piątek, 13 marca 2020

 FELIETONY PUBLIKOWANE W LATACH 90. W "TYGODNIKU SOLIDARNOŚĆ"



      Rozważania listopadowe nad prochami 
        gen. Kazimierza Sosnkowskiego*

     
     W przeddzień 11 listopada wszedłem w posiadanie miniatury Krzyża Kawalerskiego Orderu Odrodzenia Polski Polonia Restituta. Jak na ręczną, precyzyjną robotę wcale niedrogo - 25 tys. złotych. Rzemieślnik spolegliwie przyjął moje komplementy, jak i stwierdzenie, że jego fach jest szczególnie elitarny. Ale - zastrzegł - zyski nie elitarne. Może teraz coś ruszy - dodał - będzie bieda, to będą ordery, taka jest prawidłowość. Proszę spojrzeć - tu wydobył pluszową tablicę ze swoimi dziełkami - ile pracy idzie na śmietnik, mam jeszcze zapas Krzyży Zasługi PRL, Budowniczych PRL, Sztandaru Pracy.
     W PRL mimo propagandowych „zielonych świateł” rzemiosło nie było rozpieszczane, ani też od kilku lat nie jest oczkiem w głowie państwowych strategów kapitalizmu. Jak się jednak okazuje, historia obchodzi się szczególnie cynicznie z grawerami, którzy produkują krzyże, ordery i odznaki. Ileż trzeba było wyrzucić, na przykład, wytłoczonych odznak SPO i BSPO (Sprawny/Bardzo Sprawny do Pracy i Obrony) - gdy nagle zmarł Józef Stalin, a w ślad za tym sprawność do pracy na jego rzecz i obrony ZSRR zmalała niepomiernie? Przyjrzałem się tablicy i dostrzegłem coś znajomego - awers krzyża takiego, jaki kiedyś ofiarował nam dziadek. Był to Krzyż Walecznych z datą 1920. Na dobrą sprawę nie wiedzieliśmy co ta data oznacza: pojęcie wojny polsko-bolszewickiej nie było w użyciu, a później znaleźliśmy w podręczniku lakoniczne i niejasne wzmianki o agresywnych planach Józefa Piłsudskiego wobec rodzącej się ojczyzny proletariatu.
     Krzyże Walecznych daje się na wojnie, a więc to, że zmieniają się na nim daty jest zupełnie naturalne. Różnią się też wojny, ale w zasadzie historia nie weryfikuje tych odznaczeń - albo żołnierz był waleczny, albo nie. W przypadku „Polonia Restituta” rzemieślnik wyprodukował niezamierzenie coś więcej niż miniaturę orderu. Orzeł ma koronę, ale na drugiej stronie - zamiast 1918 - pozostała data 1944, symbolizująca właśnie odjęcie mu korony. Powstał krzyż - dziwaczny symbol: koronę przywrócił uroczyście Sejm RP, natomiast w sprawie daty nie było do tej pory, jak stwierdził rzemieślnik, Monitora. Ale data 1944 wydaje się - jakby nie spojrzeć - najzupełniej nieuzasadniona. W roku tym nie skończyła się wojna, ani nie było zwycięskiego powstania, ani nie uchwalono konstytucji. Przyszłe pokolenia dowiedzą się co najwyżej z podręczników, że dnia 22 lipca tamtego roku grupka polskich agentów Stalina rozpowszechniła w Lublinie wcześniej wydrukowane w ZSRR ulotki o nazwie „Manifest PKWN”.
     Czegóż zatem symbolem jest owa miniatura? Gdy się zastanowić, to wychodzi na to, że rzemieślnik wcale się nie pomylił, a wręcz trafił w sedno. Przywrócenie majestatu Rzeczypospolitej dokonało się przecież połowicznie, w drodze kompromisu „okrągłego stołu”: wasza korona, nasz rok 1944. A ponieważ wynikają z tego inne niż symboliczne konsekwencje: wasze fabryki, nasze banki; wasze struktury, nasi ludzie; wasze ułomne „teczki”, nasze kompletne kserokopie (lub odwrotnie) - krzyż „Polonia Restituta” z koronowanym orłem i datą 1944 wydaje się być - z każdym dniem bardziej - zapowiedzią polskiej rzeczywistości na następne kilkadziesiąt lat. A w jeszcze dalszej przyszłości, iżby okres ten właściwie w historii Polski odróżnić, historycy napiszą w podręczniku: „III Rzeczpospolita - dawniej PRL”, odwracając niejako kolejność ze znanej nazwy fabryki czekolady: „22 lipca - dawniej E.Wedel”.
     Wybitny historyk, profesor Tomasz Strzembosz stwierdził niedawno na konferencji naukowej, że trzeba się zdecydować, czy PRL była państwem polskim, czy też, jak Królestwo Kongresowe, nie posiadała dostatecznych atrybutów państwa niepodległego i była zatem formą okupacji. Decyzji tej dotąd nie podjęto, przy czym historycy mogą jedynie przedstawić opinie, ale rozstrzygnięcie należy do najwyższych polskich władz, które - dodajmy - też są personalnym i politycznym efektem historycznego kompromisu między PRL i RP. Na razie jednak - twierdzi uczony - historyk nie ma prawa pisać o „podziemiu niepodległościowym” po II wojnie światowej. Skoro nie osądzono PRL jako państwowości obcej, to znaczy że nadal obowiązuje pojęcie „band reakcyjnego podziemia”. Nie może przecież działać niepodległościowe podziemie w niepodległym państwie; jeśli ktoś państwo niepodległe chciał obalać, to był bandytą. Rzecz jasna, profesor opowiada się za pozytywnym dla patrioty rozstrzygnięciem.
      Czy ono jednak nastąpi za życia mojego pokolenia? Obawiam się, że i tu, niestety, rzeczywistość wymusi kompromis. Iżby wszystkim dać satysfakcję, ażeby już nie jątrzyć, nie wzniecać niepotrzebnych podziałów, podręcznik historii PRL rozpocznie się od stwierdzenia, że po II wojnie światowej na kilkadziesiąt lat kraj podporządkowały sobie bolszewickie bandy, które zdusiły opór band reakcyjnych. Jest kompromis? Jest. Są białe plamy? Nie ma. Był ktoś po słusznej stronie? Nie, takich nie było, wszyscy byli w błędzie i każdy się ubrudził. Nietrudno sobie dalej wyobrazić, że na ostatnich kartach podręczników uczeń zobaczy portrety dwóch wojskowych, Bohaterów - Zdrajców Narodowych gen. Jaruzelskiego i płk. Kuklińskiego, a w szeregu męczenników księdza Jerzego Popiełuszkę i Piotra Jaroszewicza.
      Tomasz Strzembosz użyje na to wszystko określeń: „schizofrenia społeczna”, „pedagogika kłamstwa” i innych, które odnosił do oceny minionej PRL. Ale cóż - ze schizofrenią, nawet paranoidalną można żyć.
      Oj, Bartoszu, nie traćwa nadziei.                                                 
      20.11.1992
____________________________
* 12 listopada 1992 urnę z prochami generała sprowadzono do Polski.




                                      Profesor Tomasz Strzembosz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz