FELIETONY PUBLIKOWANE W LATACH 90. W "TYGODNIKU SOLIDARNOŚĆ"
Przepraszam, czy tu kąsają?
Prezydent
Lech Wałęsa złożył wizytę w naszej redakcji, ponieważ - jak stwierdził -
„Tygodnik Solidarność” go „kąsa”. Oceniam spotkanie jako remisowe. To znaczy, prezydent
niczego nie dowiedział się od zebranych dziennikarzy, a oni nie dowiedzieli się
niczego szczególnego od dostojnego gościa. Zaprawdę, nie jest to kąśliwość - po
prostu moje wrażenie. Być może Lech Wałęsa nastawił się na odpieranie
huraganowego ataku, w czym jest niezrównany. Woli atakowania prezydenta jednak
nie było. Też coś znaczy.
Coś jednak
było mówione. Okazało się, że o puczu, który miał być dokonany przez Jana
Olszewskiego i jego ludzi prezydent nie tylko wiedział, ale i początkowo
przyzwalał. Spostrzegł jednak, że w tym wykonaniu jest to „spartolone” i zamach
w ostatniej chwili unicestwił. Tu nasuwają się pytania: jeśli pucz za
przyzwoleniem głowy państwa, to przeciw komu i w jakim celu; czy po to, żeby
obezwładnić nasz bezbronny, w większości posłuszny prezydentowi Sejm? Pytania -
zasadnicze dla zrozumienia tego, co wie prezydent - nie zostały zadane. To też
coś znaczy. Dwa lata, może jeszcze rok temu wyznanie naszego prezydenta o
przyzwoleniu na jakiś tam pucz byłoby dla agencji światowych polityczną
rewelacją. Teraz już nie. Powiedzmy, że spadła prawie do zera polska
koniunktura.
Spadł też
prestiż Andrzeja Leppera. Po kilku miesiącach od przyjęcia go w Belwederze
prezydent powiedział jednoznacznie i wyczerpująco, to, co niejako było wiadome:
Lech Wałęsa z rozmysłem i premedytacją zrobił go w balona. Gdyby bowiem Leppera
nie spacyfikował przed 1 maja, ten wziąłby Belweder szturmem. To
publiczne wyznanie prezydenta traktuję jako jedno z najśmielszych w trakcie
kadencji. Ale czy nie ryzykowne? Jaki następny Lepper uwierzy w obietnice Lecha
Wałęsy? Jest że kąśliwością to, co piszę?
Koncepcja
NATO-bis, tak jak została przez Gościa przedstawiona redakcji, nie przekonuje
ani co do opłacalności dla Polski, ani też nie wydaje się realna. Teza, na
której się opiera: „NATO nas nie chce, bo obawia się w Polsce drugiej
Jugosławii” - chyba jest chybiona. Co do istoty rzeczy, to trudno uwierzyć, aby
wielka Rosja, jako uczestnik NATO-bis, w imię pokoju, ot po prostu, oddała
wszelką broń nuklearną do NATO na przechowanie. Wielkie ma kłopoty
państwo rosyjskie, ale czy jest aż tak słabe, żeby jednostronnie się rozbroić?
A więc koncepcja, jak koncepcja, szydzić nie trzeba, ale wolałbym, aby złożono
ją do archiwum historii.
Zabierając
głos (zbił mnie z pantałyku prezydent, kiedy po pierwszym
zdaniu powiedział "nie przedstawiłeś się, stary", czym spowodował rozterkę: czy do prezydenta można, jak dawniej, publicznie zwracać się per Lechu;
wybrałem formę kompromisową "ty, panie prezydencie") wyraziłem się o moralnym bałaganie,
w jakim po kilkudziesięciu latach PRL znalazło się polskie społeczeństwo i
zaapelowałem do głowy państwa, aby mimo praktyk politycznych, które określa się
jako pragmatyzm, albo relatywizm, a czasem dosadniej, przyczynił się do poprawy
moralnego klimatu III Rzeczypospolitej. Powtórzę więc: nie wiemy, gdzie żyjemy.
Nie wiemy, co wolno i jak wolno. Czy, jak zapytał jeden z dziennikarzy,
rozstrzygać mają publicyści? A prezydent nie? Przykłady Kuklińskiego z jednej
strony, a Gawronika z drugiej są ostatnio najjaskrawsze, ale to przecież
codzienność dyktuje te pytania - jeśli jeszcze dyktuje. Jakie zachowania
publiczne w PRL były naganne, a jakie obojętne? Nic się nie da ocenić? Żadnych
cezur wyznaczyć? Można przyszłość narodu budować bez moralnej oceny
przeszłości? Jeśli nie ma autorytetów państwowych, które czułyby się
upoważnione do oceny, toż co to jest, jak nie moralny rozstrój społeczeństwa? W
jednej z gazet napisano, że na spotkaniu Lecha Wałęsy z redakcją „TS” mówiono
głównie o przeszłości. To tylko tak się wydaje. Do odrodzenia Polski, jak i
innych poturbowanych narodów, dwa przede wszystkim potrzebne są składniki:
kapitał i to, co nazywam moralnym porządkiem.
Spotkanie
miało też swój komiczny (a jak inaczej spojrzeć - to dramatyczny) akcent. Gdy poruszono sprawę weryfikacji wojskowych służb informacyjnych, prezydent,
odpowiadając młodemu, ale znanemu choćby ze zlikwidowanego telewizyjnego
programu „Refleks” naszemu redakcyjnemu koledze Piotrowi Semce, stwierdził:
„Panie, to oni nas wszystkich mogą zweryfikować, bo oni na wszystkich mają
papiery, na mnie mają i na pana mają”. Ktoś z ostatniego rzędu krzyknął: „Na
Semkę nie mają!” Na to, siedząca przede mną - też młoda i znana - p.
Ziętkiewicz z Panoramy, jakby pragnąc zażegnać faux pas rzekła: „Na Semkę nie
mają, bo za młody”. Odetchnąłem. Ale, myślę sobie zaraz, czy logicznie z tego
miałoby wynikać, że „oni” mają „papiery” na wszystkich starszych od Semki?
Najjaśniejsza moja Rzeczypospolito, quo vadis?
23.10.1992
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz