Dziwoląg z minionej
epoki
Twierdzenie, że mamy w Polsce demokrację (np. od dwóch lat)
jest niedokładne i w gruncie rzeczy mylące. Co mamy? Jest oto w Polsce pewien
bałagan, chyba charakterystyczny dla procesu budowy ustroju politycznego
państwa. Mamy wzory demokracji zachodnich i swoje własne historyczne; według tych
wzorów wybraliśmy samorządy, parlament. I zgodnie z przyjętymi w demokracji
ogólnymi zasadami powstał rząd. Ustrój państwa polskiego dopiero jednak się
tworzy. Dlatego zawołanie, że tego lub tamtego w żadnej demokracji nie ma -
może być nietwórcze, a nawet demagogiczne. W starej demokracji angielskiej od
zakończenia ostatniej wojny rządy nie mają „specjalnych pełnomocnictw” i
rządzą. U nas, od czasu dłuższego niż kadencja obecnego gabinetu, mówi się o
konieczności wyposażenia rządu w specjalne pełnomocnictwa i nie oznacza to
wcale, że jeśli zostaną przez sejm udzielone, to wejdziemy na złą drogę. W
ogóle to wielu rzeczy nie ma na Zachodzie, które u nas są, a rzadko się zdarza
w demokracji, żeby niemal cała prasa reprezentowała opozycję do aktualnego rządu.
Tymczasem Dariusz Fikus zaniepokoił się, że w kręgach rządowych
wciąż żywe jest pragnienie, by dziennik rządowy zmartwychwstał. To „wciąż”, jak
rozumiem, oznacza, że rządy komunistyczne realizowały to pragnienie i to nam po
komunie zostało. Zadaniem obecnej wolnej prasy jest wybić to obecnym rządom raz
na zawsze z głowy. Jesteśmy przekonani - pisze redaktor naczelny
„Rzeczpospolitej” - iż dla dobra polityki informacyjnej obecna sytuacja jest
daleko zdrowsza. Nasuwają się od razu pytania. Dla dobra czyjej polityki
informacyjnej (zważywszy jeszcze, że obecnemu rządowi można wiele zarzucić, ale
nie realizowanie jakiejkolwiek polityki informacyjnej)? I drugie: sytuacja jest
daleko zdrowsza od jakiej? Sytuacja, po pierwsze nie jest zdrowa, jeśli sam
szef rządu zarzuca prasie dezinformację - z tym się zgodzą chyba wszyscy, bez
względu na to, gdzie lokują źródło choroby. Obiektywnie zaś sytuacja
przedstawia się tak, że wielkonakładową gazetę może mieć każdy, kto namówi na
to dysponenta dużych pieniędzy (krajowego lub zagranicznego), bez względu na
to, czy jest dziennikarzem, czy gangsterem. Wolno pisać wszystko i jak się
chce, a więc informować, dezinformować, kształtować opinię publiczną i
manipulować nastrojami według gustu i interesu - politycznego, grupowego,
mafijnego, a może także agenturalnego.
Oddalając sformułowanie swojego wniosku przytoczę wypowiedź
Jacka Kuronia podaną w tym samym numerze „Rzeczpospolitej”. Dziennikarze
odreagowują długotrwałą konieczność chwalenia sytuacji i bycia prorządowymi.
Uważają, że lepiej, jak się przyłoży systemowi niż gdy się pochwali. Po drugie:
to, co się dzieje nie tak, jak należy, jest bardziej widowiskowe i łatwiejsze
do opisania. Efekt końcowy jest taki, że przekazywany przez mass media obraz, i
tak nie najlepszej sytuacji, jest jeszcze przyczerniony. Kuroń zarzuca to samo
politykom, bo zawsze najłatwiej jest krytykować innych. I konkluduje - A
człowiek w Polsce jest kompletnie zagubiony. Święte słowa, ale trzeba dodać, że
to „kompletne zagubienie” ma też przyczynę obiektywną. Nagle, po
kilkudziesięciu latach, „człowiek w Polsce” zetknął się z wolnością komunikacji
i powoli, z trudem przyzwyczaja się do tej ilości informacji, którą oferuje mu
kiosk ruchu i eter. Skutek bywa tego rodzaju, jak ten, z którym zetknąłem się na
wsi: - Panie - mówi obolały od nadmiaru informacji człowiek - to nawet i papież
wszedł w aferę, z tym Reaganem z Ameryki. Przykład skrajny, choć na pewno nie
odosobniony. Powiedzmy, że lepiej odróżniam informacje niż mój rozmówca, ale
czego się dowiaduję, gdy wszystkie dzienniki telewizyjne na pierwszym miejscu
podają informację, że w jednej partii udzielono kilku osobom nagany za brak
dyscypliny i ma to jakiś związek z premierem?
Uważam więc, że skoro jest wolność, to rząd (obecny,
zrekonstruowany i każdy inny) też powinien mieć swoją gazetę. Mimo tego, że
organ rządu to dziwoląg z minionej epoki, nie znany w krajach demokratycznego
świata (red. Fikus). Właśnie dlatego, że z minionej epoki przechodzimy do
nowej, demokratycznej i są to czasy dla wszystkich najtrudniejsze; dla
rządzonych, dziennikarzy i rządzących. Gazeta rządowa byłaby źródłem informacji
o planach, intencjach, pracach rządu, a nawet o jego samopoczuciu. Powinna też
podawać przegląd ocen opozycji i poglądów wszelkich innych niż rządowe. Gdyby
taka gazeta proponowała propagandę sukcesu, którego obywatele nie doświadczają
albo uprawiała adorację władzy - niechybnie by straciła powagę, czytelników i
ośmieszyłaby rząd. Zagrożeń dla obywateli i wolności komunikacji, sytuacja taka
by nie stworzyła, a odwoływanie się do epoki minionej jest nietrafne, bo w
tamtej epoce wszystkie gazety, radio i telewizja - były rządowe.
Powtarzam więc: rząd też ma prawo do korzystania z wolności, a
czytelnik powinien mieć możliwość szerszego zapoznania się ze zdaniem rządu bez
interpretacyjnego pośrednictwa. Taka sytuacja byłaby zdrowsza od obecnej,
natomiast zarzuty o monopolizowaniu mediów przez rząd obecny należy włożyć
między bajki - są po prostu elementem gry politycznej. Żeby też nie było
niejasności, nie gazeta „państwowa”, bo wtedy trudno byłoby ustalić czyja, ale
„rządowa”.
Na koniec uspokajam zwolenników niezależności
„Rzeczpospolitej”: gazeta ta jest i będzie zależna tylko od redaktora
naczelnego, Dariusza Fikusa. Jak sam stwierdza, partner francuski (40% udziałów
- przyp. mój) nie ma żadnego wpływu na politykę pisma i politykę kadrową
gazety. Uzupełnię: cały formalny układ, na którym opiera się status tego
dziennika został tak skonstruowany, że „strona państwowa” (51% udziałów) też
nie ma wpływu.
1992
1992
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz