wtorek, 24 marca 2020

FELIETONY Z LAT 90. PUBLIKOWANE W "TYGODNIKU SOLIDARNOŚĆ"


      Miało być inaczej

     Przy stoliku zebrało się kilka osób dla oceny sytuacji w dniu bieżącym. Ktoś podsumował wymianę domniemań i opinii westchnieniem: miało być inaczej. Stronnicza to konkluzja, jak to wśród frustratów. Tymczasem kilka stolików dalej przysiadło grono zbliżone z lewej strony do obecnej koalicji rządowej* - i tam rozmawiano w skupieniu, z zauważalną w mimice troską o los Rzeczypospolitej... Zawstydziłem się swojego towarzystwa - gdy inną, konstruktywną myśl dostrzegłem na tamtych obliczach: miało być jeszcze lepiej! Wykorzystując wywalczoną i obowiązującą jeszcze wolność zgromadzeń nasz stolik skoncentrował się jednak na bardziej złożonym problemie wolności słowa: co zrobić, żeby wykorzystać ją tak jak tamci, którzy mają wielkonakładowe gazety oraz dużo radia i telewizji, a także, skąd wziąć na to pieniądze. Jak wiadomo tego rodzaju rozważania kawiarniane kończą się zapłaceniem rachunku i niczym więcej.
      - A propos "miało być inaczej" - nagle odezwał się żywym głosem milczący dotąd senator Krzysztof P.** - To mi się coś przypomniało. Marzec 68. Dziedziniec uniwersytetu. Wiecujemy, słuchamy... Nagle wjeżdżają autobusy, wytaczają się osiłki z rurami i łoją. Dobiegliśmy do budynku rektoratu, wspiąłem się po gzymsach do góry, do otwartego okna i tak ku zaskoczeniu urzędniczek znalazłem się w dziale rachuby. A tam - wyobraźcie sobie panowie - ściska słuchawkę Wiktor O., *** podówczas sekretarz POP na uczelni i krzyczy w niebogłosy "Halo, KW?! Halo, KW?! Co się dzieje? Miało być inaczej!!!"
     Wiktor O. (obecnie radykalny ideolog Unii Demokratycznej, kwalifikowany jako "beton unijny", podczas gdy senator P. należy do klubu parlamentarnego RdR, czyli jest "olszewikiem") został, przypuszczam, okłamany przez instancję wojewódzką, że do wiecujących studentów jadą autobusy z aktywem robotniczym w celu nawiązania dialogu. A tu szok: biją i to rurami! Tak, był Marzec buntem przeciw kłamstwu (prasa kłamie! - skandowano paląc gazety) i był wstrząsem. Odpytywani dziś przez wolną prasę weterani marcowi mówią, że z marcem skończyły się nadzieje na reformowalność systemu; że ich biografia liczy się na "do marca" i "po marcu". Szokiem dla ówczesnej młodzieży studenckiej było tyleż spiętrzenie kłamstwa, co bicie; wstrząsem marcowym komuna otworzyła oczy na fakt, że kłamie od zawsze. (Dwa lata wcześniej bito i aresztowano z okazji obchodów milenijnych, ale bez wrzawy propagandowej, więc nie wszyscy zauważyli).
     Przy całej powadze sytuacji akcja propagandowa 68' była farsą - nawet w swoim wątku antysemickim. "Syjoniści do Syjamu, pasta do zębów" odpowiadano z ulicy, a spiker telewizyjny odczytywał tekst demaskujący "bananową młodzież": "Przyjrzyjmy się im z bliska, kim są ci, którzy wznoszą okrzyki? Ortalionowe płaszcze i non-ironowe koszule mówią same za siebie". Że niby z bogatych domów, czyli z nomenklatury. Pomyłka polegała na tym, że te charakterystyczne elementy garderoby nie były już wyznacznikiem luksusu, nosiła je także młodzież przaśna. Cóż, władza ludowa z Gomułką na czele żyła w izolacji. Tenże walczył faktycznie z Moczarem i jemu tylko znanymi syjonistami, reszta wrogów myliła mu się. Donosił społeczeństwu na jakiegoś Kołaczkowskiego, a chodziło o wyrzuconego z Uniwersytetu prof. Leszka Kołakowskiego; później w przysłowiu o niemożności nalania z pustego w próżne, Salomona mylił z poetką, tłumaczką Joanną Salamon,  niczym puszkę z Pandorą. Jedno wskazanie miał bezbłędne, bo śmiertelne - nazwiska historyka, Pawła Jasienicy nie przekręcił, ani Jego pseudonimu z niepodległościowego podziemia - publicznie złożył na niego aluzyjny donos.  No i "niejaki Szpotański, który napisał pornograficzną szopkę ziejącą sadystycznym jadem nienawiści do naszej partii".  W szopce, znanej z taśmy magnetofonowej, występował m.in. sam tow. Wiesław w roli "gnoma"a nawet małżonka. Społeczeństwo  nie znało Janusza Szpotańskiego i nie danym mu wtedy było ukąszenie jadem jego satyry. Ilu członków Politbiura znało utwór, nie wiem, na pewno jednak Jan Szydlak- Pierwszy Sekretarz KW PZPR, który na wielkim wiecu w Poznaniu wyznał przez dziesiątki megafonów: Słowa tego ohydnego paszkwilu przez usta przejść mi nie mogum!!! I nie przeszły.
     Nie wierzę, że propaganda "marcowa" była skuteczna w tym sensie, że wywołała nastroje antyinteligenckie czy antysemickie. Oglądam historyczne fotografie z masówek fabrycznych, z tłumem ponurych twarzy, z hasłami potępienia wymalowanymi zręcznie przez wynajętego plastyka, ale widziałem to "na żywo": ponurość ludzi zdezorientowanych i społecznie ubezwłasnowolnionych. Tutaj muszę dokonać aktu „samodemarcyzacji”. Podczas gdy w Warszawie "w marcu" rówieśnicy byli relegowani ze studiów, niektórzy po wyjściu w z więzienia podejmowali pracę w fabryce, mnie ułożyło się odwrotnie; podjąłem pracę etatową w zakładzie remontowym "przed marcem"; słowem, w porę uplasowałem się po klasowo słusznej stronie. W marcu klasowo potraktowali mnie brygadziści a nawet majstrowie pytając: panie młody wytłumacz pan, o co to chodzi? Walka o władzę odbywała się ponad ich głowami, a demonstracje obok. Kiedy dyrekcja ogłosiła, że się idzie na wiec, to się szło, takie było zarządzenie. Resztę robiła telewizja i gazety. Ci ludzie dowiadywali się nazajutrz, że potępili tych, a poparli tamtych. A to była nieprawda, więc ich także żenowało bezceremonialne kłamstwo.
     Lustrując się dalej muszę wyznać, że jeśli gdzieś mi się dzieliła duchowa biografia, to bardziej w grudniu 1970: "tam", w zablokowanym mieście strzelali "do nich", a "tutaj" nie można było nic zrobić; w marcu można było krzyczeć na ulicy i oberwać pałą, w grudniu nie było komu krzyczeć, bo propaganda nabrała wody w usta, a szczątkowych doniesień jakby nikt nie traktował dosłownie. To oczywiście subiektywne wrażenie, zależne od tego, gdzie się było: ja byłem w Poznaniu. (Skądinąd po r. 1970 usłyszałem w Warszawie autokrytyczną anegdotę: Nieprawdą jest, że w grudniu inteligencja nie rozumiała robotników. Gdy ci krzyczeli na Wybrzeżu "chcemy chleba", w warszawskich stołówkach związków twórczych solidarnie wołano: "Prosimy pieczywko!")
     Co nam zostało z "Marca"? Z tamtego marca pozostało doświadczenie, że władza autorytarna może być jednocześnie niebezpieczna i żałośnie komiczna. Drugie, to memento: Prasa kłamie! Może nie zawsze, nie wszędzie i nie całkiem, ale miało być inaczej: kłamstwa, półprawd i manipulacji w wolnej prasie miało nie być. Może byliśmy dziećmi, paliliśmy papierosy i gazety, wierzyliśmy, że dorośli nie uwierzą w kłamstwo - tak, mniej więcej, pisał pokoleniowy poeta. Cóż, kto chce - wierzy, kto nie musi - nie wierzy, tak jak w sześćdziesiątym ósmym.
      "I wtedy biada tym, co dziś narodowi nakłamali. Ich kłamstwa uderzą w nich bumerangiem, tak jak zawsze historia wymierza karę za niesprawiedliwość i pluje w pysk kłamcom". Niech czytelnik raczy rozpoznać autora tych słów. Dla ułatwienia podam, że nie był to prorok starożytny ani wieszcz romantyczny, lecz postać współczesna, "bohater Marca" a przestrogę opublikowała "Polityka" z dnia 6.02.1993 r. Ja nazwisko zatajam ze strachu przed historią (w końcu ileż można być opluwanym), na którą nie mam takiego wpływu jak "Gazeta Wyborcza". Chyba, że będzie inaczej.

                                                                                                          25.02.1993
_____________________________
* rząd Hanny Suchockiej

**  Krzysztof Piesiewicz

*** Wiktor Osiatyński

na zdjęciu Janusz Szpotański, filozof, filolog, poeta, antykomunista

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz