FELIETONY Z LAT 90. PUBLIKOWANE W "TYGODNIKU SOLIDARNOIĆ"
Dyrektor Szyc ma dosyć "Bolka"
M.F.
Rakowski zanim wezwał: "Sztandar PZPR wyprowadzić" uznał, że ma dosyć
Lecha Wałęsy i ogłosił rozwiązanie Stoczni Gdańskiej - w ramach, rzekomo,
reformy gospodarczej. Było to brawurowe posunięcie polityczne, nietrafne
ekonomicznie, bo wracała koniunktura na produkowany tam towar. Stocznia
istnieje do dziś i robią w niej statki, o czym mało kto w Polsce wie, bo
stocznia była, jest i będzie kolebką. W ostatnich dniach prezydent Wałęsa
zapowiedział nawet, że będzie tam przyjmował dostojników. Był już ktoś z Turcji
i prasa doniosła, że bardzo mu się w kolebce podobało.
- Mam dość "Bolka" i w ogóle całej
tej kolebki - niespodziewanie oznajmił dyrektor Stoczni Gdańskiej Hans Szyc w
pierwszym zdaniu wypowiedzi dla "Dziennika Bałtyckiego".
Był realny socjalizm i realnym zagrożeniem
był Lech Wałęsa; nie ma realnego socjalizmu i w stoczni straszy upiór
"Bolka".
- Marzę o tym, żeby stocznia przestała
wreszcie być zakładem politycznym, a stała się zwykłą stocznią (...) W ciągu
ostatnich trzech lat nasza produkcja wzrosła trzykrotnie, a czy gazety to
odnotowały? Nic podobnego. Dziennikarze szukają tylko sensacji. Teraz mają
jakiegoś „Bolka” (...) Gdy mam wodowanie - prasa milczy, a gdy trzydzieści osób
demonstruje pod bramą, trzęsie się cały Gdańsk. Teraz wszyscy szukają „Bolka”.
Co mnie najbardziej przeraża, to że unikamy ważnych problemów, takich jak
bezrobocie na przykład (...) Gdzie są poważne artykuły na temat paktu o
przedsiębiorstwie? Mój Boże, ja za chwilę mam wizytę premiera Turcji, będzie
też prezydent Wałęsa, a dziennikarze pytają mnie o to, czy w stoczni pracuje
elektryk Henryk P., który znalazł się w raportach "Bolka",
opublikowanych przez polonijny dziennik. Co mnie to obchodzi? Ale muszę to
sprawdzić, bo inaczej ukażą się artykuły o tym, że odmawiam informacji...
Była komuna
- pisało się wyłącznie o wodowaniu statków, zawsze dobrze. Nie ma komuny -
prasa szuka "Bolka". Komuna była zła, a wolność jest dobra, zatem
wszystko musi być odwrotnie. Dyr. Szyc zdaje się nie rozumieć wolnej prasy i
niezależności dziennikarskiej. Pisanie o wodowanych statkach (niekoniecznie
pochlebne) uzależnione jest od jakiejś wiedzy - na temat jakości tych statków,
ceny, zysku itd. Żeby poważnie pisać o pakcie dla przedsiębiorstwa (dobrze albo
źle, czy to coś warte czy też lipa) - trzeba choćby obszerny tekst przeczytać.
Współczesny, świeżo wyhodowany, wolny dziennikarz prasowy czerpie wiedzę wyłącznie z z gazet, a to że akurat wszystkie
one szukają "Bolka", czy to jego wina? Ma w swojej gazecie pisać o
wodowaniu, żeby odpaść z konkurencji?
Rozumiem
jednak dyr. Szyca. Nie jest łatwo kierować kolebką, taką, która zamiast
zamienić się w muzeum z uporem produkuje statki, w której na dodatek Lech
Wałęsa będzie wykonywał swoje obowiązki - ma się rozumieć prezydenckie. (Gdy w
latach 80. Bolek, przepraszam, Lech pracował w kolebce jako "zwykły"
elektryk, ówczesnemu dyrektorowi też nie było łatwo i dlatego Rakowski stocznię
rozwiązał).
Nie jest też łatwo rozmawiać z ludźmi z kolebki. W dzień po wypowiedzi dyrektora stoczni w "Dzienniku Bałtyckim" (10.03.1993 r.) rozmowa z Jerzym Borowczakiem ze stoczni (NSZZ "S" – Sieć): "Jesteśmy pańskim wojskiem, panie prezydencie"). Borowczak mówi z pamięci to wszystko, co prezydent wielekroć powtarzał, poczynając od niezrealizowania programu wyborczego - "bo po prostu mu nie pozwolili". Kto nie pozwolił? Mazowiecki, Bielecki, Olszewski i Suchocka też jakby nie pozwala. Jednakże pytany Borowczak, co ma na myśli, mówiąc o programie Lecha Wałęsy, odpowiada, że chodzi "o te 100 milionów dla każdego obywatela". Nie ma się z czego śmiać, w tym coś jest. Albo powiedzmy sobie z rezygnacją - było, chociaż, jak słusznie mówi Borowczak "to się ludziom należy, pracowali tyle lat w PRL, budowali te wszystkie domy, szkoły, szpitale, huty" ("Człowiek z Sieci" "generalnie popierając program Wałęsy”, ma żal do prezydenta o przyznanie przywilejów emerytalnych dla ubeków i esbeków). Tylko, że to akurat było najsłabszym elementem programu, bo jedyne, co Lech Wałęsa określał precyzyjnie, to kwota.* Także więc Borowczak, biorąc dosłownie i na serio wszystko to, co mu mówi prezydent w sprawie 100 milionów, poprzestaje na tzw. postawie roszczeniowej w wersji zaprezentowanej przez Kazika na festiwalu sopockim: "Wałęsa - dawaj ludziom 100 milionów!". I basta. Nawet Siemienas, milioner, mówi, że jest to do zrobienia i żeby jeszcze Siemienas chciał Borowczakowi powiedzieć, jak to jest do zrobienia i żeby Borowczak zechciał to (w ogólnym zarysie) zapamiętać. Powiedzmy sobie brutalnie: działacz związkowy tej rangi coś rozumieć musi, poza tym, że niedobry jest Kaczyński, Unia Demokratyczna i dobra będzie Gwardia Narodowa. Bo inaczej nie będzie statków, ani pracy, tylko szukanie "Bolka".
Nie jest też łatwo rozmawiać z ludźmi z kolebki. W dzień po wypowiedzi dyrektora stoczni w "Dzienniku Bałtyckim" (10.03.1993 r.) rozmowa z Jerzym Borowczakiem ze stoczni (NSZZ "S" – Sieć): "Jesteśmy pańskim wojskiem, panie prezydencie"). Borowczak mówi z pamięci to wszystko, co prezydent wielekroć powtarzał, poczynając od niezrealizowania programu wyborczego - "bo po prostu mu nie pozwolili". Kto nie pozwolił? Mazowiecki, Bielecki, Olszewski i Suchocka też jakby nie pozwala. Jednakże pytany Borowczak, co ma na myśli, mówiąc o programie Lecha Wałęsy, odpowiada, że chodzi "o te 100 milionów dla każdego obywatela". Nie ma się z czego śmiać, w tym coś jest. Albo powiedzmy sobie z rezygnacją - było, chociaż, jak słusznie mówi Borowczak "to się ludziom należy, pracowali tyle lat w PRL, budowali te wszystkie domy, szkoły, szpitale, huty" ("Człowiek z Sieci" "generalnie popierając program Wałęsy”, ma żal do prezydenta o przyznanie przywilejów emerytalnych dla ubeków i esbeków). Tylko, że to akurat było najsłabszym elementem programu, bo jedyne, co Lech Wałęsa określał precyzyjnie, to kwota.* Także więc Borowczak, biorąc dosłownie i na serio wszystko to, co mu mówi prezydent w sprawie 100 milionów, poprzestaje na tzw. postawie roszczeniowej w wersji zaprezentowanej przez Kazika na festiwalu sopockim: "Wałęsa - dawaj ludziom 100 milionów!". I basta. Nawet Siemienas, milioner, mówi, że jest to do zrobienia i żeby jeszcze Siemienas chciał Borowczakowi powiedzieć, jak to jest do zrobienia i żeby Borowczak zechciał to (w ogólnym zarysie) zapamiętać. Powiedzmy sobie brutalnie: działacz związkowy tej rangi coś rozumieć musi, poza tym, że niedobry jest Kaczyński, Unia Demokratyczna i dobra będzie Gwardia Narodowa. Bo inaczej nie będzie statków, ani pracy, tylko szukanie "Bolka".
Ostatnie,
co bym chciał uczynić, to urazić ludzi zatrudnionych w gdańskiej stoczni,
zwłaszcza że pamiętam ich z Sierpnia. Ostatniego 31 dnia, w niedzielę, gdy napięcie ostatecznie ustąpiło, a teren zdominowały wszelkie światowe telewizje, dziennikarze, aktorzy i pisarze popierający stoczniowców, jeden w kufajce zapytał drugiego: "Ty, czy my jesteśmy tu jeszcze
potrzebni?" Była to jedna z najciekawszych kwestii, jaką z tamtych dni
zapamiętałem. No, byli potrzebni, bo to, co się działo później, opierało się w
znacznej mierze na kolebce. Ilu ludzi strajkujących w sierpniu 1980 r. pracuje
jeszcze w stoczni - tego nie wiem. Warto byłoby, przy okazji szukania
"Bolka", policzyć.
Trzeba też
powiedzieć sobie, że Stocznia Gdańska (dawniej im. Lenina) to nie jedyna
kolebka. W Poznaniu na przykład jest "Cegielski" (dawniej im.
Stalina). Przez całe lata bezpieka i partia miały tę kolebkę na oku, a tak ją
komuna umiłowała, że w tamtym sierpniu Komitet Wojewódzki PZPR, wychodząc
naprzeciw wyzwaniu historii, urządził cegielszczakom 24-godzinny strajk
solidarnościowy. Przez wiele tygodni trzeba było rozdzielać w związkowych
władzach "Cegielskiego" partyjne wtyki i agenturę SB od ludzi uczciwych.
Udało się. "Ceglorz" wyszedł z honorem i dlatego do dziś szef komisji
zakładowej (też "Człowiek z Sieci")**, gdy nie ma lepszego argumentu,
mówi: "Proszę nie zapominać, że stąd po raz pierwszy upomniano się o
wolność, prawo i chleb". Odwoływanie się do tradycji wzmacnia oczywiście
morale - dopóki nie przekracza granicy zdrowego rozsądku i gdy nie staje się
demagogią. W tamtym, 1980 roku, inny działacz z "Cegielskiego" w
ferworze polemicznym (niemal w każdym mieście największy kombinat z racji swej
wielkozakładowej dumy był w sporze z pozostałymi zakładami) grzmiał na zebraniu zakładowych delegacji: "To my upomnieliśmy się po raz pierwszy... kiedy my, cegielszczacy
w 1956 roku wyszliśmy na ulicę..." Był ode mnie młodszy, więc potem
podzieliłem się z nim wątpliwością: "Ja wtedy miałem aż 7 lat, a mimo to,
swojego udziału w czerwcu ‘56 nie przeceniam, ty jednakże miałeś 2 lata, więc
mi nie mów, że sam wyszedłeś na ulicę".
Życzę
dyrektorowi Szycowi, "Człowiekowi w Sieci", wszystkiego najlepszego.
Prawdopodobnie najchętniej załadowałby on etos w kolebce na M/S
"Bolek" i zwodował. Cóż, tradycja potrzebna, statki też.
Rzeczywistość dyktuje potrzebę kompromisu. Chcę być dobrze zrozumiany: tu nie
chodzi o tamte tradycyjne statki dla ZSRR, ale te na sprzedaż. Jerzemu
Borowczakowi, który na końcu swego wywiadu stwierdził z żalem, że wszyscy już
mają swoje partie, a robotnicy nie, podsuwam do przemyślenia, czy nie dać sobie
spokoju ze związkiem zawodowym i pójść na kompromis z Andrzejem Szczypiorskim.
Powstanie Polska Zjednoczona Partia Robotniczo-Inteligencka i tradycji stanie
się zadość.
2.04.1993
_________________________________
* Przed denominacją.
** To była, wywodzaca się jeszcze z "pierwszej Solidarności" tzw. sieć największych zakładów w Polsce.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz