czwartek, 13 lutego 2020

FELIETONY Z LAT 90. PUBLIKOWANE NA ŁAMACH "TYGODNIKA SOLIDARNOŚĆ"



  
   Kronika wypadków prasowych i telewizyjnych

     Przed wizytą premiera Olszewskiego w Poznaniu rzecznik wojewody zapytał, czy gość życzy sobie, aby na konferencję prasową nie zapraszać którejś z lokalnych gazet. Biuro prasowe rządu nie miało w tej sprawie nic do powiedzenia i zaproszono wszystkich. Przedstawiciel „Trybuny”, wieloletni dziennikarz partyjny zapytał premiera, czy wierzy w przetrwanie rządu przez następne kilkanaście dni. Pytanie nieprzyjemne, ale nie tyle odpowiedź była tu ważna dla opozycji, ile sama realizacja linii propagandowej. Codzienne przekonywanie opinii publicznej, że nowy rząd się nie utrzyma, ma stwarzać korzystną dla jego ustąpienia atmosferę. Nie nowa to technika. Stosuje się ją także do poszczególnych ludzi. Czytelnicy mają przyjąć za swoje przekonanie, że ten człowiek, ten rząd musi odejść.
     Nie wierzcie, drodzy czytelnicy „TS” i innych gazet, że w prasowej krytyce chodzi głównie o kompetencje. Sprawa kompetencji jest niestety tematem zastępczym. Temat właściwy brzmi: „tamci obejmują teraz stanowiska w rządzie, a nasi nie i do czego to podobne”. Niekompetentni są ci, którzy trafili na stanowiska państwowe, wychodząc nie z tych imienin, które obchodzi redakcja czasopisma. Gazet neutralnych zaś u nas nie ma. Prawie cała prasa regionalna, w tym brukowce, angażują się w walkę polityczną pod hasłem niezależności i obiektywizmu, reprezentując pełną gamę czerwieni. Rzecz jasna, nikt prawie w tych barwach się nie obnosi, bo komuch wyblakł, zróżowiał, ale pozostał jako genotyp, wyróżniający się umysłowym konformizmem i myśleniem stadnym.
     Jest bolesną nauczką historii, że sowietyzacja dotknęła najmocniej inteligencję, a dolegliwość czyniąca z obywatela homo sovieticus przechodzi ciągle na młodsze pokolenia inteligentów ze skutkiem zaskakującym nawet starszych antenatów. Starzy posługują się bowiem starymi metodami, pisząc po prostu nieprawdę, jak np. w „Gazecie Poznańskiej”, że premier zapowiedział na spotkaniu w Uniwersytecie ogólną poprawę w tym roku i odpłatność za studia. Kto był - słyszał, co było mówione i trudno wciąż wierzyć w to, że ktoś się przesłyszał albo nie zrozumiał. Zwłaszcza gdy różne gazety mylą się w podawaniu tych samych faktów.
     Na wspomnianej konferencji prasowej głos zabrał młodzieniec z nowego (a jakże) tygodnika „Poznaniak”, powołanego przez ludzi starego systemu i nowego biznesu. Pytanie do premiera brzmiało: „Jak pan ocenia swoje umiejętności intryganckie w kontekście objęcia przez Lecha Kaczyńskiego urzędu prezesa NIK?” Olszewski wyjaśnił po ojcowsku, że trudno jest samemu ocenić się w tym względzie; że ministrowie czy współpracownicy może potrafiliby odpowiedzieć, a prezesa NIK wybiera sejm. Nie dał się zbyć młody, ofensywny dziennikarz. „Pan mi nie odpowiedział na pytanie, przecież wiadomo, że jest pan zdolnym intrygantem, więc jaki był pański udział w tym wyborze?” Przyparty do ściany premier stwierdził, że decyzja L. Kaczyńskiego o kandydowaniu była samodzielna.
     Tak więc zrozumiałem, że pytanie rzecznika wojewody, czy wpuszczać wszystkich, było zasadne. W świecie wolnej, niezależnej prasy, na konferencję prasową z szefem rządu przychodzą doświadczeni, znani dziennikarze z renomowanych gazet. Wolność słowa, sumienia i wyznania zezwala natomiast osobom zatrudnionym w brukowcach na zadawanie pytań prostytutkom. A gdyby już ktoś taki przez niedopatrzenie gospodarza trafił na salę i dopuścił się ostentacyjnej impertynencji wobec osoby szefa rządu, to w wyniku reakcji służb porządkowych odpowiedzi udzieliłby sobie sam za bramą. Tak jest w demokracji, proszę wierzyć. Ja wierzę, że u nas też tak kiedyś będzie.
     Na razie... Na razie telewizja pokazała w programie drugim reportaż poznańskiego ośrodka z procesu wytoczonego przez posła Marka Jurka właśnie tygodnikowi „Poznaniak” o „użycie jego podobizny do bluźnierstwa”. Pismo to opublikowało ikonę Matki Boskiej z twarzą piosenkarki Madonny, a posłem Jurkiem jako dzieciątkiem. Strona pozwana powołała na rzeczoznawcę K.T. Toeplitza, co zapewne miało być demonstracją niezależności i tolerancji o wielu podtekstach. Zdanie się na sąd cywilny w takiej sprawie jest w naszej kulturze europejskiej rzeczą normalną. Strona pozywająca powołuje się na konstytucję, zakazującą wyszydzania symboli kultu religijnego; pozwany odwołuje się do ustawy zasadniczej, w której mowa o wolności słowa i sumienia. Werdykt sądu nie jest obojętny dla przyszłości - nie my pierwsi uczymy się tolerancji i nie jedyni rozważamy, co ona w każdym wypadku oznacza.
     Poznański reportaż był jednak nie tyle sprawozdaniem z sali sądowej, co (charakterystyczne dla polskiego życia duchowego dzisiaj) przedstawieniem sporu światopoglądowego, jaki odbył się w przerwie na korytarzu. Starszy człowiek mówi: „Panie, przecież to Matka Boska”, a redaktor naczelny, że to piosenkarka z posłem, na co tamten, że dla niego to Matka Boska. Adwokat pozywającego mówi o naruszeniu dóbr osobistych klienta, a pozwany o tym, że piosenkarka Madonna wybrała taki, a nie inny styl życia i ma do tego prawo. Kompromisu tu nie będzie - chrześcijanin pójdzie swoją drogą, ateista swoją, a wyznawca Buddy jeszcze inną, ale jeśli drogi te przecinają się w jednym kraju - konflikty rozwiązuje prawo (reszta w mocy Łaski Przenajświętszej). Nie trwóżmy się, że u nas wynikają takie problemy. Opublikowanie np. graficznej kompilacji pośladków z gwiazdą Dawida (niech grafik strony pozwanej popróbuje) spowodowałoby w Izraelu spore reperkusje, ba, w krajach muzułmańskich za same pośladki wierzący potrafią obciąć głowę. Nie skarżcie się więc poganie europejscy, że nad Wisłą tak straszno.
     Wartki reportaż kończy się tak, że młody dziennikarz strony pozwanej zadaje na korytarzu pytanie: „Dlaczego pańska religijność rozbudziła się dopiero po tym, jak wybrano pana na posła?!” (Nazywa się to insynuacja). Powód, przyparty przez dziennikarzy do parapetu, milczy... Czemu w mordę nie wali, czy czeka, aż tamci zaczną tłuc w imię tolerancji? Ksiądz Zieja w takich wypadkach, gdy ubliżali mu i bluźnili ubecy, klękał przed oknem i modlił się. Długo by opowiadać stronie pozwanej, kto to był ksiądz Zieja...
     Oj, czuję nosem następny proces, tym razem przeciwko poznańskiej telewizji. Jakkolwiek nie jestem członkiem partii Marka Jurka,  mogę być rzeczoznawcą w sprawie. Poznałem powoda w latach siedemdziesiątych jako człowieka religijnego. Młodszym przypomnę, że wolność słowa, sumienia i wyznania była wtedy ograniczona: ówcześni posłowie PRL raczej nie rozbudzali się religijnie, a na pewno nie wolno było o tym pisać. Teraz wolno wszystko, ale to okres przejściowy - ku demokracji.

    20.03.1992

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz