niedziela, 23 lutego 2020

FELIETONY publikowane w latach 90. na łamach "TYGODNIKA SOLIDARNOŚĆ"
      

     Nic się nie stało

     Mianowanie Zbigniewa Romaszewskiego na prezesa Radiokomitetu to przełom w historii instytucji. Wprawdzie akt nominacji podpisał premier, ale nawet gdyby decyzję podjęło np.  Biuro Bezpieczeństwa Narodowego, nie zmieniłoby to szokującego faktu: Romaszewski jest niczyim człowiekiem. Po prostu. Co najwyżej jest człowiekiem własnej żony. Nie wiem, jak my wszyscy będziemy z tym żyć. Jak rozmawiać z człowiekiem, który jest niczyim człowiekiem? Czy w ogóle można z takim człowiekiem rozmawiać o naszych ludziach?
     Na razie prasa nabrała wody w usta. Trwoga, wyczekiwanie. Nowy prezes zapowiedział odcięcie tzw. rządówki, czyli czterocyfrowego telefonu w dyrekcji dzienników. Decyzja spóźniona o kilka kadencji. Rola „rządówki” dawno zmalała, a podłączeni do czterocyfrowej sieci instytucji państwowych są także dyrektorzy programów i inni, w tym oczywiście prezesi. Ale akt ma wagę symboliczną.
     Koła opiniotwórcze przyzwyczaiły się do wyrażania niepokoju w związku z Radiokomitetem. Zwykle pisało się o zagrożeniu niezależności dziennikarskiej, niepokojących próbach podporządkowania telewizji itd., zaś w istocie treść oświadczeń sprowadzała się do protestu przeciw wycinaniu „naszych” i osadzaniu „waszych”. Nie da sobie w kaszę dmuchać - mówią na mieście o nowym prezesie. Zgoda, ale jeśli nikomu się nie uda? Jeśli nie będzie forował ani naszych, ani waszych, lecz... swoich? Ha! Tu pułapka. Ani rządowa, ani belwederska, ani sejmowa, ot - telewizja senatorska. Głowa pęka! Co też myślą teraz w „Gazecie Wyborczej”, jaką strategię obmyślają panie Bikont i Kublik, co szykuje Urban, czy zabierze głos Wyszkowski? Czy będą interpelować pos.pos. Kuratowska, Labuda? Czy ocknie się Władek Frasyniuk i oznajmi publicznie, że Bronisław Geremek byłby prezesem nieporównanie lepszym, gdyż zna języki zachodnie, a Romaszewski tylko po rosyjsku mówi?
     Wstrzymajmy się. Będziemy sądzić po owocach. Lecz kiedy? Świat polityczny, mimo objaśnień, tłumaczeń i perswazji nie chce zrozumieć struktury molocha - telewizji. Nie chce przyjąć do wiadomości, że na pokonanie drogi od gabinetu prezesa do wydania dziennika potrzeba kilku tygodni. Romaszewski zaczął pracować w poniedziałek, a już we wtorek słyszałem opinie politycznych badaczy dzienników: „Ho, ho, widać rękę Romaszewskiego!” (to jego zwolennicy) albo: „Oj, widać łapę Romaszewskiego” (przeciwnicy). Wszystko, co jednych zrazi, drugich zadowoli, nawet „Dynastia” od razu pójdzie na konto nowego prezesa. Ważne jest saldo. A na saldo trzeba czasu.
     Od razu jednak pojawi się (na pewno) nowa kategoria pracowników telewizji: „niczyich ludzi”. Jakbym słyszał: „Panie prezesie, Kowalski jest człowiekiem Belwederu, Krawiecki kombinuje z prawicą, cały dział Pralkowskiej to Unia, Rolniczak weryfikował w stanie wojennym, Handelsmann pije z Urbanem, stara Szewczykowa przyszła tu już w Pierwszą Dywizją, a ja, tak jak i pan prezes byłem i jestem niczyim człowiekiem i za to brałem w tyłek. Mój zamierzony program będzie kosztował tylko dwa miliardy. Co pan na to, zwłaszcza że moja kierowniczka, Szklarska ma bliskie kontakty z Pichlakiem?” Tą drogą pójdzie na pewno pewna osoba zwolniona przez dyrektora TAI. W jej obronie wystąpił do dyrektora najpierw poseł z ZChN, bowiem zwolniono ją za chrześcijaństwo. Później dzwonił poseł z PSL, gdyż krzywda dotknęła dziennikarkę za ludowość. Obaj posłowie nie wiedzieli jednak, że pani nie dowierzała w siłę przebicia jednego i drugiego - i na wszelki wypadek przedarła się przez ochronę do ministra Drzycimskiego z listem informującym o represji za postawę proprezydencką.
     Na najlepsze intencje rzeczywistość zastawia pułapki. Rok temu zdarzył się taki wypadek, że samolot z prezydentem na pokładzie wrócił z USA dwie godziny wcześniej - zdarza się to rzadko przy szczególnie pomyślnym wietrze. Pan Prezydent w dwóch słowach wyraził zdziwienie pustką na lotnisku, w jego imieniu minister Drzycimski przekazał prezesowi Radiokomitetu zdumienie, prezes wiceprezesowi poważne zaniepokojenie, a wiceprezes, kolega Marek Markiewicz zwracając się do mnie, dał wyraz zszokowaniu zaistniałym faktem. Wreszcie, pod wieczór zaproponował mi, aby wyjąć z archiwum materiał z poprzedniej wizyty, ukazujący Lecha Wałęsę na stopniach do samolotu i w ten sposób złagodzić przykre jego wrażenie. Byłem pewny, że to żart, więc zapytałem: A jak w archiwum nie będzie schodzącego Lecha, to dać wchodzącego? - Daj stop-klatkę - odrzekł mój zwierzchnik. Pomyślałem sobie - sam pójdę w worze pokutnym pod Belweder; schodów z prezydentem nie pokazano, a Wojciech Reszczyński rozładował sprawę żartem, że prezydent przyspieszył.
     Innym razem premier Bielecki wizytował na wsi i przechadzając się, cały czas trzymał rękę w kieszeni, co też na ekranie było widać. Rzecznik rządu zwrócił mi potem uwagę, że premier nie powinien trzymać ręki w kieszeni. Gwoli sprawiedliwości powinienem dodać, że minister Zarębski zrobił to taktownie i nienatarczywie. Najpoważniejsze jednak doświadczenie (które już opowiedziałem nowemu prezesowi) notuje się z czasów wojny w Zatoce. Gdy wybuchła, był weekend. Głowy państw wydały oświadczenia. Redaktor Dziemidowicz, kierujący wówczas redakcją zagraniczną, niezwłocznie zwrócił się do mnie z pytaniem, czy dysponujemy już oświadczeniem polskiego autorytetu państwowego. Dzwonimy - Belweder milczy, rząd milczy - wszyscy w Gdańsku! Telefony prywatne w Gdańsku milczą! Zadałem sobie głośno pytanie: Jest wojna, mamy sobotnie popołudnie. Kto w tej chwili kieruje państwem? - Teraz pan, panie dyrektorze - usłyszałem rezolutną odpowiedź. Rzecz jasna, nie wydaliśmy oświadczenia w imieniu Dyrekcji Programów Informacyjnych TVP - wyręczył nas w ostatniej chwili minister Skubiszewski. Ta ostatnia historia kazałaby przemyśleć kwestię „rządówki” jeszcze raz - moim zdaniem telefon ten, zainstalowany w kierownictwie dzienników powinien działać w jedną stronę. Na wszelki wypadek.
     Tak więc czekajmy na zmiany, ale cierpliwie. Kierownictwo Radiokomitetu* jest w rękach ludzi poważnych (likwidator też jest senatorem), którymi nikt z zewnątrz chyba nie będzie pomiatał, a starzy, „niczyi ludzie” - miejmy nadzieję! - nie wpuszczą ich w wewnętrzne kanały. Bo po senatorach - to już tylko arcybiskupi.

     1992
_______________________________
* ówczesna pełna nazwa: "Komitet d/s Radia i Telewizji - państwowa jednostka organizacyjna w stanie likwidacji".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz