Krótki kurs nowoczesnej historii prywatyzacji
(PRL-bis)
Przedtem
było tak, że pracującym, emerytom, zdrowym i chorym państwo odbierało
pieniądze, które przeznaczało na siebie, to znaczy na jako taki dobrobyt tzw. nomenklatury, na policję jawną i tajną, na uzbrojenie, na marnotrawstwo oraz na
Koreę, Kubę, Wietnam itp., najogólniej mówiąc, na Związek Radziecki. Niewielką resztę
państwo wypłacało pracującym, emerytom, a dla wszystkich chorych utrzymywało
kiepskie, ale nieodpłatne szpitale. Był to tak zwany kapitalizm państwowy. Należało przerwać ten
przewlekły eksperyment i zawrócić do kapitalizmu normalnego, czyli prywatnego.
Już w
latach 70. kierownicy tamtego państwa (przezywani "właścicielami
PRL"), a zwłaszcza ci młodsi, roztropnie miarkowali, że lepiej i bezpieczniej na przyszłość być
właścicielem swojego niż wszystkiego. Do słusznego wniosku przywiodła ich
refleksja nad tworzoną przez siebie historią. W kapitalizmie państwowym nie
było w zasadzie prawa własności, natomiast grupa właścicieli wszystkiego, tak
zwane "kierownictwo" najwyższego i wysokiego szczebla zmieniało się
co jakiś okres, nagle i według nie rozpoznanych do końca zasad. Pojedynczy
właściciel całości z dnia na dzień nie tylko ginął z oczu publiczności, ale w
jednej chwili zostawał zaledwie rentierem państwa, wyzutym z własności pozornie własnej.
(Dotkliwie - ale jakże barwnie - doświadczył tego Edward Gierek, mimo tego, że
był pionierem powrotu do normalności. Nie tylko jedna czy druga rezydencja
okazała się nie jego, nie tylko cenne obrazy czy wartościowe meble, ale nawet słynny
kucyk,* zakupiony za tak zwane "państwowe pieniądze", został mu
odebrany).
Proces
powrotu Związku Radzieckiego - z Polską na czele - do Europy zapoczątkowany w
latach 70. niespodziewanie przerwany został przez wyrosły z powszechnego,
ekonomicznego i patriotycznego buntu związek Solidarność. Godzi się wspomnieć,
że nie było spójności w tym ruchu: jedni mówili "socjalizm tak, wypaczenia
nie", inni opowiadali się za wypaczeniami a przeciw socjalizmowi,
większość zaś nie dokonywała wyborów programowych licząc, że przy wsparciu Ojca
Świętego wszystko się jakoś samo, spokojnie, korzystnie i sprawiedliwie ułoży.
Zarówno ta niespójność jak i - przede wszystkim - ożywienie społeczne
większości, zorganizowanej demokratycznie w ramach rewolucyjnego ruchu,
znacznie utrudniały rokowania. Wiadomo, że jeśli ktoś ma wszystko, to nie jest
w stanie podzielić się ze wszystkimi, może, co najwyżej kogoś przyciągnąć do
puli. Na nieszczęście zbuntowane masy, upojone doraźnymi sukcesami,
przekroczyły granice rozsądku i tak ludzie zatrudnieni w fabrykach zaczęli
pokrzykiwać, że te fabryki są ich, nauczyciele oznajmili, że szkoły do nich
należą, nawet część zatrudnionych w radio i telewizji ujawniła poczucie
własności wobec narzędzi pracy, a jakby tego nie było dość, jacyś oficerowie i
sierżanci milicji wydali oświadczenie, że czują się własnością społeczeństwa. W
tamtym państwie doszło do sytuacji patowej. Właściciele ani nie mogli dać (bo
chcieli wszyscy), ani nie mogli sobie wziąć, jak wcześniej zamierzyli, ani nie
mogli nawet rozważnie podzielić się z wybranymi przywódcami rewolucji (co było
do zrobienia), bo wszyscy wszystkim patrzyli na ręce. Proces reform został
zahamowany.
Historyczną
zasługą Solidarności było wykazanie, że na drodze powrotu do kapitalizmu
prywatnego nie ma łatwych rozwiązań. Zwolennicy reform nie dali jednak za
wygraną. Czy tak zwany stan wojenny był mniejszym złem, czy większym - faktem
jest, że zaangażowano do tego wojskowych. Ba, ale żeby wojsko miało, cywil musi
na nie zarobić. Prawidłowość tę - ponadustrojową - zaczęli uświadamiać
Wojciechowi Jaruzelskiemu zniecierpliwieni cywile od połowy lat 80. Szczęśliwie
okazało się, że przywódca ten ma umysł otwarty. Co więcej - odbywając coraz
śmielsze konsultacje ze światem cywilnym - na co pozwolił rozwój wydarzeń
geopolitycznych - doszedł on sam do zaskakującego spostrzeżenia, że od momentu
internowania Edwarda Gierka proces reform nie posunął się zbytnio.
Najświatlejsze,
inteligentne, a więc rozwojowe i niecierpliwe siły w Moskwie wiedziały o tym dobrze. Tamtejszy obóz reform, wzbierający na sile w KGB, wyraził swoją opinię
jednoznacznie: "Czas dzielić, towarzysze: mы движемся к Европе!" Z moskiewskiej perspektywy tradycyjnie sprawa wydawała się
prosta.
W Polsce nastąpiło
przyspieszenie pod kierunkiem M. Rakowskiego. Tymczasem, powtórzę, nie ma
łatwych rozwiązań, gdy do dzielenia jednak jest dużo, a do brania więcej
chętnych niż zaplanowano. Rozdanie pre-magdalenkowe weszło w pewną kolizję z
rozdaniem magdalenkowym, jawny układ "okrągłego stołu" natrafił na roszczenia
późniejsze, a wszystko to odbija się - do dziś - o rozdanie pierwotne, z takim
właśnie skutkiem, jak konstatowane niezadowolenie większości społeczeństwa.
Jeśli więc
słyszymy o "bolesnych kosztach reformy" - to w świetle powyższego
należy się zgodzić, że musiały i muszą być aż takie. Jeśli kraj jest pogrążony
w recesji, to znikoma mniejszość, która bogaci się w błyskawicznym tempie, uzyskuje pieniądze nie z księżyca czy od podatników amerykańskich, ale z
kieszeni ubożejących współobywateli. Słuszne zatem jest twierdzenie, że kluczem
do przyszłości jest transpozycja** ustrojowa, a nie "łapanie
złodzieja". Nie znajduje to dostatecznego zrozumienia w społeczeństwie,
któremu zwraca się uwagę, że cechą
niezrozumienia praw wolnego rynku, odziedziczoną po komunie jest mniemanie, że
obecny niedostatek związany jest z tak zwanymi "aferami".
Podkreśla to zwłaszcza, z niemalejącym od "okrągłego stołu"
zaangażowaniem, armia Obrońców Wartości-bis. Jej ogromny, zasadniczy wpływ na
opinię publiczną nie przynosi jednak proporcjonalnych skutków. W większości nieskorumpowani
i bez przeszłości agenturalnej, Obrońcy Wartości-bis są bowiem, gdy odrzucić
pozory, skoncentrowani na sobie. Widmo deklasacji, zwłaszcza utraty
instytucjonalnego udziału w rządzie dusz powoduje, że typowy, zatrwożony
O.W.-bis sam jest szczególnie podatny na manipulacje jak i gotowy, z właściwą
tej klasie pychą kreować fikcję we wszystkich dostępnych środkach przekazu.
Odbył się
właśnie uroczysty, charytatywny koncert z udziałem wybitnego śpiewaka. W
trakcie koncertu wybitny kardiochirurg podziękował raz jeszcze wybitnemu
biznesmenowi za ofiarę (było o tym głośno), dzięki której zakupiono m.in. nici
chirurgiczne.
Przedtem
było tak, że tamto państwo, zabierając obywatelom i oddając część na służbę
zdrowia nie przyznawało się - jak to czyni skromny biznesmen***- że daje mało.
Nikt też nie obliczał, ile z tego pośrednictwa państwo ma prowizji. Tak było
przedtem. Jak jest teraz - każdy widzi w telewizji.
8.01.1993
________________________
________________________
* To prezent dla wnuczka tow. Edwarda od szefa Radiokomitetu Macieja Szczepańskiego, zaksięgowany w budżecie telewizji.
** Używano terminu "transformacja. Ja z rozmysłem napisałem:
** Używano terminu "transformacja. Ja z rozmysłem napisałem:
transpozycja
1. «zmiana charakteru utworu, obiektu itp.; też: to, co powstało w wyniku takiej zmiany»
2. «opracowanie lub zagranie utworu muzycznego w innej tonacji niż ta, w której został napisany»
3. mat. «zmiana kolejności dwóch sąsiednich elementów ciągu lub dwóch kolumn albo wierszy macierzy» /Słownik PWN/.
*** Był to właśnie Aleksander Gawronik. Rzeczywiście powiedział do kamer: przepraszam,że daję tak mało. Śpiewak był wybitny, jak i wybitny był kardiochirurg. Profesor Religa tych nici potrzebował. Taki był klimat.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz