, że oddawszy się
bez reszty pracy uniwersyteckiej, literackiej, popularyzując kulturę polską w
angielskim obszarze językowym, mój przyjaciel ograniczył do minimum zainteresowanie
rozwojem wypadków w kraju. Nie wiedziałem tego, co wiem teraz - on nie pytał,
bo wiedział. Co więcej - lepiej wiedział. W następnym roku, gdy odwiedził kraj
po raz pierwszy od dziesięciu lat, zaskoczył mnie znajomością szczegółów
polskiej sceny politycznej, a także pewnością sądów. Kiedy więc podczas rozmowy
w warszawskim parku zwrócił moją uwagę na to, że potrzebą chwili jest
przeciwstawienie się polskiej ksenofobii, a przyszłością otwartość na Europę -
zapytałem go od razu, z którym to spośród starych kolegów odbył długą rozmowę
przed południem - i wszystko było jasne. Powalił mnie jednak na łopatki, gdy w
Poznaniu, w małym gronie, dla którego stanowił niekwestionowany autorytet, ni
stąd, ni zowąd wygłosił zdanie o znanej postaci polskiego życia politycznego: X
był wybitnym autorytetem w swojej dziedzinie naukowej, lecz niesłusznie zajął
się polityką, bo w tej dziedzinie, czego się nie podejmie, to zepsuje.* (Żeby
uniknąć niezamierzonej aluzji: opinia nie dotyczyła, rzecz jasna, profesora
Geremka). - Chyba że się mylę, ale raczej nie - podsumował swoją diagnozę mój
przyjaciel z Ameryki. Dziwne wydało mi się to, że człowiek tej klasy decyduje
się na deprecjację kogoś, mając świadomość, że „może się myli”. Ale
najdziwniejsze było to, że człowiek tak czuły na manipulatorskie możliwości
narzędzia, jakim jest język, wygłasza nie swoją przecież opinię, lecz slogan
propagandowy, używany z lubością przez jeden z ośrodków politycznych, do
którego „z marszu” złożył akces, podpisując memoriał o groźbie ksenofobii i
potrzebie otwarcia. Kiedy więc w tym roku odwiedził znów kraj, zapytałem go
wprost, bez żadnych wstępów: czy uważa, że ja, który nie głosowałem na
Mazowieckiego, nie będąc członkiem Unii Demokratycznej - jestem faszystą. Nie,
nie uważa. Ale... - dodał po chwili namysłu - smuci go to, że zadaję się z
niewłaściwymi ludźmi.
Zasmucił mnie mój przyjaciel. Czemu ten mądry, powściągliwy, delikatny
człowiek obraża na przykład Jana Olszewskiego, Zdzisława Najdera, Romaszewskich
- ludzi, z którymi się „zadaję”? Co, za przeproszeniem, ma na myśli? -
zapytałem go strwożony. No, jak sądzisz, czytelniku? Ma na myśli... język braci Kaczyńskich.
Czy studiował wypowiedzi publiczne jednego i drugiego, czy może dostrzegł
różnice leksykalne, składniowe między nimi? Nie, skądże. Nie ma do tego dostępu
poza lekturą jednego dziennika krajowego i listów z Polski, ani też nie ma na
to czasu. Ale język braci K. nie podoba mu się. Zresztą nie odróżnia chyba
Lecha od Jarosława.
Jakkolwiek byśmy się różnili politycznie - rzekł na pożegnanie mój
przyjaciel - jesteśmy przyjaciółmi. Ta deklaracja przywróciła mi chęć do życia
i wiarę, że dialog jest jeszcze możliwy, choć on myli się. Ja nie różnię się z
nim politycznie, bo nie przedstawił mi swoich aktualnych politycznych
zapatrywań. Jest natomiast zasadnicza różnica, powiedziałbym, postawy
poznawczej: ja wiem coś niecoś, a on wie lepiej.
Okrutna pamięć przywiodła mi pewne zdarzenie sprzed lat prawie dwudziestu.
Pewnej starszej ode mnie osobie, która też zawodowo zajmowała się językiem,
pożyczyłem książkę Gustawa Herlinga-Grudzińskiego „Inny świat”, wydaną przez
Jerzego Giedroycia w Paryżu. Książkę wówczas „nielegalną”, taką, co to w obawie
przed denuncjacją owijało się w gazetę. Książkę wstrząsającą i niezwykle cenną
informacyjnie, napisaną na długo przed „Archipelagiem Gułag” Sołżenicyna,
pierwszą książkę, która dała światu wiedzę o sowieckich obozach
koncentracyjnych, w których autor przebywał. Kiedy oddawano mi tę książkę,
zamiast podziękowania usłyszałem komentarz: Razi
mnie język tej książki, jest nieznośny i manieryczny.
Humaniści to ludzie trudni, ale wiele z nich pożytku. Gdyby jeszcze od
czasu do czasu nie mieli racji - byliby do rany przyłóż.
4.10.1991
______________________________
* Chodziło o Zdzisława Najdera, badacza literatury, światowej rangi "conradysty". W latach 70. założył tajne Polskie Porozumienie Niepodległościowe. Stan wojenny zastał go za granicą, objął funkcję dyrektora Sekcji Polskiej Radia Wolna Europa. Z rozkazu Jaruzelskiego sąd zaocznie skazał go na karę śmierci. Po powrocie do kraju zastąpił Geremka na stanowisku przewodniczącego Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie - salon warszawski znienawidził Najdera. Później inicjował powstanie Klubu Atlantyckiego - na rzecz włączenia Polski do NATO. Działalność polityczną zakończył jako szef zespołu doradców premiera Olszewskiego.
Na zdjęciu powyżej: sylwester 1977, "domówka" (dawniej: "prywatka").
Poniżej: ze St. Barańczakiem pozujemy na klasyków marksizmu-leninizmu (1975).
______________________________
* Chodziło o Zdzisława Najdera, badacza literatury, światowej rangi "conradysty". W latach 70. założył tajne Polskie Porozumienie Niepodległościowe. Stan wojenny zastał go za granicą, objął funkcję dyrektora Sekcji Polskiej Radia Wolna Europa. Z rozkazu Jaruzelskiego sąd zaocznie skazał go na karę śmierci. Po powrocie do kraju zastąpił Geremka na stanowisku przewodniczącego Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie - salon warszawski znienawidził Najdera. Później inicjował powstanie Klubu Atlantyckiego - na rzecz włączenia Polski do NATO. Działalność polityczną zakończył jako szef zespołu doradców premiera Olszewskiego.
Na zdjęciu powyżej: sylwester 1977, "domówka" (dawniej: "prywatka").
Poniżej: ze St. Barańczakiem pozujemy na klasyków marksizmu-leninizmu (1975).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz