Rozważania listopadowe nad prochami
gen. Kazimierza Sosnkowskiego*
gen. Kazimierza Sosnkowskiego*
W przeddzień 11 listopada wszedłem w posiadanie miniatury Krzyża Kawalerskiego Orderu Odrodzenia Polski Polonia Restituta. Jak na ręczną, precyzyjną robotę wcale niedrogo - 25 tys. złotych. Rzemieślnik spolegliwie przyjął moje komplementy, jak i stwierdzenie, że jego fach jest szczególnie elitarny. Ale - zastrzegł - zyski nie elitarne. Może teraz coś ruszy - dodał - będzie bieda, to będą ordery, taka jest prawidłowość. Proszę spojrzeć - tu wydobył pluszową tablicę ze swoimi dziełkami - ile pracy idzie na śmietnik, mam jeszcze zapas Krzyży Zasługi PRL, Budowniczych PRL, Sztandaru Pracy.
W PRL mimo
propagandowych „zielonych świateł” rzemiosło nie było rozpieszczane, ani też od
kilku lat nie jest oczkiem w głowie państwowych strategów kapitalizmu. Jak się
jednak okazuje, historia obchodzi się szczególnie cynicznie z grawerami, którzy
produkują krzyże, ordery i odznaki. Ileż trzeba było wyrzucić, na przykład,
wytłoczonych odznak SPO i BSPO (Sprawny/Bardzo Sprawny do Pracy i Obrony) -
gdy nagle zmarł Józef Stalin, a w ślad za tym sprawność do pracy na jego rzecz
i obrony ZSRR zmalała niepomiernie? Przyjrzałem się tablicy i dostrzegłem coś
znajomego - awers krzyża takiego, jaki kiedyś ofiarował nam dziadek. Był to
Krzyż Walecznych z datą 1920. Na dobrą sprawę nie wiedzieliśmy co ta data
oznacza: pojęcie wojny polsko-bolszewickiej nie było w użyciu, a później
znaleźliśmy w podręczniku lakoniczne i niejasne wzmianki o agresywnych
planach Józefa Piłsudskiego wobec rodzącej się ojczyzny proletariatu.
Krzyże
Walecznych daje się na wojnie, a więc to, że zmieniają się na nim daty jest
zupełnie naturalne. Różnią się też wojny, ale w zasadzie historia nie
weryfikuje tych odznaczeń - albo żołnierz był waleczny, albo nie. W przypadku
„Polonia Restituta” rzemieślnik wyprodukował niezamierzenie coś więcej niż
miniaturę orderu. Orzeł ma koronę, ale na drugiej stronie - zamiast 1918 -
pozostała data 1944, symbolizująca właśnie odjęcie mu korony. Powstał krzyż -
dziwaczny symbol: koronę przywrócił uroczyście Sejm RP, natomiast w sprawie
daty nie było do tej pory, jak stwierdził rzemieślnik, Monitora. Ale data 1944
wydaje się - jakby nie spojrzeć - najzupełniej nieuzasadniona. W roku tym nie
skończyła się wojna, ani nie było zwycięskiego powstania, ani nie uchwalono
konstytucji. Przyszłe pokolenia dowiedzą się co najwyżej z podręczników, że
dnia 22 lipca tamtego roku grupka polskich agentów Stalina rozpowszechniła w
Lublinie wcześniej wydrukowane w ZSRR ulotki o nazwie „Manifest PKWN”.
Czegóż
zatem symbolem jest owa miniatura? Gdy się zastanowić, to wychodzi na to, że
rzemieślnik wcale się nie pomylił, a wręcz trafił w sedno. Przywrócenie
majestatu Rzeczypospolitej dokonało się przecież połowicznie, w drodze
kompromisu „okrągłego stołu”: wasza korona, nasz rok 1944. A ponieważ wynikają
z tego inne niż symboliczne konsekwencje: wasze fabryki, nasze banki; wasze
struktury, nasi ludzie; wasze ułomne „teczki”, nasze kompletne kserokopie (lub odwrotnie) -
krzyż „Polonia Restituta” z koronowanym orłem i datą 1944 wydaje się być - z
każdym dniem bardziej - zapowiedzią polskiej rzeczywistości na następne
kilkadziesiąt lat. A w jeszcze dalszej przyszłości, iżby okres ten właściwie w
historii Polski odróżnić, historycy napiszą w podręczniku: „III Rzeczpospolita
- dawniej PRL”, odwracając niejako kolejność ze znanej nazwy fabryki czekolady:
„22 lipca - dawniej E.Wedel”.
Wybitny
historyk, profesor Tomasz Strzembosz stwierdził niedawno na konferencji
naukowej, że trzeba się zdecydować, czy PRL była państwem polskim, czy też, jak
Królestwo Kongresowe, nie posiadała dostatecznych atrybutów państwa
niepodległego i była zatem formą okupacji. Decyzji tej dotąd nie podjęto, przy
czym historycy mogą jedynie przedstawić opinie, ale rozstrzygnięcie należy do
najwyższych polskich władz, które - dodajmy - też są personalnym i politycznym
efektem historycznego kompromisu między PRL i RP. Na razie jednak - twierdzi
uczony - historyk nie ma prawa pisać o „podziemiu niepodległościowym” po II
wojnie światowej. Skoro nie osądzono PRL jako państwowości obcej, to znaczy że
nadal obowiązuje pojęcie „band reakcyjnego podziemia”. Nie może przecież
działać niepodległościowe podziemie w niepodległym państwie; jeśli ktoś państwo
niepodległe chciał obalać, to był bandytą. Rzecz jasna, profesor opowiada się
za pozytywnym dla patrioty rozstrzygnięciem.
Czy ono
jednak nastąpi za życia mojego pokolenia? Obawiam się, że i tu, niestety,
rzeczywistość wymusi kompromis. Iżby wszystkim dać satysfakcję, ażeby już nie
jątrzyć, nie wzniecać niepotrzebnych podziałów, podręcznik historii PRL
rozpocznie się od stwierdzenia, że po II wojnie światowej na kilkadziesiąt lat
kraj podporządkowały sobie bolszewickie bandy, które zdusiły opór band
reakcyjnych. Jest kompromis? Jest. Są białe plamy? Nie ma. Był ktoś po słusznej
stronie? Nie, takich nie było, wszyscy byli w błędzie i każdy się ubrudził. Nietrudno sobie dalej wyobrazić, że na ostatnich kartach podręczników uczeń
zobaczy portrety dwóch wojskowych, Bohaterów - Zdrajców Narodowych gen.
Jaruzelskiego i płk. Kuklińskiego, a w szeregu męczenników księdza Jerzego
Popiełuszkę i Piotra Jaroszewicza.
Tomasz
Strzembosz użyje na to wszystko określeń: „schizofrenia społeczna”, „pedagogika
kłamstwa” i innych, które odnosił do oceny minionej PRL. Ale cóż - ze
schizofrenią, nawet paranoidalną można żyć.
Oj,
Bartoszu, nie traćwa nadziei.
20.11.1992
____________________________
* 12 listopada 1992 urnę z prochami generała sprowadzono do Polski.____________________________

Profesor Tomasz Strzembosz

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz