sobota, 22 lutego 2020

FELIETONY PUBLIKOWANE W LATACH 90. W "TYGODNIKU SOLIDARNOŚĆ"
    

    "I znów się klasowa zaostrzyła walka..."*

     W tym czasie, gdy Sejm (mniejszością głosów) zaaprobował orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, godzące m.in. w wysokość wynagrodzeń pracowników sfery budżetowej, w tym samym dniu młody, ofensywny dziennikarz informacji telewizyjnej z „Panoramy” pobrał za kwiecień 50 mln zł, bijąc swój własny rekord sprzed miesiąca - trochę ponad 30. Wiadomość ta potwierdziła moje obawy, że konflikt pomiędzy państwowym rządem a państwową telewizją będzie się pogłębiał na podłożu klasowym. Jeśli pracownik sfery budżetowej, który kieruje rządem zarabia kilka milionów, a młody dziennikarz, informujący o pracach rządu - kilkadziesiąt, to  przynależą oni do odmiennych grup społecznych, zróżnicowanych poziomem życia. Podległość państwowej telewizji jest tym bardziej iluzoryczna, bo jeszcze tak nie było, żeby biedak rządził bogatym. Patrząc na zjawisko klasowo, można by prognozować, że rząd pójdzie po rozum do głowy, poda się do dymisji i - wykorzystując znajomości - zatrudni się w pionie informacyjnym telewizji. U nas bowiem śpiewać każdy może - jak ironicznie dowodzi dziennikarz lewicowej „Nowej Europy”, któremu udało się wreszcie usystematyzować polityczną historię zmian personalnych na Placu Powstańców 7 (dzienniki telewizyjne). Okazało się, że fachowcami od informacji telewizyjnej są byli aktywiści PZPR, obecni współpracownicy Unii Demokratycznej oraz neutralni ateiści. Inni, np. bezpartyjni, ale wierzący są oszołomami i - rzec jasna - nic nie potrafią i psują wszystko, co w telewizji polskiej od Włodzimierza Sokorskiego skonstruowano. (Do tych postępowy dziennikarz zaliczył też moją skromną osobę, informując przy okazji, że po moim odejściu z funkcji szefa dzienników, w „Wiadomościach” otwierano z radości butelki szampana. Tymczasem 6 szampanów zakupiłem z własnej kieszeni dla załogi dyżurującej w święta wielkanocne. O wadze tego gestu stanowi także to, że rok temu, przed „reformą”, dyrektor DPI zarabiał półtora miliona).
     Dziennikarstwo w Polsce jest już najzupełniej niezależne. Kiedy więc słyszę lamenty, dobywające się co chwila z tego środowiska w postaci oświadczeń o zagrożeniu dla wolności słowa i dziennikarskiej niezależności, myślę sobie: o co tak naprawdę chodzi? Czy mamy tu do czynienia ze zbiorową psychozą powodowaną przez tych kolegów, którym w komunistycznej przeszłości jako dziennikarzom ciągle coś zagrażało? Czy też wszyscy dziennikarze należą teraz znów do jednej partii? A może chodzi po prostu o pieniądze? Cała ta gadanina o dziennikarskiej niezależności byłaby więc jedną wielką hipokryzją? Nie, świat nie jest tak prosty, jak się kiedyś wydawało Karolowi Marksowi, a wielu dziennikarzom w Polsce do dziś się wydaje. Jest i element środowiskowej psychozy, jest preblem politycznych sympatii dziennikarzy, no i są pieniądze.
     W telewizyjnym dziennikarstwie informacyjnym nie można pracować za marny grosz. W telewizjach zachodnich praca w informacji jest czasowo limitowana. Jeśli bowiem trwa dłużej niż kilka lat, to dziennikarz staje się jeśli nie wrakiem, to automatem niezdolnym do refleksji. Ogół dzienikarzy prasowych, którzy z pasją recenzują telewizję, zna ją tylko z tej strony ekranu. Na ogół nie wiedzą, że największą odpowiedzialność, przypłacaną stresem ponosi ten, którego na ekranie nie widać – tzw. wydawca. On klei to wszystko z dokładnością co do sekundy i on w największym stopniu decyduje, co zobaczymy w dzienniku. Wiele zależy od nieznanego telewidzom tzw. depeszowca, który z całego doniesienia w szybkim tempie wyławia sedno sprawy; jeśli jest niesprawny, może (a czasem chce) narobić sporo informacyjnego i politycznego bałaganu. Z kolei dziennika telewizyjnego nie obejrzymy bez tzw. realizatorów, kierowników produkcji i wszystkich innych, którzy też pracują w ogromnym napięciu. Jeszcze są ci, którzy decydują o różnicy między radiem a talewizją - operatorzy kamery. Mówią o sobie sarkastycznie „statywy samokroczące”. Nierzadko wstydzą się za swoich (na ogół młodszych) informacyjnych dziennikarzy, którzy nie są merytorycznie przygotowani do przeprowadzenia reporterskiej rozmowy.
     Szef dzienników telewizyjnych odpowiada przed światem zewnętrznym - zwłaszcza politycznym - za wszystko, co się pokazuje i mówi, natomiast jego bieżący wpływ na wydanie jest ograniczony przez samą strukturę; nie jest w stanie kontrolować całego procesu przygotowania programu informacyjnego. Jego powodzenie w dużej mierze zależy od tego, czy ludzie pracują z nim, czy przeciw niemu. To, rzecz jasna, zależy też od niego. Na pewno jednak, bez względu na swoje umiejętności, jest kontrowersyjny, gdy zwalnia jednych dziennikarzy i zatrudnia innych. Nie jest jednak w stanie zepsuć dziennika nawet przez trzy miesiące, bo nie pozwolą na to realizatorzy, montażyści i technicy. To tyle trywialnego, a jakże niezbędnego dla prasy wykładu. Wiele by jeszcze mówić: że dziennik o 19.30 jest z rozmaitych względów najtrudniejszy w realizacji; że ten program był jedynym, od początku do końca emitowanym „na żywo”, podczas gdy popularny, chwalony za dynamikę „Teleexpres” był w spokoju nagrywany i przed emisją o 17.15 wszyscy oprócz techniki mogli pójść do domu. Warto o tych różnych rzeczach wiedzieć, gdy się pisze o personalnych sensacjach w telewizji.
     Wróćmy na zakończenie do pieniędzy. Dziennikarz „Nowej Europy” wytyka grzech „Wiadomościom”: opis gier politycznych zastąpił informację krajową. Artykuł ma intencję polityczną - chodzi o to, żeby winą obarczyć aktualnego szefa dzienników, bo jest kojarzony z prawicowym rządem. Z problemem tym borykali się wszyscy jego poprzednicy i do tej pory nie ustalono, co to właściwie jest ta „informacja krajowa”. Jeśli jednak „opis gier” zajmuje zbyt dużo miejsca (zgodnie z oczekiwaniami świata politycznego), to wina ośrodków władzy jest tylko cząstkowa. Obsługa informacyjna sejmu, rządu, Belwederu jest najłatwiejsza i najbardziej dochodowa. Jeśli kamerzysta trzyma kamerę, a oświetlacz lampę, to osoba im towarzysząca wcale nie musi być dziennikarzem. Wystarczy, że dzierżąc sprawny mikrofon stanie np. pod drzwiami senatu, a gdy politycy zaczną wychodzić - zagrodzi drogę komuś, kto już jest znany z twarzy i zapyta np.: Co było? Na ogół każdy polityk coś przeciw innemu powie - i mamy zarejestrowane tzw. „news”. Doświadczona montażystka zgrabnie to potem przytnie, a szczegóły odbierze na piśmie depeszowiec z PAP. Komu by więc chciało się ruszać poza śródmieście Warszawy, aby pozyskać „informację krajową”?

     1992
_________________________________
* "I znów się klasowa zaostrzyła walka" - to fraza wiersza młodego polskiego poety z lat 50. Józef Stalin odkrył bowiem, że wraz z rozwojem socjalizmu walka klasowa nie słabnie; przeciwnie - zaostrza się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz