"I znów się klasowa zaostrzyła walka..."*
W tym czasie, gdy Sejm (mniejszością głosów) zaaprobował
orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, godzące m.in. w wysokość wynagrodzeń
pracowników sfery budżetowej, w tym samym dniu młody, ofensywny dziennikarz
informacji telewizyjnej z „Panoramy” pobrał za kwiecień 50 mln zł, bijąc swój
własny rekord sprzed miesiąca - trochę ponad 30. Wiadomość ta potwierdziła moje
obawy, że konflikt pomiędzy państwowym rządem a państwową telewizją będzie się
pogłębiał na podłożu klasowym. Jeśli pracownik sfery budżetowej, który kieruje
rządem zarabia kilka milionów, a młody dziennikarz, informujący o pracach rządu
- kilkadziesiąt, to przynależą oni do
odmiennych grup społecznych, zróżnicowanych poziomem życia. Podległość
państwowej telewizji jest tym bardziej iluzoryczna, bo jeszcze tak nie było,
żeby biedak rządził bogatym. Patrząc na zjawisko klasowo, można by prognozować,
że rząd pójdzie po rozum do głowy, poda się do dymisji i - wykorzystując
znajomości - zatrudni się w pionie informacyjnym telewizji. U nas bowiem śpiewać każdy może - jak ironicznie
dowodzi dziennikarz lewicowej „Nowej Europy”, któremu udało się wreszcie
usystematyzować polityczną historię zmian personalnych na Placu Powstańców 7
(dzienniki telewizyjne). Okazało się, że fachowcami od informacji telewizyjnej
są byli aktywiści PZPR, obecni współpracownicy Unii Demokratycznej oraz
neutralni ateiści. Inni, np. bezpartyjni, ale wierzący są oszołomami i - rzec
jasna - nic nie potrafią i psują wszystko, co w telewizji polskiej od
Włodzimierza Sokorskiego skonstruowano. (Do tych postępowy dziennikarz zaliczył
też moją skromną osobę, informując przy okazji, że po moim odejściu z funkcji
szefa dzienników, w „Wiadomościach” otwierano z radości butelki szampana.
Tymczasem 6 szampanów zakupiłem z własnej kieszeni dla załogi dyżurującej w
święta wielkanocne. O wadze tego gestu stanowi także to, że rok temu, przed „reformą”,
dyrektor DPI zarabiał półtora miliona).
Dziennikarstwo w Polsce jest już najzupełniej niezależne. Kiedy
więc słyszę lamenty, dobywające się co chwila z tego środowiska w postaci
oświadczeń o zagrożeniu dla wolności słowa i dziennikarskiej niezależności,
myślę sobie: o co tak naprawdę chodzi? Czy mamy tu do czynienia ze zbiorową
psychozą powodowaną przez tych kolegów, którym w komunistycznej przeszłości
jako dziennikarzom ciągle coś zagrażało? Czy też wszyscy dziennikarze należą
teraz znów do jednej partii? A może chodzi po prostu o pieniądze? Cała ta
gadanina o dziennikarskiej niezależności byłaby więc jedną wielką hipokryzją?
Nie, świat nie jest tak prosty, jak się kiedyś wydawało Karolowi Marksowi, a
wielu dziennikarzom w Polsce do dziś się wydaje. Jest i element środowiskowej
psychozy, jest preblem politycznych sympatii dziennikarzy, no i są pieniądze.
W telewizyjnym dziennikarstwie informacyjnym nie można pracować
za marny grosz. W telewizjach zachodnich praca w informacji jest czasowo limitowana.
Jeśli bowiem trwa dłużej niż kilka lat, to dziennikarz staje się jeśli nie
wrakiem, to automatem niezdolnym do refleksji. Ogół dzienikarzy prasowych,
którzy z pasją recenzują telewizję, zna ją tylko z tej strony ekranu. Na ogół
nie wiedzą, że największą odpowiedzialność, przypłacaną stresem ponosi ten,
którego na ekranie nie widać – tzw. wydawca. On klei to wszystko z dokładnością
co do sekundy i on w największym stopniu decyduje, co zobaczymy w dzienniku.
Wiele zależy od nieznanego telewidzom tzw. depeszowca, który z całego
doniesienia w szybkim tempie wyławia sedno sprawy; jeśli jest niesprawny, może
(a czasem chce) narobić sporo informacyjnego i politycznego bałaganu. Z kolei
dziennika telewizyjnego nie obejrzymy bez tzw. realizatorów, kierowników produkcji
i wszystkich innych, którzy też pracują w ogromnym napięciu. Jeszcze są ci,
którzy decydują o różnicy między radiem a talewizją - operatorzy kamery. Mówią
o sobie sarkastycznie „statywy samokroczące”. Nierzadko wstydzą się za swoich
(na ogół młodszych) informacyjnych dziennikarzy, którzy nie są merytorycznie
przygotowani do przeprowadzenia reporterskiej rozmowy.
Szef dzienników telewizyjnych odpowiada przed światem
zewnętrznym - zwłaszcza politycznym - za wszystko, co się pokazuje i mówi,
natomiast jego bieżący wpływ na wydanie jest ograniczony przez samą strukturę;
nie jest w stanie kontrolować całego procesu przygotowania programu
informacyjnego. Jego powodzenie w dużej mierze zależy od tego, czy ludzie
pracują z nim, czy przeciw niemu. To, rzecz jasna, zależy też od niego. Na
pewno jednak, bez względu na swoje umiejętności, jest kontrowersyjny, gdy
zwalnia jednych dziennikarzy i zatrudnia innych. Nie jest jednak w stanie
zepsuć dziennika nawet przez trzy miesiące, bo nie pozwolą na to realizatorzy,
montażyści i technicy. To tyle trywialnego, a jakże niezbędnego dla prasy
wykładu. Wiele by jeszcze mówić: że dziennik o 19.30 jest z rozmaitych względów
najtrudniejszy w realizacji; że ten program był jedynym, od początku do końca
emitowanym „na żywo”, podczas gdy popularny, chwalony za dynamikę „Teleexpres”
był w spokoju nagrywany i przed emisją o 17.15 wszyscy oprócz techniki mogli
pójść do domu. Warto o tych różnych rzeczach wiedzieć, gdy się pisze o
personalnych sensacjach w telewizji.
Wróćmy na zakończenie do pieniędzy. Dziennikarz „Nowej Europy”
wytyka grzech „Wiadomościom”: opis gier
politycznych zastąpił informację krajową. Artykuł ma intencję polityczną -
chodzi o to, żeby winą obarczyć aktualnego szefa dzienników, bo jest kojarzony
z prawicowym rządem. Z problemem tym borykali się wszyscy jego poprzednicy i do
tej pory nie ustalono, co to właściwie jest ta „informacja krajowa”. Jeśli
jednak „opis gier” zajmuje zbyt dużo miejsca (zgodnie z oczekiwaniami świata
politycznego), to wina ośrodków władzy jest tylko cząstkowa. Obsługa
informacyjna sejmu, rządu, Belwederu jest najłatwiejsza i najbardziej
dochodowa. Jeśli kamerzysta trzyma kamerę, a oświetlacz lampę, to osoba im
towarzysząca wcale nie musi być dziennikarzem. Wystarczy, że dzierżąc sprawny mikrofon
stanie np. pod drzwiami senatu, a gdy politycy zaczną wychodzić - zagrodzi
drogę komuś, kto już jest znany z twarzy i zapyta np.: Co było? Na ogół każdy
polityk coś przeciw innemu powie - i mamy zarejestrowane tzw. „news”.
Doświadczona montażystka zgrabnie to potem przytnie, a szczegóły odbierze na
piśmie depeszowiec z PAP. Komu by więc chciało się ruszać poza śródmieście
Warszawy, aby pozyskać „informację krajową”?
1992
_________________________________
* "I znów się klasowa zaostrzyła walka" - to fraza wiersza młodego polskiego poety z lat 50. Józef Stalin odkrył bowiem, że wraz z rozwojem socjalizmu walka klasowa nie słabnie; przeciwnie - zaostrza się.
1992
_________________________________
* "I znów się klasowa zaostrzyła walka" - to fraza wiersza młodego polskiego poety z lat 50. Józef Stalin odkrył bowiem, że wraz z rozwojem socjalizmu walka klasowa nie słabnie; przeciwnie - zaostrza się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz