Kronika wypadków prasowych i telewizyjnych
Przed
wizytą premiera Olszewskiego w Poznaniu rzecznik wojewody zapytał, czy gość
życzy sobie, aby na konferencję prasową nie zapraszać którejś z lokalnych
gazet. Biuro prasowe rządu nie miało w tej sprawie nic do powiedzenia i
zaproszono wszystkich. Przedstawiciel „Trybuny”, wieloletni dziennikarz
partyjny zapytał premiera, czy wierzy w przetrwanie rządu przez następne kilkanaście
dni. Pytanie nieprzyjemne, ale nie tyle odpowiedź była tu ważna dla opozycji,
ile sama realizacja linii propagandowej. Codzienne przekonywanie opinii
publicznej, że nowy rząd się nie utrzyma, ma stwarzać korzystną dla jego
ustąpienia atmosferę. Nie nowa to technika. Stosuje się ją także do
poszczególnych ludzi. Czytelnicy mają przyjąć za swoje przekonanie, że ten
człowiek, ten rząd musi odejść.
Nie
wierzcie, drodzy czytelnicy „TS” i innych gazet, że w prasowej krytyce chodzi
głównie o kompetencje. Sprawa kompetencji jest niestety tematem zastępczym.
Temat właściwy brzmi: „tamci obejmują teraz stanowiska w rządzie, a nasi nie i
do czego to podobne”. Niekompetentni są ci, którzy trafili na stanowiska
państwowe, wychodząc nie z tych imienin, które obchodzi redakcja czasopisma.
Gazet neutralnych zaś u nas nie ma. Prawie cała prasa regionalna, w tym
brukowce, angażują się w walkę polityczną pod hasłem niezależności i
obiektywizmu, reprezentując pełną gamę czerwieni. Rzecz jasna, nikt prawie w
tych barwach się nie obnosi, bo komuch wyblakł, zróżowiał, ale pozostał jako
genotyp, wyróżniający się umysłowym konformizmem i myśleniem stadnym.
Jest
bolesną nauczką historii, że sowietyzacja dotknęła najmocniej inteligencję, a
dolegliwość czyniąca z obywatela homo sovieticus przechodzi ciągle na młodsze pokolenia inteligentów ze skutkiem zaskakującym
nawet starszych antenatów. Starzy posługują się bowiem starymi metodami, pisząc
po prostu nieprawdę, jak np. w „Gazecie Poznańskiej”, że premier zapowiedział
na spotkaniu w Uniwersytecie ogólną poprawę w tym roku i odpłatność za studia.
Kto był - słyszał, co było mówione i trudno wciąż wierzyć w to, że ktoś się
przesłyszał albo nie zrozumiał. Zwłaszcza gdy różne gazety mylą się w podawaniu
tych samych faktów.
Na
wspomnianej konferencji prasowej głos zabrał młodzieniec z nowego (a jakże)
tygodnika „Poznaniak”, powołanego przez ludzi starego systemu i nowego biznesu.
Pytanie do premiera brzmiało: „Jak pan ocenia swoje umiejętności intryganckie w
kontekście objęcia przez Lecha Kaczyńskiego urzędu prezesa NIK?” Olszewski
wyjaśnił po ojcowsku, że trudno jest samemu ocenić się w tym względzie; że
ministrowie czy współpracownicy może potrafiliby odpowiedzieć, a prezesa NIK wybiera sejm. Nie dał się zbyć młody, ofensywny dziennikarz. „Pan
mi nie odpowiedział na pytanie, przecież wiadomo, że jest pan zdolnym
intrygantem, więc jaki był pański udział w tym wyborze?” Przyparty do ściany
premier stwierdził, że decyzja L. Kaczyńskiego o kandydowaniu była samodzielna.
Tak więc
zrozumiałem, że pytanie rzecznika wojewody, czy wpuszczać wszystkich, było
zasadne. W świecie wolnej, niezależnej prasy, na konferencję prasową z szefem
rządu przychodzą doświadczeni, znani dziennikarze z renomowanych gazet. Wolność
słowa, sumienia i wyznania zezwala natomiast osobom zatrudnionym w brukowcach
na zadawanie pytań prostytutkom. A gdyby już ktoś taki przez niedopatrzenie
gospodarza trafił na salę i dopuścił się ostentacyjnej impertynencji wobec
osoby szefa rządu, to w wyniku reakcji służb porządkowych odpowiedzi udzieliłby
sobie sam za bramą. Tak jest w demokracji, proszę wierzyć. Ja wierzę, że u nas
też tak kiedyś będzie.
Na razie...
Na razie telewizja pokazała w programie drugim reportaż poznańskiego ośrodka z
procesu wytoczonego przez posła Marka Jurka właśnie tygodnikowi „Poznaniak” o
„użycie jego podobizny do bluźnierstwa”. Pismo to opublikowało ikonę Matki
Boskiej z twarzą piosenkarki Madonny, a posłem Jurkiem jako dzieciątkiem.
Strona pozwana powołała na rzeczoznawcę K.T. Toeplitza, co zapewne miało być
demonstracją niezależności i tolerancji o wielu podtekstach. Zdanie się na sąd
cywilny w takiej sprawie jest w naszej kulturze europejskiej rzeczą normalną.
Strona pozywająca powołuje się na konstytucję, zakazującą wyszydzania symboli
kultu religijnego; pozwany odwołuje się do ustawy zasadniczej, w której mowa o
wolności słowa i sumienia. Werdykt sądu nie jest obojętny dla przyszłości - nie
my pierwsi uczymy się tolerancji i nie jedyni rozważamy, co ona w każdym
wypadku oznacza.
Poznański reportaż
był jednak nie tyle sprawozdaniem z sali sądowej, co (charakterystyczne dla
polskiego życia duchowego dzisiaj) przedstawieniem sporu światopoglądowego,
jaki odbył się w przerwie na korytarzu. Starszy człowiek mówi: „Panie, przecież
to Matka Boska”, a redaktor naczelny, że to piosenkarka z posłem, na co tamten,
że dla niego to Matka Boska. Adwokat pozywającego mówi o naruszeniu dóbr
osobistych klienta, a pozwany o tym, że piosenkarka Madonna wybrała taki, a nie
inny styl życia i ma do tego prawo. Kompromisu tu nie będzie - chrześcijanin
pójdzie swoją drogą, ateista swoją, a wyznawca Buddy jeszcze inną, ale jeśli
drogi te przecinają się w jednym kraju - konflikty rozwiązuje prawo (reszta w
mocy Łaski Przenajświętszej). Nie trwóżmy się, że u nas wynikają takie
problemy. Opublikowanie np. graficznej kompilacji pośladków z gwiazdą Dawida
(niech grafik strony pozwanej popróbuje) spowodowałoby w Izraelu spore
reperkusje, ba, w krajach muzułmańskich za same pośladki wierzący potrafią
obciąć głowę. Nie skarżcie się więc poganie europejscy, że nad Wisłą tak
straszno.
Wartki
reportaż kończy się tak, że młody dziennikarz strony pozwanej zadaje na
korytarzu pytanie: „Dlaczego pańska religijność rozbudziła się dopiero po tym,
jak wybrano pana na posła?!” (Nazywa się to insynuacja). Powód, przyparty przez
dziennikarzy do parapetu, milczy... Czemu w mordę nie wali, czy czeka, aż tamci
zaczną tłuc w imię tolerancji? Ksiądz Zieja w takich wypadkach, gdy ubliżali mu
i bluźnili ubecy, klękał przed oknem i modlił się. Długo by opowiadać stronie
pozwanej, kto to był ksiądz Zieja...
Oj, czuję
nosem następny proces, tym razem przeciwko poznańskiej telewizji. Jakkolwiek
nie jestem członkiem partii Marka Jurka,
mogę być rzeczoznawcą w sprawie. Poznałem powoda w latach siedemdziesiątych
jako człowieka religijnego. Młodszym przypomnę, że wolność słowa, sumienia i
wyznania była wtedy ograniczona: ówcześni posłowie PRL raczej nie rozbudzali
się religijnie, a na pewno nie wolno było o tym pisać. Teraz wolno wszystko,
ale to okres przejściowy - ku demokracji.
20.03.1992

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz