Ostrzegam w
pierwszym zdaniu: straciłem psychiczną odporność, a pazur mój stał się
nietolerancyjny. Winna jest temu moja rodzima prasa poznańska, nad którą co
tydzień pochylam się z troską - i Urban. W przeddzień prima aprilis, czyli 31
marca nowy „Dziennik Poznański” zamieścił dramatyczny tekst wyrażający niepokój
o losy wysokonakładowego, bogatego pisma „NIE”. Obecność pisma „NIE” na czytelniczym rynku sprawia, że jest w Polsce
trochę mniej straszno, trochę bardziej śmiesznie - przeczytałem. Ale - najbardziej otulona etosem władza w Polsce
prędzej czy później pokaże swój nietolerancyjny pazur i brak psychicznej
odporności na samo istnienie jakiejkolwiek politycznej opozycji.
Różne rzeczy
różnych ludzi rozmaicie śmieszą. Przed laty opowiedział mi Jacek Kleyff swoją
niezwykłą przygodę w warszawskiej taksówce: na widok starej, niezdecydowanej
kobiety taksówkarz najpierw zwolnił, potem przyspieszył. Przerażonej kobiecie
stopy wrosły w jezdnię, odchyliła się gwałtownie do tyłu, wyrzucając na boki
ręce i muśnięta błotnikiem auta fiknęła koziołka. Taksówka niespiesznie
pomknęła dalej, niewiasta została na jezdni w kałuży mleka z rozbitej butelki,
a pasażerowi odjęło mowę. Po chwili dziwny taksówkarz, kontrolując w lusterku
reakcję klienta odezwał się w te słowa: Babcia podfruwajka - ha-ha-ha-haaa!
Ale do
rzeczy. Chodzi przecież, jak pisze poznańska gazeta: O dalszy, niezależny byt sarkastycznego i mocno niewygodnego dla władzy
pisma. Zagłady pisma od dawna pragnie prawicowa ekstrema i spora część
kościelnych hierarchów. Kto jednak grozi konkretnie? Państwo Nowowiejscy,
którzy padli ofiarą primaaprilisowego żartu Urbana o wykupie hymnu narodowego i
Roty; domagają się rzekomo zamknięcia pisma „NIE”. Czy rodzinie Nowowiejskich, tak zasłużonej dla polskiej kultury,
odpowiadać będzie rola mimowolnego narzędzia rodzącej się nietolerancji?
Mógłbym przytaczać zdanie po zdaniu i dojść do wniosku, że artykuł napisał sam
Urban i słono poznańskiej gazecie zapłacił. Jak się ma pieniądze to można
realizować najskrytsze zachcianki, nawet jakieś
pragnienie samozagłady. Na taki bowiem trop wpadła poznańska gazeta,
dochodząc do wniosku, że może być tak, że
Jerzy Urban, prowokując swe męczeństwo (w cudzysłowie lub bez) chce Polakom
udowodnić, iż przenigdy ich udziałem nie stanie się ani pluralizm, ani
polityczna swoboda, wyrażająca się choćby w przyzwoleniu na publiczne istnienie
takich przeciwników, którzy myślą inaczej.
Zgoda,
prowokacja zawsze ma swój cel. Wiadomo też, że ofiarami prowokacji często
padają prowokatorzy, ale żadna to nauczka. Prowokacja to żywioł małości, małość
to pierwiastek ludzki, a Urban - wbrew podejrzeniom niektórych prawicowych
ekstremistów i części zwykłych ludzi - jest człowiekiem, potomkiem Adama,
którego Bóg stworzył na swój obraz i podobieństwo. Tak, jak księdza Jerzego Popiełuszkę, męczennika bez cudzysłowu. Urban nienawidził ks. Jerzego za to, że
był człowiekiem, katolikiem, księdzem, Polakiem i antykomunistą. Zanim Urban
się uwłaszczył i stworzył poczytne pismo „NIE”, był ministrem propagandy wojny polsko-jaruzelskiej. Wtedy
(a było mniej śmiesznie) bardzo poważnie i systematycznie przegotowywał
wykonawców wyroku do zbrodni. Udało się, zwłaszcza, że ksiądz Jerzy zginął nie
od razu, ale w męczarniach. Trudno orzec, czy śmierć Popiełuszki sprawiła
Urbanowi osobistą satysfakcję, na pewno jednak nie poruszyło to jego emocji.
Zwykły, uwikłany w przemoc i zbrodnie człowiek po czymś takim wycofałby się z
życia publicznego i korzystając z wielkoduszności bliźnich oraz zgromadzonych
pieniędzy oddałby się np. uprawie działki. Jest jednak Urban człowiekiem idei,
jak Nadieżda Krupska, Goebels, Berman, Brystygierowa czy Różański. Z męczeństwa
i śmierci Jerzego Popiełuszki mieliśmy odnieść korzyść poznawczą - Boga nie ma!
Niestety, społeczeństwa wielokrotnie okazywały nietolerancję wobec swoich
wielkich i pobłażliwość dla małych. Urban nie daje jednak za wygraną -
atrakcyjne pismo „NIE” ma przygotować nas mentalnie do sytuacji, kiedy żarty z
tortur i wyławiania ciała w worku z zalewu sprawią, że będzie nam „bardziej
śmiesznie”.
Staram się
to wszystko rozumieć, ale skoro nie jest jeszcze aż tak śmiesznie, jakby
niektórzy chcieli, to mogę wyrazić swój pogląd, że miejsce Urbana jest w
więzieniu. Więzienia są przecież dla ludzi, a od tamtego czasu dolegliwości
odosobnienia zmalały; w otwartej celi można mieć telewizor, magnetowid, a jeśli
osadzony jest bogaty, to sam się wyżywi - wypiska jak się patrzy, nie to, co
kiedyś: papierosy "Popularne", wkład do długopisu i embargo na czaj. Te dwa - cztery latka dla
równowagi ducha dobrze by zrobiły. W prawie amerykańskim wszystkie oskarżenia
prywatne o zniesławienie przez pismo „NIE” dałyby redaktorowi naczelnemu
łącznie na pewno więcej niż sto lat więzienia.
Artykuł,
dostrzeżony przeze mnie w poznańskiej gazecie naprawdę utrzymany jest w tonie
poważnym. Gdzieś tam wyczuto, że Urban tym razem przekroczył granicę subtelnego
żartu z tym hymnem, Rotą, ale zwłaszcza przesadził z „żartami” z zacnych ludzi,
których w to wmieszał. Ot, poniosła go forma. Poczucie bezkarności osłabiło
czujność.
Nie wyszło
natomiast dostatecznie na jaw, że Urban przygotowywał się do 1 kwietnia na dwa
fronty. Na dzień 26 marca próbował zwołać konferencję prasową w sprawie odmowy
przez „Ruch” kolportażu nowego pisma. Redakcje otrzymały telefaxy z osobistym
podpisem: 2 kwietnia miał się ukazać nowy
tygodnik „NIE” dla dzieci, wydawany i redagowany przeze mnie. Pierwszy numer
jest już w drukarni (...) P.S. redakcje, które nie mogą delegować swych
przedstawicieli upoważnione są do wykorzystania informacji zawartych w
powyższym tekście. Kogo śmieszy, tego śmieszy. Sprawę hymnu i Roty jakoś
przełykam, ot, nieudany żart. Ale, gdyby Urban chciał poważnie coś z tymi
dziećmi robić, to wtedy mój ekstremistycznie prawicowy pazur rodzącej się
nietolerancji wznosi się do góry: NIE RUSZ!!!
_____________________________
rysunek: Wojciech Wołyński

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz