poniedziałek, 30 marca 2020

   FELIETONY PUBLIKOWANE W LATACH 90. W "TYGODNIKU SOLIDARNOŚĆ"
     

    Szeszczanske wartoszczy

     Z góry uprzedzam wszystkich ludzi czujnych, do których sam chciałbym się jeszcze zaliczać, że tytuł nie przedrzeźnia nikogo, ale oddaje wymowę pewnego czarnoskórego Polaka, który w sprawie wartości chrześcijańskich ma wiele do powiedzenia, a raczej do zapytania. Zwierzę się wyrozumiałemu Czytelnikowi, że zawahałem się przed użyciem określenia "czarnoskóry". Gdy pracowałem w telewizji, pewien znajomy Murzyn (murzyn?) zwrócił mi uwagę: dlaczego wy mówicie w telewizji, że na boisko wszedł czarnoskóry Tigana? Czy mówi się, że walkę przegrał biały Johnson? Czy ja komuś wytykam, że jest blady? Problem ten u nas jest nowy i marginalny, bo Polaków o ciemnej karnacji nie ma jeszcze wielu, choć trzeba się liczyć z tym, że w tym względzie otwarcie na Europę zrówna nas z Francją, Niemcami czy Szwecją. W Ameryce Północnej jednak (gdzie biali wyparli krnąbrnych czerwonych Indian, a do niewolniczej pracy sprowadzili czarnych ) problem semantyczny wcale nie jest uregulowany.
     Gdy byłem tam raz jeden, opiekuńcza gospodyni z nowej polskiej emigracji powiedziała mi, jak odróżnić na ulicy białego od czarnego: czarny nosi ogromne stereofoniczne radio, które gra piosenki mówione. Ponieważ jednak owa urocza dama należy (chcąc nie chcąc) do postępowej, liberalnej części amerykańskiego społeczeństwa - ostrzegła mnie: nie używaj określeń "black" czy "negro", w Ameryce to nie wypada, biały pomyśli, że jesteś rasistą, a od czarnego możesz dostać w gębę. To jak się mówi, zapytałem. W ogóle się nie mówi, tu każdy jest "American". Ostrzegła mnie dalej, abym jadąc metrem broń Boże nie spojrzał w oczy czarnemu, bo ona, gdy przyjechała to spojrzała i jeden Murzyn wyzwał ją od białej k... Jadę więc metrem i siada naprzeciw czarny (tylko nie "czarny" - ostrzegłem siebie czujnie). Jest elegancko ubrany, nie ma na ramieniu boomboxa, otwiera „Boston Globe”, czyta.  Spoglądam, drugi raz, trzeci, kolejny, niby od niechcenia - nic się nie dzieje. Wysiadł na tej samej stacji i mówi po amerykańsku: Przepraszam bardzo, że ośmielam się zaczepiać, ale czy pan jest z Europy? Tak. A widzi pan, ja potrafię was odróżnić. To ciekawe - powiedziałem strwożony. Tak - on na to przyjaźnie. - To jest bardzo, bardzo ciekawe, ja się tym zajmuję na uniwersytecie.
     Z Murzynami niewiele jednak miałem do czynienia. Ale weźmy: taki Majewski. W grudniu 1981 roku otworzyły się drzwi celi ZK w Strzebielinku i kilkunastoosobowe grono poszerzyło się o grupę działaczy Solidarności z regionu słupskiego. Wśród nich Murzyn, przedstawia się: Majewski, a w klapie marynarki ma orła w koronie z biało-czerwoną chorągiewką. Jeden dzień, drugi, trzeci, Majewski najczystszą polszczyzną zgłasza ciekawe uwagi do politycznych i historiozoficznych diagnoz, aż wreszcie Jankowski (obecnie szef Regionu Mazowsze Solidarności, biały) pyta, wyręczając innych: Stary, a skąd ty jesteś? Z Ruchu Młodej Polski - odpowiada Majewski. Potem okazało się, że Majewski urodził się w Polsce z matki tutejszej i ojca - obywatela Francji. Zmowa genetyczna spowodowała, że biały udział mamy w poczęciu w żadnym prawie stopniu nie uzupełnił urody "czarnego". Majewski mógłby swym dogłębnym patriotyzmem zawstydzić wielu bladych. We wrześniu 1980 r. na zebraniu w „terenie” w sprawie Niezależnych, Samorządnych Związków Zawodowych przekonywał, że Polacy podnieśli się z kolan, a kasa zapomogowo-pożyczkowa należy do całej załogi; po kilku godzinach agitacji i dyskusji zabrał głos jakiś sceptyk: Pan tu ładnie mówi, a ja mam jedno pytanie: skąd pan jest? Z Ustki, odpowiedział Majewski.
     Z Majewskim graliśmy w szachy. Dwa dni przed sylwestrem wszedł do celi klawisz z dwiema wędzonymi kiełbasami. Widok (jaki i zapach) tych kiełbas wprawił wszystkich osadzonych w konsternację. Jest tu jakiś - zawahał się czujny funkcjonariusz – taki, ten, tego… Cygan? Cygana nie ma, Murzyn jest – wyrwał się Jankowski (Region Mazowsze). No właśnie, powiedział przyjaźnie klawisz, bo tu jest dla niego kiełbasa, dla Majewskiego, i mówili, że mam patrzeć, gdzie siedzi Murzyn, no. Położył nam pachnącą kiełbasę na stoliku,  Majewski, skupiony na szachownicy, jakby nie zauważa, więc mówię: Janusz, kiełbasa, twoja kiełbasa! Spojrzał mi głęboko w oczy: Masz apetyt? Ja nie chcę tej kiełbasy. No, w końcu wszyscy zjedli po kawałeczku..
     Otóż nie tyle odbiegam od tematu, ile jako człowiek czujny, dotychczas go nie podjąłem. Muszę jednak powiedzieć prawdę: od pewnego czasu prześladuje mnie pewien Murzyn. A zaczęło się tak: zaraz po tym, gdy powstała Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, znalazł mnie czarnoskóry jegomość z mikrofonem. Przepraszam, pan Dimarski, tak? Czi pan się zgodży rozmawiacz? Oczywiście, a dla kogo pan pracuje? - zapytałem, będąc pewny, że chyba nie dla Reutera. Ja jestem z radia (tu podał nazwę potężnej pirackiej stacji radiowej w jednym z miast wojewódzkich). Słucham, niech pan pyta. Pyta: pan jest z RdR, któri broni szeszczanske wartoszczy. Czi pan będzie bronicz wolnoszcz słowa? Będę. A tolerancia? Co tolerancja? Czi pan będzie bronicz tolerancie, bo pan jest z RdR, który broni szeszczanskie wartoszczy? Tu udzieliłem ciekawemu dziennikarzowi wykładu na temat zadań Rady Radiofonii i Telewizji. Spytałem go jednak,  jak sobie radzi w tym radiu, skoro nie mówi dobrze w języku słuchaczy. Nie ma sprawy - wyjaśnił biegle - pitania podłożi kolega.
     Minęły tygodnie pracy i oto po uroczystej inauguracji Rady w Senacie staje przy mnie ten sam czarnoskóry z mikrofonem. Czi ja moge rozmawiacz? Tak, mówię, ale pod warunkiem, że nie będzie pan pytał o wartości chrześcijańskie. Nie, nie szeszczanske wartoszczy, a tolerancia. Czi pan bendzie bronicz tolerancia, bo pan jest z RdR, który mówi, żeby były szeszczanske wartoszczy. Pan nie mówi jasno, czi Krajowa Rada będzie za tym, żeby była wolnoszcz słowa i tolerancia? Wobec kogo i czego tolerancja - zapytałem, ale zamiast odpowiedzi Murzyna, przepraszam, dziennikarza, usłyszałem głos senatora Piesiewicza: Panie, jakieś wartości muszą być, co? Lepsze chrześcijańskie niż żadne, nie? Czarnoskóry dziennikarski bokser uśmiechnął się chytrze: A tolerancia?! Cudzoziemcze - powiedziałem wreszcie - operujesz w stereotypie, bądź tolerancyjny i o nic już nie pytaj. O nie, panie Dimarski, pan nie mówi jasno, a ja wiem, co jest stereotyp, ja wiem, że stereotyp jest niedobry. Kiedy pomyślałem sobie "uciekać", nagle przypomniałem sobie, że przecież my z piratami nie rozmawiamy! Już chciałem mu to powiedzieć, ale czujnie ugryzłem się w język - czy "pirat" to właściwe słowo, czy on tego nie weźmie do siebie?

      21.05.1993
_______________________________________


Felieton odbił się czkawką, tzn. tekstem jakiegoś uczonego medioznawcy w „Gazecie Wyborczej” pt. „Rasizm ludzi wykształconych”. Autor podał mnie jako historycznie najnowszy przykład tej dolegliwości. Z drugiej strony, po czasie  rozmawialiśmy bez mikrofonu i po wyjaśnieniu wszelkich nieporozumień i pokonaniu stereotypów dziennikarz dał mi w prezencie firmową czapeczkę swojej rozgłośni. Wyjaśnił, że on dopiero zaczyna karierę dziennikarską, a pytania  dyktuje szefostwo.  Aha, okazało się też, że jest katolikiem z Zambii.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz