sobota, 28 marca 2020

FELIETONY Z LAT 90. PUBLIKOWANE W "TYGODNIKU SOLIDARNOŚĆ"

   

     Nie mam nic do dodania

     "Rzeczpospolita" (9 marca br.) opublikowała artykuł pt. "Dziesięć grzechów polityków". Pani Eliza Olczyk pisze o tym, w jaki sposób polscy politycy nie wykorzystali rad pana Tibora Vidosa z USA, który w 1991 roku radził przedstawicielom naszych partii politycznych, jak obchodzić się z prasą. Jego dziesięć praw p. Olczyk przytacza; polecam ten tekst politykom, którzy jeszcze nie odkryli, że na ogół to nie oni kształtują opinię publiczną, lecz osoby zatrudnione w prasie, telewizji i rozgłośniach radiowych. Słyszałem wszak rodzime powiedzenie, że mówi się do ludzi a nie do dziennikarza i w tym sensie jest on nieważny. Mówi się?
     Zdarza się, że polityk zamiast odpowiedzieć na pytanie, tajemniczym uśmiechem czy wzniesieniem oczu do nieba daje wyraz dojrzałości politycznej i odpowiedzialności za państwo. Gdy ma do czynienia z dziennikarzem prasowym, zirytuje tylko jego a jeśli patrzy na niego kamera, zniechęci do siebie obywateli liczonych na setki tysięcy lub miliony. Musi zatem wziąć pod uwagę, że zanim na ekranie pojawi się jego oblicze, telewidz usłyszy pytanie, a przedtem wprowadzony będzie w stan napięcia i oczekiwania: oto dziś było bardzo ważne spotkanie, na którym ważni ludzie mówili o społecznie ważnych sprawach. Gdy napięcie rozładuje w powyższy sposób (popularne jest też "nie mam nic do dodania", a ostatnio "z tym pytaniem proszę się zwrócić do kogoś innego"), telewidz odnosi wrażenie, że człowiek ten ma wszystkich gdzieś, a pieniądze w szwajcarskim banku. Niczego też u nas nie załatwia wypowiadanie zaklęcia "no comment", traktowane jako popis politycznego wyrobienia. Jeśli polityk odmówi wypowiedzi, skomentuje go dziennikarz i przeciwnicy. W naszym obecnym klimacie "mieć powody do milczenia" to tyle co ukrywać coś brzydkiego.
      Są wszakże politycy, którzy szanują obywatela aż tak, że przypisują mu nadmierne umiejętności dekodowania oszczędnych znaków mimicznych i sygnałów parawerbalnych; ci utopiści stoją na gruncie doktryny, że „społeczeństwo i tak wie o co tutaj chodzi”. Efektem takiej postawy jest charakterystyczna odpowiedź pana Chrzanowwskiego na pytanie, co uzgodniono na zamkniętym posiedzeniu (przytacza ją Eliza Olczyk): „Udało nam się zbliżyć do porozumienia.” Kogo z kim właściwie? Na rzecz czego? Czego dowiedział się obywatel? Tego, że skoro była telewizja, to ustalano tam rzeczy ważne, ale nic mu do tego.
      Dużo by jeszcze mówić o amatorstwie polityków, choć obchodzenie się z telewizją wymagałoby odrębnego potraktowania i inaczej sformułowanych praw. Moim zdaniem prawo pierwsze pana Tibora Vidosa "dziennikarz też człowiek" powinno mieć zastosowanie również wobec pracowników telewizji, co by o nich nie mówić. Gdyby natomiast polityk zechciał rozpatrywać grzechy dziennikarzy (toż to ludzie), Amerykanin przestrzega ich prawem IX: nie komentuj tego, co pisze dziennikarz. Dziennikarz ma łamy swojej gazety, a polityk nie - podkreśla Eliza Olczyk, najlapidarniej określając realia. Mówiąc krótko, ostatnie słowo zawsze należy do dziennikarza (choć mam wątpliwości, czy może być aż tak, jak w wywiadzie p. Olejnik z Janem Olszewskim, gdzie zamiast przyjętego "dziękuję za rozmowę" dziennikarka kończy "pozwoli pan, że zachowam swoje zdanie"). Amerykańskie zasady odnoszą się jednak do sytuacji idealnej, w której podział ról społecznych jest ugruntowany: polityk jest politykiem, a dziennikarz dziennikarzem. U nas rozmowa jednego z drugim jest często sporem politycznym przedstawicieli dwóch obozów, przy czym nie będzie moim odkryciem stwierdzenie, że sympatie ogółu polskich dziennikarzy lokują się obecnie po stronie Unii Demokratycznej, byłych komunistów, gdańskich liberałów oraz wszystkich, którzy mają dużo pieniędzy.
      Stojąc na gruncie tych polskich realiów, w trosce o wszystkich pozostałych, należałoby opatrzyć III prawo ("Wokół dziennikarza trzeba skakać") zastrzeżeniem: jeśli naprawdę nie musisz, to nie udzielaj wywiadu dziennikarzowi, który cię nienawidzi. Taki proponuje rozmowę dlatego, że chce ci zrobić krzywdę. I zrobi! Pamiętaj, że to on zadaje pytania. Na nic się zda autoryzacja własnych wypowiedzi, gdy treści dla ciebie niekorzystne zawarte będą w pytaniach. Zaprzeczysz stanowczo, owszem, że nie jesteś wielbłądem ale dla czytelnika to wcale nie będzie wyjaśnieniem sprawy - a sprawa jest, bo mówił o niej dziennikarz. Wywiad będzie przypominał protokół z przesłuchania, w którym podejrzany już to idzie w zaparte, już to mataczy.
     Kiedyś, ale jeszcze nie jutro poprawią się tak politycy, jak dziennikarze i ci drudzy - jako profesjonaliści a nie aktywiści - wobec każdego polityka będą przyjmować "domniemanie niewinności". Na tym wszakże etapie rozwoju należałoby uzupełnić słuszne rady gościa z Ameryki o XI prawo: jeśli irytują cię już wszyscy dziennikarze, wszystkie gazety, stacje telewizyjne i radiowe tak, że najchętniej rozpędziłbyś to całe bractwo na cztery wiatry - wróć do poprzedniego zawodu. Zaś pierwsze prawo (przejściowe, ten stan nie będzie trwał wiecznie) dla dziennikarzy winno brzmieć: jeśli denerwują cię już wszyscy politycy, jeśli masz im wszystkim za złe, że są tacy, a nie inni - zostań jednym z nich. No comment, nie mam nic do dodania, o resztę proszę pytać kogo innego.

     1993

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz