FELIETONY Z LAT 90. PUBLIKOWANE NA ŁAMACH "TYGODNIKA SOLIDARNOŚĆ"
Miną miesiące, a nawet lata...
... zanim nowo wybrany i zatomizowany parlament uchwali nowe prawo prasowe - napisała w korespondencji z Polski pani Blaine Harden w „Washington Post”. Amerykańskiemu czytelnikowi przypomniano, że od przeszło dwu lat Polska wydobywa się z mroków komunizmu i ciągle stoi przed rozwiązaniem problemu kapitalistycznej konstrukcji w eterze. Dalej informuje korespondentka, że parlament uchwalił minionego lata ustawę o prywatnych radiostacjach, ale prezydent odesłał ją do ponownego rozpatrzenia. Dwie wpływowe grupy, kościół katolicki i państwowe środki masowego przekazu wydają się mieć poparcie Wałęsy. Przy czym Kościół obawia się nieprzyzwoitości na antenie, zaś państwowe środki przekazu - konkurencji.
Tak to spekuluje pani Harden na łamach „Washington Post”. Wyjaśnienie to wydaje się nam co najmniej niedokładne, mimo że autorka opiera się na precyzyjnych informacjach od właściciela prywatnej stacji, któremu zabroniono emisji programu; od pani Kędzierskiej z sejmowej komisji ds. środków masowego przekazu poprzedniego sejmu (z ramienia poprzedniej PZPR), dyrektora Państwowej Agencji Radiokomunikacyjnej i jednej z osób kierujących prywatnym radiem ZET, które program nadaje. Nie dziwmy się jednak życzliwej obserwatorce z wielkiego demokratycznego kraju, że nie radzi sobie z wytłumaczeniem sytuacji. Dowiaduje się ona, że cztery prywatne stacje działają legalnie, 300 (trzysta) czeka z niecierpliwością, ponad 10 jest obecnych w eterze nielegalnie, a wszystkie, według zapowiedzi zostaną zamknięte. Jedna z tych stacji - dowiedziała się pani Harden - kasuje miesięcznie z reklam ponad 200 tys. dolarów. Chodzi o „Radio ZET” w Warszawie. Czy radio to działa legalnie, czy nie - wie tylko Ministerstwo Łączności. Widać jednak, nawet okiem przybysza z Ameryki, że w tej zagmatwanej sprawie nie chodzi tylko o treści niemoralne i niesłuszne, ale także o duże pieniądze. I jakby nie chcieć rozumieć, coraz więcej wskazuje na to, że chodzi tu zwłaszcza o pieniądze.
Radio „S” w Poznaniu, powiązane z warszawskim o tej samej nazwie w jedno konsorcjum, otrzymało w zeszłym roku z Warszawy urzędowe wezwanie do zaprzestania nielegalnej działalności. Załoga tej rozgłośni zrobiła to, co rozsądek podpowiadał: odwołała się do słuchaczy. W jej obronie wystąpiła lokalna rozgłośnia radia państwowego, która już wcześniej, dzięki reklamom, wykazała finansową niezależność od krajowej centrali. Poznańska policja municypalna do niepokornej radiostacji nie wkroczyła. Nielegalne radio „S” gra dalej - i jest słuchane w warsztatach samochodowych i zakładach fryzjerskich.
W listopadzie natomiast zaczęło w Warszawie grać nowe radio „WA-WA”. Po dwóch latach kupowania wyposażenia, opłat za lokal, profesjonalnych przygotowań - przyszedł ostatni czas, aby zacząć zarabiać na reklamach. Stosowne podanie pokryło się kurzem w Ministerstwie Łączności, a wizja prawnego uregulowania problemu przez poprzedni sejm raz była bliska, raz daleka. Inwestycje nie mogły jednak dłużej czekać. Założyciel radia „WA-WA”, znany telewidzom Wojciech Reszczyński, wierzył - tak mi się zdaje - że czeka go bitwa korespondencyjna z urzędem, podczas której stacja uzyska status „zasiedziałej nielegalności”, taki, na jakim opiera się popularne w Warszawie „Radio ZET”. Po dwóch dniach emisji Państwowa Agencja Radiokomunikacyjna wydała nakaz zamknięcia radiostacji, a prawo tym razem jednak nie wyrzekło się egzekucji. Do rozgłośni „WA-WA” przyszli urzędnicy i poinformowali, że zgodnie z przepisami grozi konfiskata wyposażenia radiostacji, grzywna i sześć miesięcy więzienia. Dodali na ucho, że jeśli „WA-WA” nie przestanie nadawać, to jej podanie o zezwolenie może nie być rozpatrzone przez następnych pięć lat. Reszczyński docenił wagę pogróżek, wyżalił się dwudniowym radiosłuchaczom i opuścił nielegalnie zajęte miejsce w eterze. Jednak nie wszystkie prywatne stacje radiowe i telewizyjne muszą czekać w bezproduktywnej ciszy - pisze „Washington Post”. Dwa prywatne radia w Warszawie, jedno w Krakowie oraz telewizja we Wrocławiu zaczęły działać w Polsce w 1989 r. Właściciele tych stacji otrzymali zezwolenie na wejście w eter od Ministra Łączności.
Wojciech Reszczyński powiedział mi kilka dni temu, że miesięczna opłata za lokal wynosi 12 mln,* a wizja bankructwa lada chwila zmusi wyłączone radio WA-WA do sprzedaży mozolnie kompletowanego wyposażenia. Dodał też, że jeśli nic się nie zmieni, to pojutrze usłyszą go Polacy w Chicago, bo z czegoś żyć trzeba.
W dziedzinie prywatnej radiofonii i telewizji (tu na zezwolenie oczekuje bezskutecznie np. Mirosław Chojecki) mamy więc od dwu lat sytuację praktycznego bezprawia. Orwell zdefiniowałby to tak, że do czasu uchwalenia przez sejm ustawy, prywatne stacje radiowe i telewizyjne są nielegalne, ale niektóre są mniej nielegalne i te mogą działać. Zasady, które pozwalały w minionym czasie „wychodzenia z komunizmu” rozróżniać stopień nielegalności - w tej sprawie znane są tylko Ministerstwu Łączności. Minister wydawał niektórym zezwolenia na „próbne uruchomienie” stacji. Na tej zasadzie radio ZET w Warszawie, radio „S” i inne - ku zadowoleniu słuchaczy - ciągle próbują. I dobrze - moim zdaniem. Słuchanie radia to przyjemność, ale czy musi się to dziać w atmosferze bezprawia? Jak mu się przeciwstawić? Sądzę, że najbardziej odpowiedzialna byłaby tu legalistyczna postawa dobrego wojaka Szwejka.
Moim zdaniem Reszczyński powiedział za mało, gdy rozstawał się na krótko (a nie żegnał, mam nadzieję) ze słuchaczami. Winien był podać do publicznej wiadomości wszystkie pozyskane dane personalne urzędników, którzy kazali mu zamknąć rozgłośnię: nazwiska, funkcje i ewentualnie przynależność partyjną. Następnie powinien złożyć na nich doniesienie do prokuratury o podejrzeniu popełnieniu przestępstwa poprzez użycie tzw. groźby karalnej. Że zdziwiłaby się prokuratura? A my, czyż nie dziwimy się?
1992
________________________________
* kwoty trzeba urealnić: 200 tys. $ to wtedy realnie więcej, a 12 mln złotych - dziś 12 tys.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz