środa, 5 lutego 2020

FELIETONY Z LAT 90. PUBLIKOWANE NA ŁAMACH "TYGODNIKA SOLIDARNOŚĆ"             
             

    Zachować spokój, bacznie obserwować


     Dosyć już polityki, idą święta, trzeba odpocząć. A nade wszystko - zachować spokój. Nawet, jeśli co złego się przypomni. „Nie płaczcie matki, nie płaczcie żony” - takie kolędy układano dziesięć lat temu na melodię „Wstańcie pasterze, Bóg się rodzi”. Płacz matek i żon w Boże Narodzenie? Czemu? - zapyta dziś dziatwa, gdy zamiast codziennej lektury tygodnika „NIE” na dobranoc wspomnienie z lat dawnych usłyszy. Ano, wskutek tego ten płacz, że byli tu tacy, co socjalizmu bronili jak niepodległości. Ale bronili słabo, zawsze mniejsze zło wybierając: gdy mogli zabić kilkuset - uśmiercali kilkudziesięciu. Gdy mogli zastrzelić na przykład kilkudziesięciu robotników - zabili kilkunastu. A wreszcie, kiedy jednego dnia mogli zabić kilku księży - raptem wpadli na pomysł, żeby zamordować tylko jednego. W taki sposób, kierując się taktyką samoograniczającej się obrony, któregoś dnia dokonali znów wyboru mniejszego zła - i nie zabili nikogo, choć mogli. Im to więc zawdzięczamy ewolucyjną, a nie rewolucyjną zmianę ustroju. Dlatego cieszą się oni względnym szacunkiem, udzielają wywiadów, piszą ciekawe książki, biorą udział w podniosłych uroczystościach, a nawet reprezentują naszą ojczyznę w odległych krajach np. na konferencjach poświęconych pokojowi, prawom człowieka itp. Najstarsi, odkrywając na nowo sens swoich działań, znajdują teraz w sobie prometejskie jądro postępu. Wielu jednak nadal oddaje doświadczenia i umiejętności w służbie wojskowej, policyjnej, dyplomatycznej, bankowej i kapitałowej. Nie czas więc na jakieś osądy, gdy praca dla wspólnego dobra trwa. Jeden pomnoży, drugiemu odda, trzeci przerzuci, czwartemu dołoży; pierwszy zamieni, drugi doliczy - idzie żyć, panowie! Czas to pieniądz, dzisiaj nie weźmiesz - jutro stracisz! Ale spokój, tylko spokój.
     12 grudnia roku 1981 szef biura regionalnego zarządu Solidarności w Poznaniu wysłał teleksem do Gdańska kolejną informację o ruchach czołgów w pobliżu miasta. Odpowiedzi nie oczekiwał, wiedząc, że trwają tam obrady Krajowej Komisji Związku, ale wierzył, że biuro krajowe, odbierając podobne sygnały, podda je analizie. Odpowiedź przyszła jednak, i to szybko, takiej treści: Zachować spokój, bacznie obserwować. Podpisano: wiceprzewodniczący KK. Polecenie tak mu się spodobało, że wieczorem kartkę z teleksem zabrał ze sobą i pokazał żonie. Przyszli po niego zaraz po północy. Pierwsze słowa, jakie usłyszał od agresorów po wyłamaniu drzwi łomem, brzmiały:
      - Zachować spokój!
      - To już wiem, był teleks w tej sprawie - odrzekł spokojnie.
     Żona obserwowała przez okno, jak męża pakują do budy. Pomyślała sobie: eskalują prowokacje, zachować spokój. I czekała. Gdy więc za dwie godziny poderwał ją dzwonek, podbiegła do drzwi w przekonaniu, że mąż wrócił. Była to jednak inna ekipa funkcjonariuszy, którzy przyszli po nią. Zgodnie z wcześniej ustalonym planem. Na święta posłała z obozu do obozu lakoniczną (ze względu na cenzurę) kartkę: Kochany, zachowaj spokój, ja obserwuję bacznie, choć nie wiem, co będzie.
     Miało nie być o rocznicy, bo już minęła. Miało być o świętach. A więc dobrze. Spotkałem niedawno na ulicy, po latach, kolegę, człowieka z tamtych czasów, przywódcę z fabryki, bardziej skłonnego do wspomnień, lepiej pamiętającego drobne zdarzenia i tamtych ludzi różnego formatu.
      - A pamiętasz tę świnię? - pyta w końcu.
      - E, daj spokój człowiekowi - mówię, nie zastanawiając się w ogóle, o kogo chodzi - minęło tyle czasu...
      - Nie rozumiesz mnie, chodzi o tę nor-mal-ną świnię, przed świętami, pamiętasz?
      - Ach, ten ubecki informator... Niech go sumienie gryzie, nie chcę go pamiętać... - rozgadałem się, aż wreszcie pamiętliwy kolega przypomniał mi, jak to było.
      A było tak: w końcu roku 1980, po zalegalizowaniu przez władze komunistyczne NSZZ „Solidarność”, dotkliwie, jak nigdy przedtem, wystąpiły trudności w zaopatrzeniu. Dzisiejsza dziatwa tego nie pamięta, ani nie zna tego języka, tłumaczącego obiektywne przyczyny niedoborów na rynku. Któż by o tym myślał dzisiaj, gdy wszystkiego w bród (tyle towaru, że już pojawili się malkontenci, którym nie smakuje duńskie masło, holenderska  wołowina, niemieckie jogurty, francuska woda sodowa i marokańskie piwo!) Wtedy w sklepach spożywczych był tylko polski ocet, a święta za pasem... Każdy starał się więc, jak mógł.
     W fabryce wyrobów odlewniczych komórka socjalna sprzedawała na przykład rajstopy (po 1 parze), w urzędzie wojewódzkim karpie (po 2), gdzie indziej choinki, których podaż - z powodu strajków stoczniowców i górników - także nie zaspokajała popytu. Nam, Międzyzakładowemu Komitetowi Założycielskiemu NSZZ „Solidarność” dobrzy ludzie podrzucili świnię.
     Pracowaliśmy na okrągło, byliśmy potrzebni i poważani. Koledzy z NSZZ Rolników Indywidualnych postanowili przekazać nam odpłatnie całą świnię do podziału. W pierwszym odruchu zostało to przyjęte z entuzjazmem - któż nie chciał wtedy, przed świętami, wrócić do domu z kawałkiem świeżego mięsa? W tej sprawie zwołano jednak nagłe posiedzenie Prezydium, a to dlatego, że jeden taki niespokojny duch, radykał, ostrzegł:
      - Panowie, nie dajmy się wpuścić w maliny!
      Argumenty za (tzn. brać świnię i dzielić na 11 części) były oczywiste. Cóż przeciw? Ano to, że my, którzy walczymy z niesprawiedliwością społeczną, nie możemy korzystać z uprzywilejowanego dostępu do artykułów pierwszej potrzeby. Gdyby chłopi przywieźli ubój dla wszystkich członków Związku - to co innego.
     - Jedna świnia to nie przywilej... - stwierdził niepewnie kolega przewodniczący.
     - Komuniści też tak kiedyś mówili. Od jednej świni się zaczyna, a potem talony, asygnaty, auta, materiały budowlane, wszystko.
     Było głosowanie. Za pierwszym razem wynik był dokładnie pół na pół, bo kol. przewodniczący zawiesił rękę w pozycji dwuznacznej, co uznano za głos wstrzymujący się. W drugim podejściu obóz jakobinów zwyciężył jednym głosem - świni nie wzięto.
     - I wiesz co? - powiedział na koniec nie młody już kolega - kombatant, który nie zrobił kariery ani w rządzie, ani w biznesie, ani w odrodzonym Związku „Solidarność” - jak patrzę, co się wkoło dzieje to sobie myślę... wiesz co? Że tę świnię trzeba było wtedy brać!
     Refleksyjnych, spokojnych świąt i smacznego życzy Czytelnikom „TS” Lech Dymarski
                                                                                                                 20.12.1991
   


                 










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz