niedziela, 1 marca 2020

FELIETONY PUBLIKOWANE W LATACH 90. W "TYGODNIKU SOLIDARNOŚĆ"
     
    Aborcja, Naród, Bóg

     Wiem, że tytuł jest straszny, ale mimo upałów te trzy słowa obiły mi się o uszy w ciągu zaledwie tygodnia. Temat aborcji znów zaproponował w sejmie poseł ZChN Niesiołowski, ale spocony parlament tym razem zaniechał dyskusji. Ja więc się odważę, zajmując publicznie głos w tej sprawie, po raz pierwszy w życiu, sprowokowany ironiczną uwagą znajomego: co to za felietonista, który przynajmniej raz nie pisał o aborcji? A także wyznaniem pewnej aktorki, osoby otwartej i zwłaszcza wrażliwej na przejawy wszelkiej nietolerancji, nie znoszącej grubiaństwa, braku taktu i przemocy w każdym aspekcie, niewiasty bywałej w warszawskich opiniotwórczych domach i jeszcze szerszym świecie, wszędzie wyczulonej na totalitarne zakusy prawicowych, populistycznych i klerykalnych elit politycznych.
     Dama ta stwierdziła, że w przedmiocie przerywania ciąży nie rozumie, w czym problem. Miała bowiem „kilkanaście skrobanek” i nie ma z tego powodu żadnych kompleksów czy zahamowań, gdyż potem urodziła zdrowe dziecko. Gdyby Pan Bóg chciał, to by ją pokarał - dodała. (Zgoda, widać nie chciał, wie co robi).
     Nie zabierałem publicznie głosu w sprawie aborcji z braku odwagi. Sądzę, tak mi się przynajmniej obecnie zdaje, że na temat prawnych regulacji tego zjawiska powinny dyskutować przede wszystkim kobiety, a my, mężczyźni winniśmy odpowiadać wtedy, gdy zechcą nas o zdanie zapytać. Pewien jestem jednak tego, że dyskusja publiczna, która się toczy w Polsce na dobre od kilku lat, opiera się na nierównym gruncie. Są bowiem dwie płaszczyzny i bez ustalenia pierwszej, humanitarnej dyskusja nad „penalizacją” jest pomylona. Inna jest rozmowa o kodyfikacji zabiegów medycznych, a inna o stosunku prawa do unicestwienia życia. Wielekroć dziennikarskie komentarze nie rozróżniają obydwu płaszczyzn, a jeszcze nakłada się trzecia, polityczna. I tak w jednej wypowiedzi można znaleźć zdanie, że taki to a taki projektowany przepis jest niesprawiedliwy wobec kobiety, w innej słuszne uwagi o materialnych trudnościach utrzymania dziecka przez kobietę samotną, o tym, że problem narzucają mężczyźni z ZChN jako temat zastępczy, że kościół katolicki nie zaspokaja się rządem dusz, ale chce władzy nad ciałem, a w ogóle to zdania uczonych są podzielone - kiedy to życie się zaczyna, a skoro nie wiadomo, to niech kobieta decyduje w sumieniu swoim i basta.
     Powtarzam z całą pokorą - ja nie dorosłem do tej rozmowy (a już zwłaszcza o środkach antykoncepcyjnych, choć także w tej sprawie stanowisko kościoła jest wytłumaczalne). Pewien jednak jestem, że każda dyskusja, a przede wszystkim parlamentarna powinna zacząć się od pytania postawionego przez Marszałka Sejmu: Kto z państwa uważa, że aborcja jest unicestwieniem ludzkiego życia, a kto ma przekonanie, że powinna być rozważana wyłącznie jako zabieg medyczny. Wtedy sala podzieli się (jeśli starczy odwagi cywilnej) na dwie strony sporu cywilizacyjnego. I będzie to bój ostatni, bez możliwości kompromisu. Jeśli zwyciężą ci pierwsi (biorę ich stronę), wtedy przejdą do debaty nad ustawą. Będą za, przeciw i pół na pół, ale wszyscy będą świadomi tego, o czym mówią.
      Naród. Też straszne słowo - dla tych, którym kojarzy się ono wyłącznie z prześladowaniem Żydów w Polsce i zabójstwem Narutowicza. Dla niektórych odwrotnie - „naród” to np.„najpiękniejsze karty z dziejów oręża polskiego”. Bywają błahe nieporozumienia, jak to, które zdarzyło się podczas rozmowy z moim wybitnym kolegą „z etosu lewicy” (skądinąd na „spacerniku”, w r. 1982 - to już historia): gdy wyraziłem obawę, „czy ten naród, przybyły na spotkanie z papieżem pomieści się w Częstochowie” - zwrócono mi uwagę mniej więcej takiej treści, że „naród”, jeśli coś takiego istnieje, to tylko w diachronii, a w porządku synchronicznym funkcjonuje „społeczeństwo”. Rozmówca przyjął w końcu usprawiedliwienie, że strasznego słowa użyłem w znaczeniu potocznym, jak „tyle narodu w kolejce po mięso, że apetyt odchodzi”, chociaż ostatecznie uległ po zacytowaniu zeszłowiecznej pieśni powstańczej „czerwonych”: Gdy naród do boju wyruszał z orężem... (“O cześć Wam, panowie magnaci”) oraz wcześniejsze oceny współczesnego społeczeństwa, jak: Nasz naród - jak lawa, z wierzchu zimna i plugawa... („Dziady”, cz. III „Salon warszawski”).
     Rozmawiając przedwczoraj ze znajomym prawie-rówieśnikiem, powołującym się szczerze na „etos lewicy”, żarliwym działaczem Unii Demokratycznej o przesławnych i nierozwiązanych teczkach, agenturach i polityce zagranicznej, wyraziłem się o „narodowym interesie”. Kulturalny rozmówca nie posiadał się ze zdumienia. „Naród - powiada - cóż to na Boga znaczy? Znam to historyczne pojęcie, ale jeśli ma ono jakieś zastosowanie współcześnie, to chyba tylko do jakichś wspólnot barbarzyńskich, jeśli przetrwały w ziemskiej cywilizacji”. Poczułem się bezradny, bo nawet w argumentacji nie pomógł mi autorytet Włodzimierza Lenina; ogłaszał on wprawdzie „Prawo narodów do samostanowienia”, ale było to dawno temu, więc historycznie na pewno miał co innego na myśli niż „naród” w sensie barbarzyńskim. Dialog się przerwał i to z przyczyn głębszych niż „niezgodność aparatu pojęciowego”. Powiem krótko i nie bez pychy: ta rozmowa utwierdziła mnie we własnym poczuciu „europejskości” i pozostawiła smutne wrażenie, że mój polityczny oponent znajduje się ciągle w Związku Socjalistycznych Republik Rad, który rozpadł się politycznie, ale w sferze mentalnej istnieje i jako taki ciągle jest mocarstwem. Można powiedzieć: winne peerelowskie szkoły, ale czy wszystko można zwalić na komunistów?
     Tak doszliśmy do ostatniego hasła z tytułu. Zamierzonego dowodu na istnienie Boga nie przeprowadzę, bo nie wystarczy miejsca na kolumnie. Słońce zaszło, temperatura spadła, zapada letnia noc. Łasko Boga w Trójcy Jedynego, oświecaj nas.

                                                                                                                 10.07.1992

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz