wtorek, 10 marca 2020

FELIETONY PUBLIKOWANE W LATACH 90. W "TYGODNIKU SOLIDARNOŚĆ"



      Przepraszam, czy tu kąsają?

     Prezydent Lech Wałęsa złożył wizytę w naszej redakcji, ponieważ - jak stwierdził - „Tygodnik Solidarność” go „kąsa”. Oceniam spotkanie jako remisowe. To znaczy, prezydent niczego nie dowiedział się od zebranych dziennikarzy, a oni nie dowiedzieli się niczego szczególnego od dostojnego gościa. Zaprawdę, nie jest to kąśliwość - po prostu moje wrażenie. Być może Lech Wałęsa nastawił się na odpieranie huraganowego ataku, w czym jest niezrównany. Woli atakowania prezydenta jednak nie było. Też coś znaczy.
      Coś jednak było mówione. Okazało się, że o puczu, który miał być dokonany przez Jana Olszewskiego i jego ludzi prezydent nie tylko wiedział, ale i początkowo przyzwalał. Spostrzegł jednak, że w tym wykonaniu jest to „spartolone” i zamach w ostatniej chwili unicestwił. Tu nasuwają się pytania: jeśli pucz za przyzwoleniem głowy państwa, to przeciw komu i w jakim celu; czy po to, żeby obezwładnić nasz bezbronny, w większości posłuszny prezydentowi Sejm? Pytania - zasadnicze dla zrozumienia tego, co wie prezydent - nie zostały zadane. To też coś znaczy. Dwa lata, może jeszcze rok temu wyznanie naszego prezydenta o przyzwoleniu na jakiś tam pucz byłoby dla agencji światowych polityczną rewelacją. Teraz już nie. Powiedzmy, że spadła prawie do zera polska koniunktura.
      Spadł też prestiż Andrzeja Leppera. Po kilku miesiącach od przyjęcia go w Belwederze prezydent powiedział jednoznacznie i wyczerpująco, to, co niejako było wiadome: Lech Wałęsa z rozmysłem i premedytacją zrobił go w balona. Gdyby bowiem Leppera nie spacyfikował przed 1 maja, ten wziąłby Belweder szturmem. To publiczne wyznanie prezydenta traktuję jako jedno z najśmielszych w trakcie kadencji. Ale czy nie ryzykowne? Jaki następny Lepper uwierzy w obietnice Lecha Wałęsy? Jest że kąśliwością to, co piszę?
     Koncepcja NATO-bis, tak jak została przez Gościa przedstawiona redakcji, nie przekonuje ani co do opłacalności dla Polski, ani też nie wydaje się realna. Teza, na której się opiera: „NATO nas nie chce, bo obawia się w Polsce drugiej Jugosławii” - chyba jest chybiona. Co do istoty rzeczy, to trudno uwierzyć, aby wielka Rosja, jako uczestnik NATO-bis, w imię pokoju, ot po prostu, oddała wszelką broń nuklearną do NATO na przechowanie. Wielkie ma kłopoty państwo rosyjskie, ale czy jest aż tak słabe, żeby jednostronnie się rozbroić? A więc koncepcja, jak koncepcja, szydzić nie trzeba, ale wolałbym, aby złożono ją do archiwum historii.
      Zabierając głos (zbił mnie z pantałyku prezydent, kiedy po pierwszym zdaniu powiedział "nie przedstawiłeś się, stary", czym spowodował rozterkę: czy do prezydenta można, jak dawniej, publicznie zwracać się per Lechu; wybrałem formę kompromisową "ty, panie prezydencie") wyraziłem się o moralnym bałaganie, w jakim po kilkudziesięciu latach PRL znalazło się polskie społeczeństwo i zaapelowałem do głowy państwa, aby mimo praktyk politycznych, które określa się jako pragmatyzm, albo relatywizm, a czasem dosadniej, przyczynił się do poprawy moralnego klimatu III Rzeczypospolitej. Powtórzę więc: nie wiemy, gdzie żyjemy. Nie wiemy, co wolno i jak wolno. Czy, jak zapytał jeden z dziennikarzy, rozstrzygać mają publicyści? A prezydent nie? Przykłady Kuklińskiego z jednej strony, a Gawronika z drugiej są ostatnio najjaskrawsze, ale to przecież codzienność dyktuje te pytania - jeśli jeszcze dyktuje. Jakie zachowania publiczne w PRL były naganne, a jakie obojętne? Nic się nie da ocenić? Żadnych cezur wyznaczyć? Można przyszłość narodu budować bez moralnej oceny przeszłości? Jeśli nie ma autorytetów państwowych, które czułyby się upoważnione do oceny, toż co to jest, jak nie moralny rozstrój społeczeństwa? W jednej z gazet napisano, że na spotkaniu Lecha Wałęsy z redakcją „TS” mówiono głównie o przeszłości. To tylko tak się wydaje. Do odrodzenia Polski, jak i innych poturbowanych narodów, dwa przede wszystkim potrzebne są składniki: kapitał i to, co nazywam moralnym porządkiem.
      Spotkanie miało też swój komiczny (a jak inaczej spojrzeć - to dramatyczny) akcent. Gdy poruszono sprawę weryfikacji wojskowych służb informacyjnych, prezydent, odpowiadając młodemu, ale znanemu choćby ze zlikwidowanego telewizyjnego programu „Refleks” naszemu redakcyjnemu koledze Piotrowi Semce, stwierdził: „Panie, to oni nas wszystkich mogą zweryfikować, bo oni na wszystkich mają papiery, na mnie mają i na pana mają”. Ktoś z ostatniego rzędu krzyknął: „Na Semkę nie mają!” Na to, siedząca przede mną - też młoda i znana - p. Ziętkiewicz z Panoramy, jakby pragnąc zażegnać faux pas rzekła: „Na Semkę nie mają, bo za młody”. Odetchnąłem. Ale, myślę sobie zaraz, czy logicznie z tego miałoby wynikać, że „oni” mają „papiery” na wszystkich starszych od Semki? Najjaśniejsza moja Rzeczypospolito, quo vadis?

       23.10.1992

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz