poniedziałek, 10 lutego 2020

 FELIETONY Z LAT 90. PUBLIKOWANE NA ŁAMACH "TYGODNIKA SOLIDARNOŚĆ"            

   Kto się boi Romaszewskiego?

    Łatwiej odpowiedzieć na pytanie o w czasie przeszłym: kto się bał obecnego senatora, przewodniczącego Senackiej Komisji Praworządności i Praw Człowieka, w latach 80. pomysłodawcy i przewodniczącego Komisji Interwencji i Praworządności NSZZ Solidarność, twórcy podziemnego „Radia Solidarność”, przedtem członka Komisji Krajowej, organizatora Biura Interwencji w strukturach związku; przedtem, w latach 70. szefa Biura Interwencji KSS „KOR”, więźnia politycznego.
     Romaszewskiego bali się ci, którzy obawiali się praworządności. Najogólniej mówiąc - przestępcy: generałowie bezpieki, którzy wytyczali „linię bezprawia” na miarę potrzeb kierownictwa PZPR i szeregowi milicjanci, którzy potrafili zamordować człowieka, dlatego że był pijany; prokuratorzy, sędziowie na usługach SB i mali urzędnicy podejmujący „czynności pozaprawne” w imię swoich małych karier; wybitni Towarzysze, których przywilejem było wydawanie rozkazów strzelania do robotników i Towarzysze zaradni - złodzieje mienia państwowego - wielu z nich boi się do dzisiaj, gdyż łatwiej pogodzić się z utratą władzy niż ze stratą przywłaszczonego majątku.
     Wiosną zeszłego roku, kiedy nieliczni nawoływali jeszcze do jedności ugrupowań „solidarnościowych” w sprawach zasadniczych, w głosowaniu sejmu „kontraktowego” Zbigniew Romaszewski, kandydat OKP  na prezesa Najwyższej Izby Kontroli, przegrał z kandydatką byłej PZPR, Wiesławą Ziółkowską. Zaraz po tym Wiadomości TVP przekazały jego krótką wypowiedź, że wybór pani Ziółkowskiej jest sukcesem Unii Demokratycznej. Nazajutrz poseł Unii tłumaczył telewidzom, że jego klub nie był przeciwny Romaszewskiemu, lecz wysunął własnego kandydata, prof. Gaberle z Krakowa. Nie było jednak wątpliwości, że brak poparcia ze strony Unii przesądził o wygranej postkomunistycznej lewicy. Postawa ówczesnej lewej strony, czyli sejmowej większości nie dziwiła - dlaczego nie mieliby przeciwstawić „swojego człowieka” antykomuniście, kandydatowi Solidarności?
     Romaszewski - jak sądzę - był zirytowany poczynaniami posłów Unii. Wśród nich ci, którzy znali go dobrze z opozycyjnej działalności lat 70. nie kwestionowali doświadczenia ani kompetencji bezpartyjnego kandydata. Wiesławy Ziółkowskiej nie zaakceptował senat, przychylny Romaszewskiemu. Wreszcie sprawę skomplikowało to, że pani Ziółkowska żarliwie powoływała się na poparcie prezydenta RP. Jak się okazało, Lech Wałęsa w bezpośredniej rozmowie przed głosowaniem istotnie wyraził się przychylnie o jej kandydowaniu. Trudno na tej podstawie sądzić, czy prezydent przeciwny był Romaszewskiemu. Gdyby tak było, jego motywacje byłyby trudniejsze do odgadnięcia niż w przypadku polityków Unii. Lech Wałęsa i Zbigniew Romaszewski znają się od lat 70.; Romaszewski opowiedział się za Wałęsą w wyborach prezydenckich. Z punktu widzenia Belwederu jest politykiem niezależnym od jakiejkolwiek koterii, ale lojalnym. Te cechy powinny zjednywać do niego Wałęsę.
     Najwyższa Izba Kontroli jest jednym z najważniejszych organów państwa. O randze politycznej tego urzędu stanowi choćby to, że prezes NIK ustawowo przedstawia sejmowi wniosek o absolutorium dla odchodzącego rządu. Jak ważna „tu i teraz” jest ta instytucja, nikogo nie trzeba przekonywać. Choć państwowa, a więc ponadpartyjna, traktowana jest jak „policja polityczna” przez byłych funkcjonariuszy komunistycznych, którzy dzięki dalekowzroczności Rakowskiego i krótkowzroczności naszych premierów państwo okradli. Ci mają powody, by bać się Romaszewskiego. Ale prezes NIK - zwłaszcza on - musi być daltonistą.
     Zbigniewa Romaszewskiego po raz drugi wybrano senatorem RP. W senacie zgłoszono jego osobę na funkcję marszałka Izby. Odmówił kandydowania powiadamiając, że zamierza ubiegać się o stanowisko prezesa NIK. Gdy w powszechnym odczuciu nie dość rozpoznawalne są zamiary polityków, czy nawet ich intencje - tego rodzaju otwarte deklaracje należy cenić jako przejawy politycznej odpowiedzialności.
     Stanowisko prezesa NIK nie powinno być elementem partyjnych, koalicyjnych czy innych prestiżowych przetargów według zasady: jak wy macie to, nam dajcie tamto, żeby była równowaga. Praktyka  demokracji parlamentarnej polega na dzieleniu się władzą, ale u nas bierze górę przekonanie, nie wiadomo skąd zapożyczone, że jeśli jakaś partia właśnie osłabła, to demokracja wymaga, aby dla „równowagi” (czego? kogo?) przywrócić jej wpływy przydziałem stołków.
Sądziłem, że przynajmniej kluby sejmowe, wywodzące się z tradycji antykomunistycznej, zdecydują się zgodnie na tę kandydaturę. Romaszewski znany jest wielu ludziom z różnych środowisk, jest człowiekiem „pewnym” i przewidywalnym. Swoją przeszłością, w której niejednokrotnie ujawniał mocny kręgosłup, zdobył sobie renomę „człowieka - instytucji”, także za granicą. Nie wszystkim ta cecha, rzecz jasna, odpowiada, jeśli oznacza niezależność od „życzliwych rad”, „serdecznych próśb” etc. formułowanych przez grupy rozmaitego interesu. Prezes Najwyższej Izby Kontroli byłby niezależny od interesów poszczególnych partii czy koterii rozmieszczonych w różnych ośrodkach władzy. Byłby niezależny od „zwolnień” i „przyspieszeń”. W tej zmiennej rzeczywistości politycznej Najwyższa Izba Kontroli byłaby elementem stabilnym.
     Niestety, partie, i to te, które często powołują się na dobro państwa, chcą tam mieć „swojego człowieka”. Unia Demokratyczna, w myśl własnej doktryny: jeśli zrobiłeś sto błędów zrób koniecznie jeszcze jeden, zgłasza ponownie kandydaturę prof. Gaberle. Sojusz Lewicy Demokratycznej, który poprzednio zgłosił Wiesławę Ziółkowską teraz proponuje Józefa Oleksego. Inny klub na razie nie wysuwa nikogo, ale zapowiada, że w razie „pata” wyjmie kogoś z rękawa. A więc „pat” (jakby mało tych „patów” ostatnio było) jest już, w kwestii obsadzenia stanowiska prezesa NIK, przewidywany. Nie zniechęciło to wszakże części posłów z klubu ZChN, którzy wysunęli swojego kandydata - Henryka Klatę. Poseł ZChN z Leszna powiedział mi, że jest on kompetentny i też siedział w więzieniu. Zapytany dlaczego wysuwa się kandydata przeciw Romaszewskiemu wyjaśnił mi, że po pierwsze ma największe szanse, a po drugie Romaszewski ma ciągoty, żeby zwalniać kryminalistów z więzień. Inny poseł z tej grupy zwolenników swojego pewnego kandydata miał użyć argumentu na niekorzyść Romaszewskiego, że ten działał w KOR. Tak przy okazji doczekaliśmy czasów, w których „najprawdziwsi” Polacy, jak kiedyś prawdziwi ubecy, działalność Komitetu Obrony Robotników w latach 70. (jednym z jej inspiratorów był Antoni Macierewicz) kwalifikują negatywnie (strach myśleć, kiedy zaczniemy od „swoich” obrywać za sierpień 1980).
     Zdaję sobie sprawę, że napisałem pochwałę Zbigniewa Romaszewskiego, człowieka, którego chwalić nie trzeba. Ale pisałem o nim nie tylko dlatego, że jest to „mój” kandydat. Osoba Romaszewskiego w kwestii obsady stanowiska prezesa NIK jest papierkiem lakmusowym dla tego sejmu, którego w tym miejscu broniłem przed różnymi rozżalonymi, co im śpieszno było do przyśpieszania następnych wyborów. Czekamy więc. Dobro państwa, czy partii? Wybierajcie, panie i panowie.
                                                                                                                 31.01.1992
____________________________

Na zdjęciu u góry Zbigniew Romaszewski w Rzymie, konferencja nt. Praw człowieka, 1990. Poniżej: tamże.







 Jasna Góra, druga połowa lat 80. 


W drodze na Jasną Górę


 U Romaszewskich, lata 80.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz