Stan spokojny
11 czerwca
Jacek Kuroń wystąpił po "Wiadomościach" z żarliwym oskarżeniem pod adresem Jana
Olszewskiego i Antoniego Macierewicza. Zadał pytania: Dlaczego oni zrobili „to”
temu państwu? Czy są agentami obcego państwa? Nie, jego byli przyjaciele -
stwierdził Kuroń - są chorzy. Na nienawiść.* Wyraził wdzięczność dla swojego
przyjaciela Wałęsy, że zażegnał wielkie niebezpieczeństwo. Chodziło o
ujawnienie posłom „Danych o zasobach archiwalnych MSW”, tzw. teczek.
W latach
70., gdy powstała KPN, Jacek Kuroń, traktując nową inicjatywę jako konkurencyjną wobec KOR, rozpowiadał: Moczulski jest agentem. Później jednak wyszła na jaw
pewna skłonność, a nawet maniera Jacka i jego niektórych przyjaciół ; agentem (w innych wypadkach wariatem, człowiekiem chorym) był ten, kto
działał bez „naszej” inspiracji i poza „naszą” kontrolą. Po kilkunastu latach
Kuroń w telewizji ogłosił, że Moczulski na pewno agentem nie był. Skąd on
wiedział tamto i skąd wie to teraz? Nie wiedział i nie wie. Wtedy pasowało tak,
teraz tak.
Wszelka
lustracja, ujawnienie byłych współpracowników bezpieki, pełniących funkcje w
życiu publicznym i strukturach państwa naruszają monopol Kuronia, Michnika i
ich otoczenia na rozpowszechnianie pomówień o współpracę z SB (o UB - lata 50.
- w tym towarzystwie się nie mówi). Rewelacje takie nie były nigdy publikowane,
ale „szeptanka” towarzyska robiła swoje. W ten dotkliwy sposób częściowo
eliminowało się niektóre osoby z „gry”. Pod koniec lat 70. intensywnie
rozpowiadano, że agentem jest inna, popularna dziś postać parlamentarna.
Nazwisko przemilczę, żeby nie przyczyniać się do celowo i skutecznie czynionego
teraz zamieszania. Czas pokazał wszakże, że była to „informacja” wyssana z
palca... (Innych spotykał łagodniejszy wymiar kary - orzekano o ich chorobie
psychicznej).
W
dzisiejszej postawie ludzi tej formacji dostrzegam strach przed kompromitacją.
Kompromitujące są nie tylko zachowane w MSW dokumenty, kompromitujący może
okazać się także brak dokumentów współpracy, przy pewności, że one były.** Niszczył je
Kiszczak (idę o zakład, że komplet przechowują towarzysze radzieccy). Ale, jak publicznie wiadomo, dostęp do dokumentów miał także (niejako "po znajomości") Michnik,***a później
legalnie kierownicy MSW i UOP - z Unii Demokratycznej oraz KLD. To ostatnie
stwierdzenie nie stanowi zarzutu, że któryś z nich miał wpływ czy brał udział w
niszczeniu zasobów archiwalnych, ale dłuższe i precyzyjne badania pozwoliłyby
ustalić, kiedy i jakie dokumenty zniszczono i - w jakiej intencji politycznej.
W roku 1980
i jeszcze w 1981 Kuroń zwoływał poufne narady dla opracowania strategii
wyeliminowania Wałęsy z życia publicznego. Uczestniczyłem w takim spotkaniu i
wyraziłem wtedy swój pogląd, wcale nie z miłości do Lecha (który wobec Kuronia
też nie zachowywał się lojalnie): pomysł pozbycia się Wałęsy jest niemożliwy do
wykonania (choćby z braku alternatywy) i absurdalny.**** Na początku roku 1981
Kuroń i Michnik uważali jednak, że miesiące Wałęsy są policzone i
przygotowywali psychicznie Bujaka do „nagłego zastępstwa”. Teraz Kuroń mówi, że
od kilkunastu lat jest wiernym przyjacielem Wałęsy. Sam Wałęsa się z tego
śmieje, ale przecież Kuroń nie mówił w TVP dla wtajemniczonych. Kuroń mówił po to,
aby jeszcze bardziej zdezorientować szeroką publiczność. Po prostu - zupa.*****
Musieliśmy powiedzieć: dość. Grupa szaleńców, ludzi
chorych zdezorganizowała struktury państwa, aby wreszcie sięgnąć po wszelką
władzę. Ostrzegaliśmy ich przez kilka miesięcy. Bez skutku. Szaleńcy,
wykorzystując złudzenia części społeczeństwa, targnęli się na niewzruszone
autorytety. Nie było innego wyjścia, jak położyć tamę nieodpowiedzialności.
Społeczeństwo powinno znać prawdę. Przygotowywano listy proskrypcyjne. Do
antypolskiej awantury chciano użyć nawet wojska. W ostatniej chwili udało się odblokować gmachy urzędów państwa. Polacy pragną nade wszystko spokoju.
Jest ciężko, są bolączki, ale teraz, gdy dalszemu rozkładowi gospodarki,
dalszej anarchizacji życia publicznego położyliśmy kres - rysuje się
umiarkowany optymizm. Nikogo nie będziemy pytali, skąd przychodzi i każdy
będzie mógł jeść nam z ręki. Ale miejsce ludzi chorych - jest w szpitalu.
Społeczeństwu należy się jednak odpowiedź na pytanie: kim byli i czego chcieli
ci, co usiłowali podłożyć ogień pod nasz wspólny dom - Polskę, która jest
jedna, która jest wszystkich...
To, chociaż
nieco inaczej powiedział w telewizji Jacek Kuroń, a przed nim Bronisław
Geremek. Nie mogę oprzeć się skojarzeniom - jakby znów odwrócono wszystko do
góry nogami, według wzorów propagandy komunistycznej, także tej z początków
stanu wojennego.
Powiedzmy
wreszcie, że Kuroń, ulegając fatalnej atmosferze, zaserwował milionom
telewidzów seans nienawiści. To półprawda, że był przyjacielem Olszewskiego i
Macierewicza. Olszewskiego chyba się bał; Macierewicza zarówno Kuroń, jak i
Michnik niezbyt lubili, bo to on wymyślił Komitet Obrony Robotników. Nieznośne
jest to, że ludzie, którzy nie potrafią ukryć swojej nienawiści - mówią o niej
od dłuższego czasu najwięcej. Nie wszystko bowiem udało się tak, jak starannie,
przez lata przygotowywano. Cała, wszelka władza, także prasowa i telewizyjna,
miała przejść w ręce jednej zwartej grupy. Tymczasem zaczęli pchać się do
wpływów jacyś szaleńcy, chorzy od początku albo od niedawna. Teraz, odsunięci,
będą jątrzyć - tak dosłownie ostrzegł Michnik w swojej gazecie. Teraz, gdy
udało się wprowadzić stan spokojny.
Być może
Kuroń, jeśli nie opuści go nienawiść, doprowadzi do tego, że tacy ludzie jak
Olszewski i Macierewicz (i ja, za to, co piszę) pójdą do więzienia, gdy okaże
się, że jednak chorzy nie są. Ale polski
naród (przepraszam siły postępu za oba słowa)****** obroni się przed kłamstwem
dzisiejszym, tak jak obronił się przed kłamstwem stalinowskim.
26.06.1992
na zdjęciu: bankiet w ambasadzie Francji, lipiec 1993
__________________________________
* Po obejrzeniu "Wiadomości" w siedzibie Komitetu Obywatelskiego zdałem relację bylemu już premierowi - Chorzy, powiedział? Czy na alkoholizm? Pan Jan miał na myśli sławetny termos z szykownym paskiem, który w tamtych latach Kuroń, codziennie, nosił na ramieniu.
** Należy się wyjaśnienie. W tzw. "Danych o zasobach archiwalnych" udostępnionych posłom, przy niektórych nazwiskach poza informacją o dacie (datach) rejestracji jako TW, pseudonimie (pseudonimach), okresie współpracy, była adnotacja: "Brak teczki pracy agenta w dostępnych zasobach archiwalnych".
*** Była to, potocznie zwana "komisja Michnika", w której byli dwaj znani publicznie profesorowie historii. Ich udział miał gwarantować polityczną bezinteresowność misji, czyli przeglądania "zasobów archiwalnych". Minister Spraw Wewnętrznych w rządzie Tadeusza Mazowieckiego Kiszczak zagwarantował nieskrępowany dostęp "komisji" do dokumentów "tajnych spec. znacz." Czas polityczny galopował, opinia publiczna nie zauważyła końca pracy "komisji" i wyników jej żmudnej pracy, po której nie został żaden ślad proceduralny. "Komisja" nie miała żadnego prawnego umocowania, no, był przecież "czas transformacji". (Później wyszło publicznie na jaw, że młodszy z głośnych profesorów, wstępujący celebryta, w latach 80. publikujący w "drugim obiegu" był w przeszłości TW SB - trzeba oddać mu sprawiedliwość: los swój przyjął z pokorą i publicznie zamilkł).
**** Pogląd ten podzielał Karol Modzelewski. Na kameralnym spotkaniu po tzw. "Porozumieniu warszawskim" (wiosna 1981) na słowa Kuronia: "Faceta musimy załatwić" ten wybitny historyk śreniowiecza zareagował: "Jacku, załatwić to się możemy do wiadra pod celą i - po pierwsze: kontroli nad Wałęsą już nie mamy żadnej i żadnej też możliwości personalnej zmiany".
***** Tzw. popularnie "zupa Kuronia". W rządzie Mazowieckiego Kuroń został ministrem pracy. Wspierając oczywiście "plan Balcerowicza jako bezalternatywny, przyjął za nieuchronne zubożenie "ludności" jako koszt reformy. Jako człowiek wrażliwy na ludzką niedolę, zarządził niezwłoczne otwarcie w miastach wielu punktów wydawania darmowej, pożywnej zupy. Pierwszego dnia do najbliższego z tych lokali udał sie w południe znajomy dzienikarz, korespondent zagranicznego pisma. Nie jest pan pierwszy - powiedział obsługujący - od rana było już trzech redaktorów. A zwykli ludzie? A nie, takich jeszcze nie było... Kuroń, który znał sie głównie na rewolucji, nie rozumiał, że ludzie oczekują warunków do godnego życia, a nie "przeżycia" na darmowej zupie z kotła. Stanie w kolejce do zupy wydało się degradacją, upokorzeniem. "Zupa Kuronia" nie została społecznie skonsumowana i projekt upadł tak szybko, jak powstał.
****** Wikipedia: Władze kościelne pragnęły zaprosić papieża już w roku 1982, przygotowując Jubileusz 600-lecia obecności Wizerunku Jasnogórskiego. Hierarchowie nie spotkali się w tym względzie z przychylnym nastawieniem władz państwowych.
To, że władza ludowa zgodzi się, dla "poprawy wizerunku" wpuścić Jana Pawła II do kraju wtedy, w r. 1982 - wydawało się możliwe. Dochodziły do nas słuchy, że trwają negocjacje, w których ostatecznie pojawiła się ewentualność pojawienia się Papieża na Jasnej Górze (helikopter) przez kilka godzin. Takeśmy to sobie rozważali, a ja powiedziałem, że czerwony na to nie pójdzie, bo jeśli te kilka godzin będzie oficjalne, to do Częstochowy legalnie przybędzie cały naród. Na to Kuroń się obruszył: Otóż muszę cię uświadomić Leszeczku kochany, że jeżeli ktoś gdzieś przybywa, to zawsze przybywa społeczęństwo, a nie naród. Usprawiedliwiłem się, że posłużyłem sie mową potoczną, no tak się mówi: naród. A właśnie - Jacek się rozsierdził - mówi się, psiakrew mówi się NARÓD! Czyliż pojęcie to w ogóle niesłusznym jest - zapytałem? Otóż Leszeczku drogi, pozwól, że ci wytłumaczę. Jacek wytłumaczył: zgoda, jest takie słowo, pojęcie jak naród, ale ono istnieje tylko historycznie, ale we wspólczesności istnieje tylko społeczeństwo. Zatem - nie dałem za wygraną, świadom, że zaczyna się na poważnie - Jacku mój najdroższy, bezspornie kochany, rozumiem, że zgadzasz się z tym, że coś takiego jak naród istnieje, ale tylko w porządku diachronicznym, czy tak? A co ty na to: "Gdy naród do boju wyruszał z orężem...", albo jeszcze gorzej: "Nasz naród jak lawa, z wierzchu" i ten tego, tak dalej? To ten Mickiewicz jako historyk poematy pisał, nie on w synchronii się wypowiadał, to jak uważasz? Kurwa jasna mać - odpowiedział Jacek. - Ty pierdolony, poznański endeku! Nie doszło do bójki, a mogłaby mieć upokarzajęce konsekwencje: wzywanie do rozmowy z porucznikiem wychowawcą, kary regulaminowe, w tym czasowe pozbawienie widzenia, paczki żywnościowej itd. Może to zasługa trzeciego z celi (12 m.kw. - - na trzech osadzonych to mało) - inżynier Jan Rulewski od pewnego momentu opisanej debaty, tak sobie, wsobnie rechotał.
-
na zdjęciu: bankiet w ambasadzie Francji, lipiec 1993
__________________________________
* Po obejrzeniu "Wiadomości" w siedzibie Komitetu Obywatelskiego zdałem relację bylemu już premierowi - Chorzy, powiedział? Czy na alkoholizm? Pan Jan miał na myśli sławetny termos z szykownym paskiem, który w tamtych latach Kuroń, codziennie, nosił na ramieniu.
** Należy się wyjaśnienie. W tzw. "Danych o zasobach archiwalnych" udostępnionych posłom, przy niektórych nazwiskach poza informacją o dacie (datach) rejestracji jako TW, pseudonimie (pseudonimach), okresie współpracy, była adnotacja: "Brak teczki pracy agenta w dostępnych zasobach archiwalnych".
*** Była to, potocznie zwana "komisja Michnika", w której byli dwaj znani publicznie profesorowie historii. Ich udział miał gwarantować polityczną bezinteresowność misji, czyli przeglądania "zasobów archiwalnych". Minister Spraw Wewnętrznych w rządzie Tadeusza Mazowieckiego Kiszczak zagwarantował nieskrępowany dostęp "komisji" do dokumentów "tajnych spec. znacz." Czas polityczny galopował, opinia publiczna nie zauważyła końca pracy "komisji" i wyników jej żmudnej pracy, po której nie został żaden ślad proceduralny. "Komisja" nie miała żadnego prawnego umocowania, no, był przecież "czas transformacji". (Później wyszło publicznie na jaw, że młodszy z głośnych profesorów, wstępujący celebryta, w latach 80. publikujący w "drugim obiegu" był w przeszłości TW SB - trzeba oddać mu sprawiedliwość: los swój przyjął z pokorą i publicznie zamilkł).
**** Pogląd ten podzielał Karol Modzelewski. Na kameralnym spotkaniu po tzw. "Porozumieniu warszawskim" (wiosna 1981) na słowa Kuronia: "Faceta musimy załatwić" ten wybitny historyk śreniowiecza zareagował: "Jacku, załatwić to się możemy do wiadra pod celą i - po pierwsze: kontroli nad Wałęsą już nie mamy żadnej i żadnej też możliwości personalnej zmiany".
***** Tzw. popularnie "zupa Kuronia". W rządzie Mazowieckiego Kuroń został ministrem pracy. Wspierając oczywiście "plan Balcerowicza jako bezalternatywny, przyjął za nieuchronne zubożenie "ludności" jako koszt reformy. Jako człowiek wrażliwy na ludzką niedolę, zarządził niezwłoczne otwarcie w miastach wielu punktów wydawania darmowej, pożywnej zupy. Pierwszego dnia do najbliższego z tych lokali udał sie w południe znajomy dzienikarz, korespondent zagranicznego pisma. Nie jest pan pierwszy - powiedział obsługujący - od rana było już trzech redaktorów. A zwykli ludzie? A nie, takich jeszcze nie było... Kuroń, który znał sie głównie na rewolucji, nie rozumiał, że ludzie oczekują warunków do godnego życia, a nie "przeżycia" na darmowej zupie z kotła. Stanie w kolejce do zupy wydało się degradacją, upokorzeniem. "Zupa Kuronia" nie została społecznie skonsumowana i projekt upadł tak szybko, jak powstał.
****** Wikipedia: Władze kościelne pragnęły zaprosić papieża już w roku 1982, przygotowując Jubileusz 600-lecia obecności Wizerunku Jasnogórskiego. Hierarchowie nie spotkali się w tym względzie z przychylnym nastawieniem władz państwowych.
To, że władza ludowa zgodzi się, dla "poprawy wizerunku" wpuścić Jana Pawła II do kraju wtedy, w r. 1982 - wydawało się możliwe. Dochodziły do nas słuchy, że trwają negocjacje, w których ostatecznie pojawiła się ewentualność pojawienia się Papieża na Jasnej Górze (helikopter) przez kilka godzin. Takeśmy to sobie rozważali, a ja powiedziałem, że czerwony na to nie pójdzie, bo jeśli te kilka godzin będzie oficjalne, to do Częstochowy legalnie przybędzie cały naród. Na to Kuroń się obruszył: Otóż muszę cię uświadomić Leszeczku kochany, że jeżeli ktoś gdzieś przybywa, to zawsze przybywa społeczęństwo, a nie naród. Usprawiedliwiłem się, że posłużyłem sie mową potoczną, no tak się mówi: naród. A właśnie - Jacek się rozsierdził - mówi się, psiakrew mówi się NARÓD! Czyliż pojęcie to w ogóle niesłusznym jest - zapytałem? Otóż Leszeczku drogi, pozwól, że ci wytłumaczę. Jacek wytłumaczył: zgoda, jest takie słowo, pojęcie jak naród, ale ono istnieje tylko historycznie, ale we wspólczesności istnieje tylko społeczeństwo. Zatem - nie dałem za wygraną, świadom, że zaczyna się na poważnie - Jacku mój najdroższy, bezspornie kochany, rozumiem, że zgadzasz się z tym, że coś takiego jak naród istnieje, ale tylko w porządku diachronicznym, czy tak? A co ty na to: "Gdy naród do boju wyruszał z orężem...", albo jeszcze gorzej: "Nasz naród jak lawa, z wierzchu" i ten tego, tak dalej? To ten Mickiewicz jako historyk poematy pisał, nie on w synchronii się wypowiadał, to jak uważasz? Kurwa jasna mać - odpowiedział Jacek. - Ty pierdolony, poznański endeku! Nie doszło do bójki, a mogłaby mieć upokarzajęce konsekwencje: wzywanie do rozmowy z porucznikiem wychowawcą, kary regulaminowe, w tym czasowe pozbawienie widzenia, paczki żywnościowej itd. Może to zasługa trzeciego z celi (12 m.kw. - - na trzech osadzonych to mało) - inżynier Jan Rulewski od pewnego momentu opisanej debaty, tak sobie, wsobnie rechotał.
-

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz