FELIETONY PUBLIKOWANE W LATACH 90. W "TYGODNIKU SOLIDARNOŚĆ"
Subkultura polityczna
W świecie
wielkiej polityki nikt już, z wyjątkiem prof. Kurowskiego, Wojciecha
Ziembińskiego oraz skinów, nie potrafi powiedzieć jasno, kto mu się nie podoba
i dlaczego.
Na szerszą
skalę próby takie podejmowano od kwietnia do czerwca. Od tamtego czasu wszyscy
- z wyjątkiem Leszka Moczulskiego, który nie daje pardonu i konsekwentnie
wyzywa od zdrajców i pachołków - spuścili z tonu. Jedni dlatego, że drudzy
poszli w zaparte i po cichu śmieją się w kułak. Ci drudzy zaś (z nielicznymi
wyjątkami) nie robią wrzawy, bo trzymają rękę na tym, co trzeba. Krótko mówiąc,
kultura polityczna wzięła górę.
Kultura
polityczna - żeby nie było wątpliwości - polega na tym, że wszyscy ci, którzy
podzielili się władzą, są wobec siebie kulturalni. (Każdy dzień dostarcza
nowych przykładów dobrego wychowania: senator z Bydgoszczy, właściciel lewego
banku, gdy się okazało, że naciągnął drobnych ciułaczy na duże pieniądze,
bynajmniej nie wyleciał z hukiem ze swojej rządzącej partii, lecz po prostu
liberalnie, przepraszam, kulturalnie się wycofał).
Rządzący
politycy z kręgu kultury europejskiej uczestniczą w kulturalnych wydarzeniach,
już to w Piwnicy pod Baranami, już to w Teatrze Wielkim. Ale nade wszystko są
kulturalni wobec społeczeństwa. Kulturalny polityk nie płoszy obywateli chmurną
miną, wskazywaniem zagrożeń i przydługimi przemówieniami. Przeciwnie, jest
zawsze uśmiechnięty, daje wyraz zadowoleniu z rozwoju sytuacji i obiecuje
narodowi korzystne drgnięcie za dziesięć lat. Żeby tylko społeczeństwo nie
przeszkadzało, dając posłuch oszołomom, złapane na lep demagogii i nienawiści.
Naród
polski stanął więc wobec próby ciszy. Ciężka to próba, bo przecież „gdy się
milczy, milczy, milczy, to apetyt rośnie wilczy...” - jak z całą salą festiwalu
opolskiego śpiewał u schyłku dekady gierkowskiej nieodżałowany Jonasz Kofta. O
tej, nad wyraz - jak się wtedy okazało - aluzyjnej politycznie piosence
zapomniano; w pamięci pozostał Pietrzak ze swoją „Polską, żeby była Polską”.
Jest że ona Polską, czy nie jest? - zdania są jeszcze i będą podzielone,
zależnie od „opcji”. W każdym razie w temacie polskości zaległości są
nadrabiane - w dniu radosnego Święta Niepodległości prochy dwóch patriotów
spoczęły w godnych miejscach.
No dobrze -
pomyśli jakiś czytelnik - ten tu mi pisze o prochach, a jak żyć, jak nie
starcza? Odpowiedź kulturalnego publicysty jest prosta: należy żyć kulturalnie
i dawać temu wyraz. Właśnie słyszałem w radio wypowiedź słuchaczki, która
zastrzegła, że w zasadzie polityki nie lubi, ale „pani premier jest tak
ujmująca, kulturalna i pogodna, a przede wszystkim pięknie mówi po polsku, że
to jest to, na co Polacy przez kilkadziesiąt lat czekali”. Jeszcze jeden
przykład (istotny, bo oddolny), że mój naród oparł się materializacji
zachodniej, a wartości duchowe i estetyczne, mimo czterdziestu lat komuny, są
tu, nad Wisłą i Wartą nadal w cenie, jeśli nie na pierwszym miejscu.
Przekonanie to mogłoby jedynie być podważone przez referendum, ale chyba do
niego nie dojdzie, skoro zreflektował się nawet Bronisław Geremek proponując,
aby ten pomysł kulturalnie odepchnąć do przodu. Po raz pierwszy od wielu lat
zgadzam się z nim. To kolejny przykład na to, że jeśli się spraw nie dopowiada
do końca, to wszyscy ze wszystkimi mogą żyć w zgodzie. A na to Polacy czekali.
Będąc w tak
ugruntowanym kulturalnym nastroju, wziąłem udział w spotkaniu z
polsko-amerykańskim biznesmenem S., tym, który swego czasu wręczył Ronaldowi
Reaganowi wybity przez siebie order i dołączył do tego (od siebie) 100 tys.
dolarów (mrugnął do nas i zastrzegł: to nie były moje pieniądze, tylko amerykańskiego banku). Pan
S. zamaszyście narysował na karcie papieru koła, linie i kwadraty. „Tu są
fabryki, tu są banki, tu jest budżet państwa” - mówił energicznie i kolokwialnie
. "Forsa idzie stąd, przechodzi tam, tu się na chwilę zatrzymuje, a tu gdzieś
znika, ta część szmalu wypływa poza tę kartkę. Tu, tu i tu były fabryki, a tu
wszędzie są ludzie, czyli golasy i oni mają dać te pieniądze, których nie ma.
Krach pewny, to już idzie do tyłu i nie pytajcie panowie, komu bije dzwon.
Ostatni dzwonek, żeby wprowadzić stan pokojowy. Oprocentowanie - ciach, celnicy
internowani. Tego nie zrobią ci teraz, im się już odlicza, Wałęsa ich popędzi i
on to zrobi. Dlaczego? Bo wyjścia pieszo z Belwederu dla niego nie ma. Są tylko
dwa przyrządy do opuszczenia Belwederu: lektyka albo taczka".
Cóż za brak
politycznej kultury, pomyślałem sobie. Jak można tak mówić? Takim językiem?
Ale, efektowny, pewny siebie mówca kończy niespodziewanie: „Nie martwcie się,
wiem, że nic nie umiecie, ale ja, dopóki byłem w Polsce też nic nie umiałem. Do
tego, o czym mówię, nie potrzeba orłów, orłem ja jestem.* Potrzeba ludzi
szlachetnych”.
Piękna
pointa. Ale czy wszyscy szlachetni zmieszczą się w Cywilnej Radzie Stanu
Pokojowego? Czy ci, którzy zostaną poza nią nie będą osłabiać tempa reform? I
co z nimi?
27.11.1992
___________________________________
* Później ów biznesmen rozpoczął działalność w Polsce. A jeszcze później "orzeł" został aresztowany i skazany. Zostaliśmy sami, szlachetni, bez umiejętności.
Na zdjęciu powyżej: na pierwszym planie, w klapie marynarki Matka Boska; w środku ksiądz Cybula.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz