czwartek, 26 marca 2020

FELIETONY Z LAT 90. PUBLIKOWANE W "TYGODNIKU SOLIDARNOIĆ"


   
     Dyrektor Szyc ma dosyć "Bolka"

     M.F. Rakowski zanim wezwał: "Sztandar PZPR wyprowadzić" uznał, że ma dosyć Lecha Wałęsy i ogłosił rozwiązanie Stoczni Gdańskiej - w ramach, rzekomo, reformy gospodarczej. Było to brawurowe posunięcie polityczne, nietrafne ekonomicznie, bo wracała koniunktura na produkowany tam towar. Stocznia istnieje do dziś i robią w niej statki, o czym mało kto w Polsce wie, bo stocznia była, jest i będzie kolebką. W ostatnich dniach prezydent Wałęsa zapowiedział nawet, że będzie tam przyjmował dostojników. Był już ktoś z Turcji i prasa doniosła, że bardzo mu się w kolebce podobało.
      - Mam dość "Bolka" i w ogóle całej tej kolebki - niespodziewanie oznajmił dyrektor Stoczni Gdańskiej Hans Szyc w pierwszym zdaniu wypowiedzi dla "Dziennika Bałtyckiego".
     Był realny socjalizm i realnym zagrożeniem był Lech Wałęsa; nie ma realnego socjalizmu i w stoczni straszy upiór "Bolka".
      - Marzę o tym, żeby stocznia przestała wreszcie być zakładem politycznym, a stała się zwykłą stocznią (...) W ciągu ostatnich trzech lat nasza produkcja wzrosła trzykrotnie, a czy gazety to odnotowały? Nic podobnego. Dziennikarze szukają tylko sensacji. Teraz mają jakiegoś „Bolka” (...) Gdy mam wodowanie - prasa milczy, a gdy trzydzieści osób demonstruje pod bramą, trzęsie się cały Gdańsk. Teraz wszyscy szukają „Bolka”. Co mnie najbardziej przeraża, to że unikamy ważnych problemów, takich jak bezrobocie na przykład (...) Gdzie są poważne artykuły na temat paktu o przedsiębiorstwie? Mój Boże, ja za chwilę mam wizytę premiera Turcji, będzie też prezydent Wałęsa, a dziennikarze pytają mnie o to, czy w stoczni pracuje elektryk Henryk P., który znalazł się w raportach "Bolka", opublikowanych przez polonijny dziennik. Co mnie to obchodzi? Ale muszę to sprawdzić, bo inaczej ukażą się artykuły o tym, że odmawiam informacji...
     Była komuna - pisało się wyłącznie o wodowaniu statków, zawsze dobrze. Nie ma komuny - prasa szuka "Bolka". Komuna była zła, a wolność jest dobra, zatem wszystko musi być odwrotnie. Dyr. Szyc zdaje się nie rozumieć wolnej prasy i niezależności dziennikarskiej. Pisanie o wodowanych statkach (niekoniecznie pochlebne) uzależnione jest od jakiejś wiedzy - na temat jakości tych statków, ceny, zysku itd. Żeby poważnie pisać o pakcie dla przedsiębiorstwa (dobrze albo źle, czy to coś warte czy też lipa) - trzeba choćby obszerny tekst przeczytać. Współczesny, świeżo wyhodowany, wolny dziennikarz prasowy czerpie wiedzę wyłącznie z z gazet, a to że akurat wszystkie one szukają "Bolka", czy to jego wina? Ma w swojej gazecie pisać o wodowaniu, żeby odpaść z konkurencji?
      Rozumiem jednak dyr. Szyca. Nie jest łatwo kierować kolebką, taką, która zamiast zamienić się w muzeum z uporem produkuje statki, w której na dodatek Lech Wałęsa będzie wykonywał swoje obowiązki - ma się rozumieć prezydenckie. (Gdy w latach 80. Bolek, przepraszam, Lech pracował w kolebce jako "zwykły" elektryk, ówczesnemu dyrektorowi też nie było łatwo i dlatego Rakowski stocznię rozwiązał). 
     Nie jest też łatwo rozmawiać z ludźmi z kolebki. W dzień po wypowiedzi dyrektora stoczni w "Dzienniku Bałtyckim" (10.03.1993 r.) rozmowa z Jerzym Borowczakiem ze stoczni (NSZZ "S" – Sieć): "Jesteśmy pańskim wojskiem, panie prezydencie"). Borowczak mówi z pamięci to wszystko, co prezydent wielekroć powtarzał, poczynając od niezrealizowania programu wyborczego - "bo po prostu mu nie pozwolili". Kto nie pozwolił? Mazowiecki, Bielecki, Olszewski i Suchocka też jakby nie pozwala. Jednakże pytany Borowczak, co ma na myśli, mówiąc o programie Lecha Wałęsy, odpowiada, że chodzi "o te 100 milionów dla każdego obywatela". Nie ma się z czego śmiać, w tym coś jest. Albo powiedzmy sobie z rezygnacją - było, chociaż, jak słusznie mówi Borowczak "to się ludziom należy, pracowali tyle lat w PRL, budowali te wszystkie domy, szkoły, szpitale, huty" ("Człowiek z Sieci" "generalnie popierając program Wałęsy”, ma żal do prezydenta o przyznanie przywilejów emerytalnych dla ubeków i esbeków). Tylko, że to akurat było najsłabszym elementem programu, bo jedyne, co Lech Wałęsa określał precyzyjnie, to kwota.* Także więc Borowczak, biorąc dosłownie i na serio wszystko to, co mu mówi prezydent w sprawie 100 milionów, poprzestaje na tzw. postawie roszczeniowej w wersji zaprezentowanej przez Kazika na festiwalu sopockim: "Wałęsa - dawaj ludziom 100 milionów!". I basta. Nawet Siemienas, milioner, mówi, że jest to do zrobienia i żeby jeszcze Siemienas chciał Borowczakowi powiedzieć, jak to jest do zrobienia i żeby Borowczak zechciał to (w ogólnym zarysie) zapamiętać. Powiedzmy sobie brutalnie: działacz związkowy tej rangi coś rozumieć musi, poza tym, że niedobry jest Kaczyński, Unia Demokratyczna i dobra będzie Gwardia Narodowa. Bo inaczej nie będzie statków, ani pracy, tylko szukanie "Bolka".
      Ostatnie, co bym chciał uczynić, to urazić ludzi zatrudnionych w gdańskiej stoczni, zwłaszcza że pamiętam ich z Sierpnia. Ostatniego 31 dnia, w niedzielę, gdy napięcie ostatecznie ustąpiło, a teren zdominowały wszelkie światowe telewizje, dziennikarze, aktorzy i pisarze popierający stoczniowców, jeden w kufajce zapytał drugiego: "Ty, czy my jesteśmy tu jeszcze potrzebni?" Była to jedna z najciekawszych kwestii, jaką z tamtych dni zapamiętałem. No, byli potrzebni, bo to, co się działo później, opierało się w znacznej mierze na kolebce. Ilu ludzi strajkujących w sierpniu 1980 r. pracuje jeszcze w stoczni - tego nie wiem. Warto byłoby, przy okazji szukania "Bolka", policzyć.
     Trzeba też powiedzieć sobie, że Stocznia Gdańska (dawniej im. Lenina) to nie jedyna kolebka. W Poznaniu na przykład jest "Cegielski" (dawniej im. Stalina). Przez całe lata bezpieka i partia miały tę kolebkę na oku, a tak ją komuna umiłowała, że w tamtym sierpniu Komitet Wojewódzki PZPR, wychodząc naprzeciw wyzwaniu historii, urządził cegielszczakom 24-godzinny strajk solidarnościowy. Przez wiele tygodni trzeba było rozdzielać w związkowych władzach "Cegielskiego" partyjne wtyki i agenturę SB od ludzi uczciwych. Udało się. "Ceglorz" wyszedł z honorem i dlatego do dziś szef komisji zakładowej (też "Człowiek z Sieci")**, gdy nie ma lepszego argumentu, mówi: "Proszę nie zapominać, że stąd po raz pierwszy upomniano się o wolność, prawo i chleb". Odwoływanie się do tradycji wzmacnia oczywiście morale - dopóki nie przekracza granicy zdrowego rozsądku i gdy nie staje się demagogią. W tamtym, 1980 roku, inny działacz z "Cegielskiego" w ferworze polemicznym (niemal w każdym mieście największy kombinat z racji swej wielkozakładowej dumy był w sporze z pozostałymi zakładami) grzmiał na zebraniu zakładowych delegacji: "To my upomnieliśmy się po raz pierwszy... kiedy my, cegielszczacy w 1956 roku wyszliśmy na ulicę..." Był ode mnie młodszy, więc potem podzieliłem się z nim wątpliwością: "Ja wtedy miałem aż 7 lat, a mimo to, swojego udziału w czerwcu ‘56 nie przeceniam, ty jednakże miałeś 2 lata, więc mi nie mów, że sam wyszedłeś na ulicę".
      Życzę dyrektorowi Szycowi, "Człowiekowi w Sieci", wszystkiego najlepszego. Prawdopodobnie najchętniej załadowałby on etos w kolebce na M/S "Bolek" i zwodował. Cóż, tradycja potrzebna, statki też. Rzeczywistość dyktuje potrzebę kompromisu. Chcę być dobrze zrozumiany: tu nie chodzi o tamte tradycyjne statki dla ZSRR, ale te na sprzedaż. Jerzemu Borowczakowi, który na końcu swego wywiadu stwierdził z żalem, że wszyscy już mają swoje partie, a robotnicy nie, podsuwam do przemyślenia, czy nie dać sobie spokoju ze związkiem zawodowym i pójść na kompromis z Andrzejem Szczypiorskim. Powstanie Polska Zjednoczona Partia Robotniczo-Inteligencka i tradycji stanie się zadość.

         
      2.04.1993
_________________________________
* Przed denominacją.
** To była, wywodzaca się jeszcze z "pierwszej Solidarności" tzw. sieć największych zakładów w Polsce. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz