poniedziałek, 17 lutego 2020

FELIETONY Z LAT 90. PUBLIKOWANE NA ŁAMACH "TYGODNIKA SOLIDARNOŚĆ"


  
    Dziwoląg z minionej epoki

     Twierdzenie, że mamy w Polsce demokrację (np. od dwóch lat) jest niedokładne i w gruncie rzeczy mylące. Co mamy? Jest oto w Polsce pewien bałagan, chyba charakterystyczny dla procesu budowy ustroju politycznego państwa. Mamy wzory demokracji zachodnich i swoje własne historyczne; według tych wzorów wybraliśmy samorządy, parlament. I zgodnie z przyjętymi w demokracji ogólnymi zasadami powstał rząd. Ustrój państwa polskiego dopiero jednak się tworzy. Dlatego zawołanie, że tego lub tamtego w żadnej demokracji nie ma - może być nietwórcze, a nawet demagogiczne. W starej demokracji angielskiej od zakończenia ostatniej wojny rządy nie mają „specjalnych pełnomocnictw” i rządzą. U nas, od czasu dłuższego niż kadencja obecnego gabinetu, mówi się o konieczności wyposażenia rządu w specjalne pełnomocnictwa i nie oznacza to wcale, że jeśli zostaną przez sejm udzielone, to wejdziemy na złą drogę. W ogóle to wielu rzeczy nie ma na Zachodzie, które u nas są, a rzadko się zdarza w demokracji, żeby niemal cała prasa reprezentowała opozycję do aktualnego rządu.
     Tymczasem Dariusz Fikus zaniepokoił się, że w kręgach rządowych wciąż żywe jest pragnienie, by dziennik rządowy zmartwychwstał. To „wciąż”, jak rozumiem, oznacza, że rządy komunistyczne realizowały to pragnienie i to nam po komunie zostało. Zadaniem obecnej wolnej prasy jest wybić to obecnym rządom raz na zawsze z głowy. Jesteśmy przekonani - pisze redaktor naczelny „Rzeczpospolitej” - iż dla dobra polityki informacyjnej obecna sytuacja jest daleko zdrowsza. Nasuwają się od razu pytania. Dla dobra czyjej polityki informacyjnej (zważywszy jeszcze, że obecnemu rządowi można wiele zarzucić, ale nie realizowanie jakiejkolwiek polityki informacyjnej)? I drugie: sytuacja jest daleko zdrowsza od jakiej? Sytuacja, po pierwsze nie jest zdrowa, jeśli sam szef rządu zarzuca prasie dezinformację - z tym się zgodzą chyba wszyscy, bez względu na to, gdzie lokują źródło choroby. Obiektywnie zaś sytuacja przedstawia się tak, że wielkonakładową gazetę może mieć każdy, kto namówi na to dysponenta dużych pieniędzy (krajowego lub zagranicznego), bez względu na to, czy jest dziennikarzem, czy gangsterem. Wolno pisać wszystko i jak się chce, a więc informować, dezinformować, kształtować opinię publiczną i manipulować nastrojami według gustu i interesu - politycznego, grupowego, mafijnego, a może także agenturalnego.
     Oddalając sformułowanie swojego wniosku przytoczę wypowiedź Jacka Kuronia podaną w tym samym numerze „Rzeczpospolitej”. Dziennikarze odreagowują długotrwałą konieczność chwalenia sytuacji i bycia prorządowymi. Uważają, że lepiej, jak się przyłoży systemowi niż gdy się pochwali. Po drugie: to, co się dzieje nie tak, jak należy, jest bardziej widowiskowe i łatwiejsze do opisania. Efekt końcowy jest taki, że przekazywany przez mass media obraz, i tak nie najlepszej sytuacji, jest jeszcze przyczerniony. Kuroń zarzuca to samo politykom, bo zawsze najłatwiej jest krytykować innych. I konkluduje - A człowiek w Polsce jest kompletnie zagubiony. Święte słowa, ale trzeba dodać, że to „kompletne zagubienie” ma też przyczynę obiektywną. Nagle, po kilkudziesięciu latach, „człowiek w Polsce” zetknął się z wolnością komunikacji i powoli, z trudem przyzwyczaja się do tej ilości informacji, którą oferuje mu kiosk ruchu i eter. Skutek bywa tego rodzaju, jak ten, z którym zetknąłem się na wsi: - Panie - mówi obolały od nadmiaru informacji człowiek - to nawet i papież wszedł w aferę, z tym Reaganem z Ameryki. Przykład skrajny, choć na pewno nie odosobniony. Powiedzmy, że lepiej odróżniam informacje niż mój rozmówca, ale czego się dowiaduję, gdy wszystkie dzienniki telewizyjne na pierwszym miejscu podają informację, że w jednej partii udzielono kilku osobom nagany za brak dyscypliny i ma to jakiś związek z premierem?
     Uważam więc, że skoro jest wolność, to rząd (obecny, zrekonstruowany i każdy inny) też powinien mieć swoją gazetę. Mimo tego, że organ rządu to dziwoląg z minionej epoki, nie znany w krajach demokratycznego świata (red. Fikus). Właśnie dlatego, że z minionej epoki przechodzimy do nowej, demokratycznej i są to czasy dla wszystkich najtrudniejsze; dla rządzonych, dziennikarzy i rządzących. Gazeta rządowa byłaby źródłem informacji o planach, intencjach, pracach rządu, a nawet o jego samopoczuciu. Powinna też podawać przegląd ocen opozycji i poglądów wszelkich innych niż rządowe. Gdyby taka gazeta proponowała propagandę sukcesu, którego obywatele nie doświadczają albo uprawiała adorację władzy - niechybnie by straciła powagę, czytelników i ośmieszyłaby rząd. Zagrożeń dla obywateli i wolności komunikacji, sytuacja taka by nie stworzyła, a odwoływanie się do epoki minionej jest nietrafne, bo w tamtej epoce wszystkie gazety, radio i telewizja - były rządowe.
     Powtarzam więc: rząd też ma prawo do korzystania z wolności, a czytelnik powinien mieć możliwość szerszego zapoznania się ze zdaniem rządu bez interpretacyjnego pośrednictwa. Taka sytuacja byłaby zdrowsza od obecnej, natomiast zarzuty o monopolizowaniu mediów przez rząd obecny należy włożyć między bajki - są po prostu elementem gry politycznej. Żeby też nie było niejasności, nie gazeta „państwowa”, bo wtedy trudno byłoby ustalić czyja, ale „rządowa”.
     Na koniec  uspokajam zwolenników niezależności „Rzeczpospolitej”: gazeta ta jest i będzie zależna tylko od redaktora naczelnego, Dariusza Fikusa. Jak sam stwierdza, partner francuski (40% udziałów - przyp. mój) nie ma żadnego wpływu na politykę pisma i politykę kadrową gazety. Uzupełnię: cały formalny układ, na którym opiera się status tego dziennika został tak skonstruowany, że „strona państwowa” (51% udziałów) też nie ma wpływu.

    1992

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz