Domicyl
„Spinoza:
to nie z importu lek” - śpiewali, jak starsi pamiętają, Starsi Panowie,
Wasowski i Przybora. Domicyl nie ma nic wspólnego z sulfatiazolem. Słownik
Wyrazów Obcych podaje: Domicyl (łac.
domesticus - domowy; domicilium -
siedziba) - prawne miejsce zamieszkania, stała siedziba osoby fizycznej.
Wiosną tego
roku dogasający Sejm "Okrągło-stołowy", z inicjatywy swojej Komisji
Konstytucyjnej wprowadził poprawkę do ustawy zasadniczej, zawierającą Domicyl.
I tak, artykuł 96 stanowi teraz, ze:
Każdy obywatel może być wybrany do sejmu i senatu po ukończeniu 21 lat, jeśli
stale zamieszkuje na obszarze RP co najmniej od 5 lat. Nie da się już stwierdzić, komu z członków
Komisji Konstytucyjnej zawdzięczamy tę poprawkę. Powiadają jednak, że Domicyl miał spełnić
funkcję przeciwciała dla Stana Tymińskiego, którego historyczną zasługą było to, że sprowadził wielu
wytrawnych i słodkich graczy politycznych na ziemię. Człowiek znikąd - kandydat
na prezydenta pomógł (niechcący) światłej części społeczeństwa dostrzec, że
część elektoratu oszalała. Nie byłoby to pewne, gdyby po pierwszej turze
wyborów nie zauważył tego zza oceanu znany polski profesor uniwersytetu
Harvarda.* (Ludzie nikomu do szczęścia niepotrzebni, tacy, którzy do transformacji
po prostu się nie nadają, ponadto nie piszą książek i nie występują w
telewizji, korzystają z tramwaju i autobusu i prawdopodobnie zapomniani są
przez Pana Boga - tacy ludzie, obdarowywani raz za razem czynnym prawem
wyborczym mogą przecież oszaleć. Stan zasłużył się wiec i przeszedł do historii
jak Wojciech Jaruzelski, choć i jego duch wciąż straszy).
Domicyl
jako komponent poprawionej konstytucji wyleczył przy okazji z biernego prawa
wyborczego następujące postaci: panie Wandę Piłsudską i Jadwigę Jaraczewską,
córki marszałka Piłsudskiego; Władysława Bartoszewskiego, ambasadora RP w
Wiedniu; Mirosława Chojeckiego; Lidię Ciołkoszową, Bohdana Cywińskiego, Jerzego
Giedroycia, Ryszarda Kaczorowskiego, do niedawna prezydenta RP na Uchodźstwie;
Waldemara Kuczyńskiego, Jana Kułakowskiego, ambasadora RP w Brukseli; Jacka
Kalabińskiego; Irenę Lasotę; Ludwika Łubieńskiego, Jerzego Łukaszewskiego,
ambasadora RP w Paryżu, Jerzego Milewskiego, Emila Morgiewicza, Zdzisława
Najdera, Stefana Nędzyńskiego, Jana Nowaka Jeziorańskiego, Włodzimierza
Olejnika, Aleksandra i Eugeniusza Smolarów, Bogusława Sonika, Ryszarda
Szadkowskiego, Bronisława Wildsteina, Tadeusza Żeńczykowskiego itd., itd.
Według
postanowień konstytucji nikt z polskiej emigracji niepodległościowej lat powojennych,
żaden żołnierz Andersa czy Maczka, żaden uciekinier spod stalinowskich
prześladowań, żaden działacz emigracyjny, który teraz chciałby włączyć się w
budowanie ładu politycznego III Rzeczypospolitej, nie może kandydować do
parlamentu.
Wśród wymienionych
jest np. obywatel polski, który wrócił do kraju dopiero wtedy, kiedy sąd
tutejszy anulował wcześniejszy wyrok śmierci. Od dnia powrotu nie minęło jednak
pięć lat. Rzecz nie w tym, czy ma on zamiar z biernego prawa wyborczego
skorzystać. Rzecz w tym, że odebrano mu prawo obywatelskie. Jest nie do
pomyślenia, aby Karol Wojtyła, papież, kandydował do sejmu czy senatu. Ale nie
do pomyślenia było, aby Go pozbawić prawa przysługującego jako obywatelowi
polskiemu.
Rzecz więc
nie w tym, czy - jak plotka głosi -
profesor Najder miał zagrozić profesorowi Geremkowi, drugorzędne jest nawet to,
czy wizja Polski nie dość europejskiej miała zagrozić przyszłości Polski w
Europie. Sprawa zawiera się w moralnym jednak porządku, bez którego Europa
nawet taka, jaka jest nie byłaby tym, czym mimo wszystko jest.
Tymczasem
posłowie kontraktowego sejmu przygotowujący tekst ordynacji wyborczej do
parlamentu normalnego poszli dalej, w kierunku reglamentacji czynnego prawa
wyborczego. W przyjętej przez sejm ordynacji (a zawetowanej przez
prezydenta) w artykułach 17 i 28
ustanowiono, że obywatele polscy przebywający za granicą wpisani zostaną na
listę uprawnionych do głosowania, jeśli posiadają ważne paszporty. Jeśli ich
nie okażą w dniu głosowania - nie dostaną karty i basta. Chodzi o tych samych,
których dwa lata temu przekonywaliśmy, żeby głosowali, mimo oporów wobec
"demokracji częściowej" wynikłej z ustaleń Okrągłego Stołu. Tak
wybrany sejm mówi teraz: emigranci poszli won od urny, już was nie
potrzebujemy.
Nie ma
gremium, choćby zebranego na Wiejskiej, które miałoby prawo demonstrować w
imieniu ogółu taką nonszalancję wobec rodaków zamieszkałych za granicą. Które
zwłaszcza miałoby prawo upokorzyć żyjących żołnierzy spod Monte Cassino
zaledwie kilka miesięcy po tym , jak emigracyjny prezydent, symbol ciągłości
Państwa Polskiego, uroczyście zdał insygnia władzy nowemu prezydentowi
wybranemu w powszechnych wyborach.
Ograniczono
wreszcie prawa wszystkich obywateli do wybierania takich posłów, jakich chcą
spośród innych wybrać. Ograniczono prawa
polskich emigrantów politycznych, którzy dopiero po upadku ustroju
komunistycznego mogli lub chcieli powrócić do kraju. Nie ograniczono praw tych,
którzy do emigracji politycznej zmuszali.
Zaiste,
większa część posłów sejmu kontraktowego oszalała, proponując - w wyniku
działań Domicylu - moralną ucieczkę z Europy. Nie da się już ustalić, kto z
członków Komisji Konstytucyjnej podał ten cudowny lek na Tymińskiego. Wiadomo
przynajmniej, ilu posłów nie przewidziało skutków ubocznych.
28.06.1991
__________________________
* Stanisław Barańczak
Felietony z lat 90. publikowane na łamach "Tygodnika Solidarność"
Felietony z lat 90. publikowane na łamach "Tygodnika Solidarność"

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz