Jesień po Balcerowiczu
Na początku
zeszłego roku, zatrudniony jako doradca premiera Olszewskiego, urządzałem sobie pomieszczenie w Urzędzie Rady Ministrów. Ponieważ zażyczyłem sobie być blisko
pryncypała, przeznaczono mi dość duży pokój, który w połowie był umeblowany, a
w części zawalony ogromnymi brezentowymi workami. W szafach - odchodząca poprzednia epoka pozostawiła w bezładzie dokumenty o nijakiej wadze
historycznej: scenariusze podejmowania drużyn sportowych, proponowane listy
odznaczonych ludzi kultury, ale też sporo korespondencji obywateli do premierów
Jaroszewicza, Rakowskiego i Messnera. Na listach dekretacje szefa rządu do
ministrów; przypięte pliki papierów przedstawiają drogę sprawy - do pozytywnego
lub negatywnego załatwienia. W przypadku Jaroszewicza wiele „spraw” zamykało
się jego wyjaśnieniem: "Nie przypominam sobie. Jaroszewicz" - to
odnośnie "kolegów" z I dywizji, pragnących uzyskać mieszkanie, talon
na samochód czy też ulokować córkę na studiach. "Nie ma żadnego
pokrewieństwa!" - musiał raz napisać tow. Piotr na liście więźnia
kryminalnego, który dziękował za to, co dotychczas i prosił wujka jeszcze o ciepły sweter. Brak dokumentacji podpiętej do listu obywatela czynił sprawę zagadkową,
a w jednym wypadku przerażająco jasną - na jednostronnym liście wielkimi kulfonami
zgniewany premier napisał tylko: "Tow. Kowalczyk!". Ubogi
emeryt kolejowy opisał swoją sytuację: wskutek zmniejszenia deputatu węglowego
nie może ogrzać mieszkania. Następują wyliczenia: tyle a tyle wychodzi na dzień i czy premier taką ilością by ogrzał. Zdeterminowany starzec, nie
czekając odpowiedzi, przeszedł gładko do globalnej diagnozy politycznej i w
zakończeniu listu zawarł takie słowa, jak: pasibrzuchy, czerwone ryje i
szubienice. Podpis i dokładny adres: imię, nazwisko, wieś taka, numer taki.
Można sobie wyobrazić, że minister spraw wewnętrznych Kowalczyk potraktował
wykrzyknik premiera z najwyższą powagą: poszła poufna dekretacja do szefa
wojewódzkiej bezpieki, nieznani sprawcy zdemolowali zagrodę zrozpaczonego
emeryta, a zmniejszony deputat węglowy okazał się i tak zbyt duży. W innym
przypadku lekarz-ordynator o bardzo dobrej reputacji (załączone opinie
zawodowe) prosi o paszport - premier wykazuje zainteresowanie, sprawa wędruje
przez wszystkie szczeble w dół i wreszcie tow. Kowalczyk informuje tow. Piotra,
że decyzja odmowy wydania paszportu była słuszna, ponieważ dr NN uprzednio
przebywał na wycieczce w Jugosławii i w wyniku obserwacji "podjęto
podejrzenie", że tym razem nie wróci. Poprzednia epoka...
W jednej z
szuflad pracownik protokołu, opuszczając w pośpiechu poprzednią epokę,
pozostawił prawdziwe klejnoty: telegramy gratulacyjne dla gen. Jaruzelskiego -
datowane w grudniu 1981 - od najsławniejszych sowieckich generałów z Kulikowem
na czele; najlepsze życzenia od Fidela Castro, Nicolae Caucescu,
socjalistycznego księcia Sri Lanki i postępowego premiera Kanady, który
dołączył kolorową fotkę całej rodziny z psami. Jakieś gorące życzenia z r. 1989
od Ericha Honeckera - na krótko przed rozwaleniem berlińskiego muru "liebe
Kamerade" zapewnia Jaruzelskiego, że "Socialismus und
Komunismus" za chwilę zwyciężą ostatecznie.
Meble
wymieniono na nieco lepsze, a co do worków - pani z administracji zapewniła, że
lada chwila przyjdą pracownicy i zabiorą do kotłowni. W wolnej chwili
sprawdziłem więc, co się ukrywa w brezencie. Wynik był szokujący: trzy wory
wypchane były listami pełnymi poparcia, uwielbienia i hołdu dla Tadeusza
Mazowieckiego. Depeszował obywatel: "bądź wierny solidarności stop pokonaj
komunistów a chwała tobie stop jan kieliszak".
Większość
listów mniej lakoniczna: pisały całe rodziny, klasy szkolne; siostry zakonne
zapewniały o nieustającej modlitwie. Nieznani poeci przysyłali swoje książki,
uczeni dysertacje w maszynopisie, a jeden polonus z Ameryki skreślił życzenia
na odwrocie dużej fotografii, gdzie stoi obok Wałęsy (tu na kopercie nieśmiałe
pismo pana Tadeusza: "To chyba nie do mnie?"). Najbardziej
wzruszający był wór świąteczny - tyleż co papieru, zawierał opłatków, których
premier nie był w stanie przełamać, jak też zawiesić wszystkich wrzuconych do
kopert medalików. Wagowo niewielką, ale wzruszającą część zawartości worka
stanowiły zasuszone kwiatki.
Kiedy więc
pani z administracji zadzwoniła z informacją, że wysyła pracowników po te
worki, powiedziałem jej, że one na razie dobrze się tu komponują i niech
zostaną. Trzy worki nadziei do kotłowni? Pomyślałem sobie: zajmę się tym
"po godzinach", posegreguję - niestety, czas mijał bardzo szybko, aż
wybiła godzina...*
W moim
gabinecie (polecam uwadze następcy) pozostał ciekawy obraz. Na początku
zastałem tam ogromne socrealistyczne dzieło, zasłaniające pół ściany nad
biurkiem. Pejzaż: w dalekim tle na horyzoncie powstają zręby Nowej Huty. Na
pierwszym planie, odwrócona tyłem kobiecina przy chatce z desek - zastygła -
patrzy na te zręby. Całość w kolorystyce sinoniebieskoszarej, wrażenie
szczególnie przygnębiające. Zapytałem więc pani z administracji, czy nie ma
czegoś weselszego i najlepiej, gdyby było epokowo neutralne. Życzliwa pani
szukała w magazynie, przymierzała, odradzała, już miała "coś", ale
stwierdziła, że gryzie się z meblami, aż wreszcie, udając zastanowienie,
powiedziała: jest coś, co na pewno będzie pasowało... jeśli się panu spodoba.
Ja mam taką jesień po Balcerowiczu - ściszyła głos, dając do zrozumienia, że
nie dla byle kogo. Wisi tam, gabinet jeszcze pusty, reflektuje pan? Pejzaż
jesienny, we wszystkich odcieniach tej pory roku, w białej ramie zawisł nad
moim biurkiem. Gdy ktoś z gości zauważał: ładny obraz, informowałem zaraz, że
to jesień po Balcerowiczu, a przedtem był ogromny wczesny Bierut w
przygnębiającej kolorystyce. Pewien stary sceptyk, emigrant 68' dodał: znaczy,
krajobraz po reformie, tak?
Że też tej
wiosny napisało mi się o jesieni...
___________________________
* 4 czerwca 1982 - obalenie rządu Jana Olszewskiego.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz