niedziela, 29 marca 2020

FELIETONY PUBLIKOWANE W LATACH 90. W "TYGODNIKU SOLIDARNOŚĆ"



    Pierogi z ruskim nadzieniem

    Ruskie wyszły i dlatego tej wiosny kierownictwo stołówki jednej z centralnych instytucji państwa (Najwyższa Izba Kontroli) umieściło w menu potrawę o nazwie "Pierogi z ruskim nadzieniem". Nie ma już ruskich. Są po prostu uniwersalne, można by rzec - tolerancyjne, otwarte pierogi, które niepodlegli Polacy mogą nadziewać czym chcą, bez ksenofobicznych zahamowań. Wierzę, że w procesie desowietyzacji zmiany w nazewnictwie gastronomicznym skierują się ku Europie. Na naszych stołach pojawi się "barszcz euroregionalny" na przykład z "ciastem Maastricht" czy też "karp mniejszościowy". Zniknie raz na zawsze hołubiona przez szowinistów "kiełbasa polska".
     A leniwe? To trudniejsza sprawa. Łatwiej o zmiany w symbolice i nazewnictwie niż w mentalności. Homo sowieticus to genotyp hodowany przez dziesiątki lat. Tymczasem - jak zwrócił uwagę Jacek Kuroń w którejś z niedawnych wypowiedzi dla "Gazety Wyborczej" - wychodzimy z recesji, będą rosły zarobki dużej części społeczeństwa i nie do przyjęcia jest taka sytuacja, że na jednym biegunie będziemy mieli 70% ludzi zadowolonych, a na drugim 30% żyjących w nędzy. Proporcje przewidziane przez ministra pracy napawają optymizmem. 70% zadowolonych obiecuje niezłą frekwencję w wyborach, które rządząca partia Jacka Kuronia w tym sezonie jest skłonna przyspieszać. Nie chodzi tu jednak o ciasne interesy partyjne, ale o to że - jak zauważa Kuroń - jest niezwykle trudno sprawić, aby ktoś wyszedł z kręgu ubóstwa i stanął na własnych nogach. Jeśli się tego nie sprawi, to nędza (30%) "będzie się kumulowała i reprodukowała, stanie się twierdzą nie do zdobycia". Chodzi zdaje się o to, że ludzie, popsuci przez komunizm, "nie chcą chcieć" i dlatego Jacek Kuroń z całą świadomością i determinacją posługuje się skrajnie ekspresywnym językiem frontowym. Był ten perswazyjny język stosowany w poprzednich dziesięcioleciach ("front żniwny", "kampania buraczana", "odcinek produkcji", "bitwa o handel"a przede wszystkim "walka klas"), ale przecież nie wszystko, co było za komuny, było złe. Postęp doby dzisiejszej polegać ma nie na tym, że dosłownie wszystko ma być odwrotnie. Za komuny chodziliśmy nogami po ziemi lecz nie wynika z tego konieczność chodzenia na rękach. Marsz ku zadowoleniu wszystkich musi jednak kierować się azymutem wyznaczonym przez nauczki przeszłości (tak pozwoliłem sobie to ująć, bo przecież mówienie o "błędach poprzedniego kierownictwa" jest - od 4 czerwca 1990 r. - bezzasadne). "Walki z tym zjawiskiem nie można prowadzić z Warszawy. Musimy ją podjąć na szczeblu gminy" - mówi więc Kuroń, a chodzi, przypominam, o trzydziestoprocentową, skumulowaną twierdzę nie do zdobycia.
     Rozumie to dobrze województwo słupskie, tam - według danych ministra pracy - udział środków własnych gminy w ogólnej pomocy społecznej (obejmą nią 40% ludzi, a więc czołówka krajowa) gwałtownie rośnie. To bardzo dobre zjawisko - stwierdza Jacek Kuroń. Ba, pojęcia "dobre" i "niedobre" są może wystarczające dla pięknoduchów, nie znających praw dialektyki rządzących rzeczywistością. Sprawa komplikuje się, gdy z jednej strony np. w Suwalskiem udział środków własnych gminy w ogólnej pomocy społecznej nie rośnie, ale z drugiej strony są tam ludzie, którzy "chcą aktywnie działać na rzecz swojego środowiska" i tam - zdaniem Kuronia - "wychodzenie z nędzy i bezrobocia będzie możliwe nawet względnie szybko". Ale w PGR-ach województwa słupskiego "takich ludzi nie ma".
     Mądra władza wie, że nie ma prostych sposobów w sytuacji tak złożonej, ale odpowiedzialność władzy to szukanie rozwiązań. "A może tak powołać - stawia kwestię Jacek Kuroń - wzorem Stanów Zjednoczonych coś w rodzaju Korpusu Pokoju?". Tu Czytelnik będzie szukał w pamięci: co to takiego ten amerykański korpus. Nie czas na drobiazgowe wyjaśnienia, gdy trwa walka. "Młodzi absolwenci, ochotnicy, po odpowiednim przeszkoleniu, niewielkimi grupami jechaliby na rok czy dwa, w trudne środowiska pobudzać inicjatywy lokalne" - tak kończy minister pracy swoją wypowiedź dla "Gazety Wyborczej" pt. "Różne odcienie nędzy".
     Już słyszę złośliwą uwagę, że to już było stosowane - a wypowie ją któryś z tych namolnych starców, urodzonych w trudnym środowisku, domagający się odszkodowania za doznane pobudzenie w latach 1945-1955. Ktoś dociekliwy zapyta, na czym będzie polegało "odpowiednie przeszkolenie", czy resort pracy i polityki socjalnej przeznaczy na to środki budżetowe, czy też zwróci się o przeszkolenie w innym resorcie? Ktoś małostkowy postawi pytanie, czy ochotnicy - absolwenci będą pytani o zgodę, czy też podejmą się misji na mocy skierowania do pracy z całodziennym wyżywieniem (czy na koszt administracji centralnej czy gminy)?
      Tak ze spraw wielkich zeszliśmy do codziennych, czyli jedzenia. Na tym przynajmniej odcinku "Gazeta Wyborcza" chodzi po ziemi. I tak, bez ideologicznych resentymentów, pan red. Piotr Bikont od kilku miesięcy wędruje służbowo po warszawskiej gastronomii. Bardzo to pożyteczna działalność. Bikont wchodzi, siada, zamawia, konsumuje i notuje. Dzięki temu dowiadujemy się prawdy: 80% warszawskiej gastronomii nadaje się do tymczasowego aresztowania z uzasadnionym podejrzeniem o rozmaite przestępstwa i wykroczenia. Oczywiście są wyjątki, np. zupa neapolitańska w kubeczku za 180 tys. w barze "Corleone" przy alei Przyjaciół jest smaczna, ale ze względu na objętość porcji mogłaby być nieco tańsza. Zestaw obiadowy naprawdę oryginalnej kuchni chińskiej (na dwie osoby) w nowo otwartym lokalu "Niebiański spokój" na placu Bankowym (780 tys.) do zaakceptowania, pod warunkiem, że jeżeli mówimy "grzybek chiński", to nie pieczarka i papryka z Bułgarii. Oferta w "Pigalle" przeciętna i niewarta ceny, z wyjątkiem deseru lodowego "Gorący kasztan" (213 tys.) - naprawdę smaczny, ale czas oczekiwania na odmrożenie kulki stanowczo za długi jak na możliwości przeciętnego konsumenta. Kto ze Słupskiego jeszcze nie był i nie próbował - przybywajcie do stolicy, pobudźcie się, a potem zjeżdżajcie stąd i walczcie na szczeblu gminy.

     1993
_______________________________

Wspomienie. Jacek Kuroń, zanim został ministrem pracy,  był w Poznaniu. Spora frekwencja na spotkaniu z człowiekiem legendą. Przekonywał do konieczności zmiany świadomości ludzi. Do wolnego rynku. Żeby brali sprawy w swoje ręce. Warunkiem powodzenia reform jest przebudowa świadomości, bo niemała część społeczeństwa  tkwi jeszcze w mentalności socjalistycznej. - To wasze zadanie, młodych, wykształconych - zwrócił się do licznie obecnych na sali studentów. - To wasza misja: tłumaczyć, perswadować, motywować... Wreszcie zgłosił się jeden mlody i tak powiedział: - Panie Jacku, kochamy pana wszyscy, ale jak tak sobie myślę: była już ludziom zmieniana świadomość kapitalistyczna na socjalistyczną, teraz mamy zmieniać znów na kapitalistyczną, a może zostawić już ludzi w spokoju, wziąć władzę i dobrze rządzić?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz