wtorek, 4 lutego 2020


FELIETONY Z LAT 90. PUBLIKOWANE NA ŁAMACH "TYGODNIKA SOLIDARNOŚĆ"




     
    Ranking

     Felieton pt. „Misja” był, według oceny redakcji paszkwilem na Bronisława Geremka. Paszkwil to utwór literacki, tradycyjnie anonimowy lub podpisany pseudonimem, wyszydzający osobę jedną lub wiele. Gatunek przez literatów zaniechany - o ile dobrze pamiętam, ostatnio uprawiał go jakiś właściwy oddział policji politycznej w latach 70.* Nie miałem zamiaru ośmieszać profesora Geremka, przeciwnie: od dłuższego czasu pochylam się z troską nad tym, że w swoich publicznych wystąpieniach balansuje on na granicy powagi - choć nie to stanowi o mojej ocenie jego umiejętności politycznych... Taki jest los osób publicznych - na pewnym szczeblu kariery przestaje się być człowiekiem; jest się obiektem powszechnej analizy, rozbieranym na części pierwsze według powszechnych kryteriów i poddanym (czasem nawet wulgarnej) diagnozie.
     Bronisław Geremek lubi orzekać, kto źle przysłużył się Polsce. Przy czym czuje się dobrze, używając wzniosłych słów, a nie wyrzekając się czynów, których określenie jako „pragmatyczne” byłoby eufemizmem. Myślę tu zwłaszcza o szkodach, jakie ten polityk wyrządził sprawie polskiej, deprecjonując (podkreślam: jako polityk i reprezentant) swoje społeczeństwo w wywiadach prasowych i telewizyjnych udzielanych za granicą. Nie wiem, czy były to zachowania wynikłe z potrzeby rozprawienia się z własnym kompleksem, czy dyktowane jakąś przemyślaną kalkulacją polityczną. Skutek jednak był wymierny: wtedy, kiedy właśnie potrzebowaliśmy podtrzymania sympatii społeczeństw zachodniej Europy, Geremek oznajmiał przed kamerami np. telewizji francuskiej, że nastroje szowinizmu i antysemityzmu w nowej Polsce osiągnęły apogeum. W ten sposób redukował - jako autorytet  - przychylność zagranicznej opinii publicznej dla Polaków, czyli dla sprawy polskiej. A opinia publiczna to nie tylko emeryci i bezrobotni wysiadujący przed telewizorem - to także ludzie, którzy np. mają inwestycyjne pieniądze. Jestem świadom tego, że wrażliwość Bronisława Geremka na objawy antysemityzmu i szowinizmu może być większa niż moja; różnicę tę traktuję z respektem. Rzecz w tym, że w Polsce ten polityk nie mówił o tym, co mu się zdaje, choć dostęp do mediów ma nieograniczony.
     Jednak nie osoba bohatera felietonu jest najważniejsza, a to, czego w poprzednim tekście nie było. Geremek zgłosił mianowicie koncepcję „rządu osobistości”. „Rząd osobistości” to taki rząd, za którym stoją osobistości, ich rodziny i kręgi towarzyskie. Tę przygodę przeżyliśmy już z „pierwszym niekomunistycznym rządem” Tadeusza Mazowieckiego. Ale, powiedzmy, co wtedy było koniecznością, nie musi być błędem teraz. „Rząd osobistości” miałby zamazać podziały polityczne i rozmyć odpowiedzialność przed społeczeństwem. Ono (jeśli, oczywiście, decydujemy się na demokrację) musi mieć możliwość oceny formacji politycznej, której ma dać szansę. Politycznie nieokreślony rząd odda w przyszłości władzę innemu gabinetowi, złożonemu z innych osobistości - i tak dalej. W takim modelu ustrojowym nigdy nie będzie wiadomo, jakie orientacje, ideologie odpowiadają za dokonania tych rządów. Takoż koncepcja „rządu osobistości” to próba zatrzymania procesu budowy polskiej demokracji. Nie wyleczeni z rewizji marksizmu „październikowcy” powtarzają, sprzeciwiając się rzeczywistości: podziałów nie ma, jest tylko konkurs piękności, a najpiękniejsi jesteśmy my.
     Jeśli już o piękności mowa - w felietonach raczej z sympatią odnosiłem się do braci Kaczyńskich. Przy takich czy innych wyborach politycznych nie mogę się pozbyć odruchu solidarności wobec tych, którzy są niesprawiedliwie piętnowani, którzy są ofiarami zbiorowego, "inteligenckiego" amoku - a tak to z Kaczyńskimi i prasą było. Wydawałoby się, że najlepiej rozumieją to tacy, którzy doświadczyli ostracyzmu na własnej skórze. Ale cóż, także z historii wiemy, że są pobici, którzy lubią bić. Sam - jak można zauważyć - nie jestem zupełnie wolny od tej słabości. Szczególnie trudny jednak jest przeciwnik, który waląc w gębę kastetem, wrzeszczy wniebogłosy, że go łamie w krzyżu. To jest siła hipokrytów - bity milczy wtedy nie tylko z niemocy, ale i ze zdumienia, że tak można. W Europie! 
     Do dziś nie do końca zanalizowałem psychologiczne i socjologiczne zjawisko nagonki, jaką urządziły mi w pierwszych miesiącach tego roku trockistowskie ciotki z „Gazety Wyborczej”. Przecież to, że Lech Wałęsa został prezydentem, a ja podjąłem pracę w telewizji nie tłumaczy do końca takiego zacietrzewienia. Jest dzisiaj dziwacznym przejawem umysłowego wygodnictwa przyjęcie kolektywnej postawy „my w opozycji”, podczas gdy „kolektyw” ma realną władzę, w tym wypadku rząd dusz. Ale może nie tyle chodzi  bycie w opozycji, co o poczucie misji. Bo tylko z dziejową misją wszystko  wolno. Co tu dużo gadać: prawdziwy komunista ma zawsze rację, bo on poznał obiektywne prawa rozwoju!
     Staram się zrozumieć, dlaczego tak często prawie wszystkie gazety wygłaszają te same sądy, używając tych samych sformułowań, haseł i zawołań. (Przyznam się: pewne zażenowanie wzbudziła we mnie nagła, zdyscyplinowana nagonka na Tymińskiego,** zakończona demaskacją jako oprawcy swojej żony - materiał wykonany na zlecenie telewizji Drawicza).*** Nie chodzi więc tu tylko o polityczną obecność braci Kaczyńskich. Problemem jest skłonność polskiej postpeerelowskiej inteligencji do myślenia stadnego. Problemem jest konformizm intelektualny ludzi wykształconych. Intelektualny konformista nie szuka informacji, nie bada, ale  uważa, że musi posiadać zestaw sądów na każdy polityczny temat - zdaje się więc na myślenie stadne, na sąd obiegowy, stereotyp. Daje mu to przy okazji poczucie przynależności do wspólnoty, a więc poczucie duchowego bezpieczeństwa. Naciśnie guziczek: „nasi” i - już wyskakują nazwiska,  albo: „najmądrzejsi politycy”  - i ma przed oczyma gazetowy „ranking”.

     28.11.1991

______________________________
* W drugiej połowie lat 70. władza ludowa podjęła po raz drugi od dwudziestu lat, tym razem słabe, nieudane próby przeciwstawienia się wrogom bronią satyry. I tak, w jakimś piśmie literackim, rzekomo w ramach odwiecznej, pokoleniowej walki w literaturze, ukazały się kuplety starszego poety, gdzie było (tylko tyle zapamiętałem) o "moczu wylewanym do krynicy" - wtajemniczeni mieli wiedzieć, że chodzi o Moczulskiego (Leszka Aleksandra) i Krynickiego. Autorem satyry był, oczywiście, wieloletni współpracownik SB. "Resort" próbował też walczyć na platformie, przepraszam: płaszczyźnie tzw. drugiego obiegu wydawniczego. I tak, raz pojawiły się w ograniczonej  przestrzeni nielegalne jakby druki - ulotki, gdzie anonimowy poeta ułożył rymowany pamflet na każdego z członków Komitetu Obrony Robotników. Zapamiętałem, niestety, tylko jedną frazę: "Antoni Pajdak (patrz: Wikipedia - przyp. mój), stary łajdak".

** Stan Tymiński, nieznany wcześniej w Polsce biznesmen z Ameryki Południowej. W wyborach prezydenckich wyeliminował Tadeusza Mazowieckiego, ale w drugiej turze przegrał z Wałęsą. Na finiszu kampanii TVP wyemitowała reportaż, w którym m.in para Peruwiańczyków, przedstawiona jako sąsiedzi zaświadczała, że Stan notorycznie maltretuje żonę. W tym czasie młoda, atrakcyjna latynoska żona towarzyszyła mu podczas spotkań wyborczych. Materiał był fałszywy. Jego wykonanie zlecił osobiście Andrzej Drawicz.

*** Andrzej Drawicz - tłumacz literatury rosyjskiej, popularyzator Bułhakowa. W latach 1989-91 pełnił funkcję prezesa Komitetu Radia i Telewizji. Głośne było jego "wezwanie", aby wchodząc do gmachu telewizji "legitymacje partyjne zostawiać na portierni". Przed rocznicą stanu wojennego wysłał do ośrodków  regionalnych radia i telewizji okólnik, w którym zalecał niepodejmowanie tego tematu na antenie. Decyzją prezydenta Kwaśniewskiego w 1997 roku został pośmiertnie uhonorowany Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski.
Wikipedia: Z akt SB wynika, że od lat 50. był zarejestrowany jako TW „Kowalski”, „Zbigniew” (data rejestrowania: 10 września 1953, 30 grudnia 1971 i 23 lipca 1976 roku, nr arch. 7638/1.).                                                                     

                                                                      ***
Zdjęcie u góry - ukradłem komuś z fb, więc nie ręczę za autentyczność.  Nie jest to oczywiście Bronisław Geremek, lecz obecny marszałek Senatu Tomasz Grodzki. Usprawiedliwia mnie tytuł bloga: Archiwalia i aktualności. Felieton jest z archiwum, a prof. Grodzki jest aktualny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz