FELIETONY Z LAT 90. PUBLIKOWANE NA ŁAMACH "TYGODNIKA SOLIDARNOŚĆ"
Umysł przecwelony
Tytuł jest
jawną aluzją do książki Czesława Miłosza „Zniewolony umysł”, która, opisując
anonimowo kilka prominentnych postaci życia duchowego Polski stalinowskiej,
miała pomóc w zrozumieniu ówczesnego fenomenu zarażenia subtelnych umysłów
ideologią totalitarną. Co znaczy w języku więziennym „przecwelenie” - z uwagi
na damy i młodzież zmilczę, lecz powiem, co mam na myśli: są politycy - świetni
psychologowie i socjotechnicy, którzy w upartym dążeniu do władzy potrafią
instrumentalnie posługiwać się ludźmi kultury, dziennikarzami i rozmaitymi
autorytetami moralnymi. Działają na gruncie wiedzy historycznej ofiar, ich
doświadczenia, wrażliwości moralnej, świadomości roli społecznej oraz
próżności. Przecwelenie umysłu w wersji modelowej odbywa się tak: polityk,
szykując jakąś intrygę, krucjatę czy nagonkę zjawia się u np. wybitnego
pisarza, wytrąca go z twórczego skupienia i informuje, że takie to a takie
wartości w świetle rażąco jaskrawych faktów są zagrożone jak nigdy dotąd. Kto
może i musi stanąć w obronie tych wartości? Umysły najwybitniejsze i autorytety
niekwestionowane. Jak to zrobić? Zabrać publicznie głos. Ostrzec opinię
publiczną. W efekcie powstaje tekst, zaczynający się od słów: „My, niżej
podpisani ludzie pióra, pędzla i smyczka...” lub podobnie. Potem jest o
populizmie, ksenofobii, nietolerancji i alarmujących sygnałach o próbach
ograniczenia wolności słowa, niezależności prasy i telewizji. Następują
podpisy, rzecz idzie do prasy i mówi się o tym w telewizji. W zamiarze
politycznym jest to publiczny donos na przeciwników politycznych, że są
draniami i trzeba się z nimi rozprawić.
„Dość
komunizmu w eterze. Twórcy i uczeni apelują” - pod tym tytułem „Gazeta
Wyborcza” doniosła niedawno: „Komitet Porozumiewawczy Stowarzyszeń Twórczych i
Towarzystw Naukowych sprzeciwia się w czwartek odwlekaniu prac nad nową ustawą
o radiofonii i telewizji. Prace te trwają już ponad dwa lata. Rząd wycofał na
początku marca własny projekt”. O czym został powiadomiony czytelnik? Po
pierwsze: obecny rząd (Jana Olszewskiego), zainteresowany komunizmem w eterze,
blokuje uchwalenie oczekiwanej ustawy. Po drugie: sprzeciwia się temu cały
świat kultury i nauki. Kilkunastu sygnatariuszy apelu dostrzega „ruchy kadrowe
wewnątrz telewizji polskiej, wskazujące na tendencje jej upartyjnienia”. Dalej:
rząd (właśnie ten, a żaden inny przedtem, np. rząd Mazowieckiego) posiada
monopol w dziedzinie mediów elektronicznych (w tym chyba także niezwykle
wpływowe radio „Zet”). Jest to dla rządu wygodne, a społecznie szkodliwe.
Twórcy i uczeni dostrzegli, że sytuacja ewoluuje w kierunku odwrotnym niż
spodziewany przez wszystkich, miłujących wolność słowa i demokrację. Każdy
twórca i uczony wie, że kiedy prezesem Radiokomitetu był pan Drawicz, sprawy
miały się akurat odwrotnie: dla ówczesnego rządu było to niewygodne, a
społeczeństwu szkód nie wyrządzało. Zaś to, że obecny rząd nie wykonał „ruchów
kadrowych” przeciw obecnym prezesom Radiokomitetu mianowanym przez premiera Bieleckiego
jest wyjątkiem potwierdzającym złowieszczą regułę. Co najważniejsze jednak:
sprawa odpartyjnienia telewizji była już na najlepszej drodze, gdyż w momencie
rozwiązania się PZPR stopień upartyjnienia równał się zeru - bez przelewu krwi
i polowań na czarownice.
Apele
twórców i uczonych mają piękną tradycję. I ja podpisywałem je w latach 70.,
potem w sierpniu ‘80 i po stanie wojennym. Propaganda komunistyczna odpowiadała
na takie akty gromkim pytaniem: Czemu to służy?! Służyło obronie ludzi: represjonowanych
robotników, uczonych i artystów, więźniów politycznych; obronie kultury i praw
człowieka, a także było demonstracją postawy obywatelskiej, solidarności i...
odwagi. Do czasu. Kilka lat po stanie wojennym do Mariana Brandysa wbiegł
przyjaciel - polityk z listem do podpisu: My twórcy i uczeni, którzy już nieraz
zajmowaliśmy głos, czujemy się w obowiązku stanąć w obronie wartości... itd.
Przenikliwy pisarz odmówił podpisu stwierdzając, że życie polityczne wzbogaciło
się bardzo, jego znajomi spierają się i kłócą, a on, zajęty pisaniem książki,
nie rozeznaje się już tak dokładnie w tym wszystkim, żeby zajmować stanowisko.
Z tekstu wynika wprawdzie, za czym ma się opowiedzieć, ale nie jest napisane
przeciw komu, a on, nie w pełni świadom, nie chciałby występować w gronie
znajomych przeciw innemu gronu znajomych w sprawie, która nie jest mu znana.
Gdy usłyszałem tę opowieść pomyślałem sobie: kończy się chlubna epoka apeli
twórców i uczonych. Pisarze będą podpisywać swoje książki, a politycy partyjne
oświadczenia. Nie chcę deprecjonować samego procederu: droga ku normalności nie
jest gładka i prosta, nie można więc uznać, że w sprawach politycznych wrażliwi
uczeni i twórcy powiedzieli już swoje i basta. Wrażliwość „twórców i uczonych”
bardzo się jednak stępiła: gdy np. w telewizji awansują byli aktywiści PZPR,
nie jest to ruch kadrowy godny uwagi, a gdy kogoś wyrzucą za bramę rzeczywiście
niesprawiedliwie - wtedy cisza.
A rząd?
Mówi Jan Nowak-Jeziorański dla „Gazety Krakowskiej”: Ostatnie wystąpienia rządowe - a w szczególności stwierdzenie, że
należy dalej ładować pieniądze w wielkie, deficytowe przedsiębiorstwa i że
należy zwiększyć emisję pieniądza - miały skutek katastrofalny. Zamknęły
możliwości dopływu kapitałów z zewnątrz. Wolne, pozarządowe radio Erewań
wyjaśnia - po pierwsze: na szczęście nie zamknęły, po drugie: skutek nie
katastrofalny, lecz dzięki staraniom rządu odwracalny; po trzecie: nie rząd
stwierdzał, ale Jan Nowak-Jeziorański przypisywał rządowi nieprawdziwie takie
stwierdzenia; po czwarte: zasłużony „kurier z Warszawy” nieraz dawał do
zrozumienia, że jego wpływy w administracji amerykańskiej są duże...
Proponuję
apel:
„My,
twórcy, uczeni, aktorzy i wszyscy inni, powodowani troską o los naszej Ojczyzny,
zainteresowani stabilizacją polityczną niezbędną dla twórczej kontynuacji
budowy ustroju Rzeczypospolitej, przeciwni obalaniu rządu co kwartał, wyrażamy
stanowczy protest przeciw szkodzeniu polskim interesom gospodarczym i
politycznym przez osoby nieświadome konsekwencji swoich słów i czynów, a
manipulowane przez tych krajowych polityków, którzy egoistyczny interes
partyjny przedkładają ponad dobro ogółu i pomyślność państwa polskiego”.
Podpisujemy.
Pozostaje tylko problem czy telewizja to puści, a prasa wydrukuje. Jeśli nie,
rząd zejdzie do podziemia i będzie kolportował bibułę.
______________________________
Na zdjęciu Halina Mikołajska i Marian Brandys. Wisiało potem na widocznej ścianie, pod różańcem. Na odwrocie napisałem: "Młodej parze na nową drogę życia - fotograf Lech Dymarski". Marian stwierdził, że to pierwsze wspólne zdjęcie od ślubu. Po śmierci Haliny fotografia ukazała się w "Gazecie Wyborczej" z adnotacją "fot. z archiwum Mariana Brandysa". Na nazwisko autora zdjęcia był w "GW" cenzorski zapis.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz