sobota, 14 marca 2020

FELIETONY PUBLIKOWANE W LATACH 90. W "TYGODNIKU SOLIDARNOŚĆ"


     
     Subkultura polityczna

     W świecie wielkiej polityki nikt już, z wyjątkiem prof. Kurowskiego, Wojciecha Ziembińskiego oraz skinów, nie potrafi powiedzieć jasno, kto mu się nie podoba i dlaczego.
Na szerszą skalę próby takie podejmowano od kwietnia do czerwca. Od tamtego czasu wszyscy - z wyjątkiem Leszka Moczulskiego, który nie daje pardonu i konsekwentnie wyzywa od zdrajców i pachołków - spuścili z tonu. Jedni dlatego, że drudzy poszli w zaparte i po cichu śmieją się w kułak. Ci drudzy zaś (z nielicznymi wyjątkami) nie robią wrzawy, bo trzymają rękę na tym, co trzeba. Krótko mówiąc, kultura polityczna wzięła górę.
     Kultura polityczna - żeby nie było wątpliwości - polega na tym, że wszyscy ci, którzy podzielili się władzą, są wobec siebie kulturalni. (Każdy dzień dostarcza nowych przykładów dobrego wychowania: senator z Bydgoszczy, właściciel lewego banku, gdy się okazało, że naciągnął drobnych ciułaczy na duże pieniądze, bynajmniej nie wyleciał z hukiem ze swojej rządzącej partii, lecz po prostu liberalnie, przepraszam, kulturalnie się wycofał).
     Rządzący politycy z kręgu kultury europejskiej uczestniczą w kulturalnych wydarzeniach, już to w Piwnicy pod Baranami, już to w Teatrze Wielkim. Ale nade wszystko są kulturalni wobec społeczeństwa. Kulturalny polityk nie płoszy obywateli chmurną miną, wskazywaniem zagrożeń i przydługimi przemówieniami. Przeciwnie, jest zawsze uśmiechnięty, daje wyraz zadowoleniu z rozwoju sytuacji i obiecuje narodowi korzystne drgnięcie za dziesięć lat. Żeby tylko społeczeństwo nie przeszkadzało, dając posłuch oszołomom, złapane na lep demagogii i nienawiści.
     Naród polski stanął więc wobec próby ciszy. Ciężka to próba, bo przecież „gdy się milczy, milczy, milczy, to apetyt rośnie wilczy...” - jak z całą salą festiwalu opolskiego śpiewał u schyłku dekady gierkowskiej nieodżałowany Jonasz Kofta. O tej, nad wyraz - jak się wtedy okazało - aluzyjnej politycznie piosence zapomniano; w pamięci pozostał Pietrzak ze swoją „Polską, żeby była Polską”. Jest że ona Polską, czy nie jest? - zdania są jeszcze i będą podzielone, zależnie od „opcji”. W każdym razie w temacie polskości zaległości są nadrabiane - w dniu radosnego Święta Niepodległości prochy dwóch patriotów spoczęły w godnych miejscach.
      No dobrze - pomyśli jakiś czytelnik - ten tu mi pisze o prochach, a jak żyć, jak nie starcza? Odpowiedź kulturalnego publicysty jest prosta: należy żyć kulturalnie i dawać temu wyraz. Właśnie słyszałem w radio wypowiedź słuchaczki, która zastrzegła, że w zasadzie polityki nie lubi, ale „pani premier jest tak ujmująca, kulturalna i pogodna, a przede wszystkim pięknie mówi po polsku, że to jest to, na co Polacy przez kilkadziesiąt lat czekali”. Jeszcze jeden przykład (istotny, bo oddolny), że mój naród oparł się materializacji zachodniej, a wartości duchowe i estetyczne, mimo czterdziestu lat komuny, są tu, nad Wisłą i Wartą nadal w cenie, jeśli nie na pierwszym miejscu. Przekonanie to mogłoby jedynie być podważone przez referendum, ale chyba do niego nie dojdzie, skoro zreflektował się nawet Bronisław Geremek proponując, aby ten pomysł kulturalnie odepchnąć do przodu. Po raz pierwszy od wielu lat zgadzam się z nim. To kolejny przykład na to, że jeśli się spraw nie dopowiada do końca, to wszyscy ze wszystkimi mogą żyć w zgodzie. A na to Polacy czekali.
     Będąc w tak ugruntowanym kulturalnym nastroju, wziąłem udział w spotkaniu z polsko-amerykańskim biznesmenem S., tym, który swego czasu wręczył Ronaldowi Reaganowi wybity przez siebie order i dołączył do tego (od siebie) 100 tys. dolarów (mrugnął do nas i zastrzegł: to nie były moje pieniądze, tylko amerykańskiego banku). Pan S. zamaszyście narysował na karcie papieru koła, linie i kwadraty. „Tu są fabryki, tu są banki, tu jest budżet państwa” - mówił energicznie i kolokwialnie . "Forsa idzie stąd, przechodzi tam, tu się na chwilę zatrzymuje, a tu gdzieś znika, ta część szmalu wypływa poza tę kartkę. Tu, tu i tu były fabryki, a tu wszędzie są ludzie, czyli golasy i oni mają dać te pieniądze, których nie ma. Krach pewny, to już idzie do tyłu i nie pytajcie panowie, komu bije dzwon. Ostatni dzwonek, żeby wprowadzić stan pokojowy. Oprocentowanie - ciach, celnicy internowani. Tego nie zrobią ci teraz, im się już odlicza, Wałęsa ich popędzi i on to zrobi. Dlaczego? Bo wyjścia pieszo z Belwederu dla niego nie ma. Są tylko dwa przyrządy do opuszczenia Belwederu: lektyka albo taczka".
      Cóż za brak politycznej kultury, pomyślałem sobie. Jak można tak mówić? Takim językiem? Ale, efektowny, pewny siebie mówca kończy niespodziewanie: „Nie martwcie się, wiem, że nic nie umiecie, ale ja, dopóki byłem w Polsce też nic nie umiałem. Do tego, o czym mówię, nie potrzeba orłów, orłem ja jestem.* Potrzeba ludzi szlachetnych”.
     Piękna pointa. Ale czy wszyscy szlachetni zmieszczą się w Cywilnej Radzie Stanu Pokojowego? Czy ci, którzy zostaną poza nią nie będą osłabiać tempa reform? I co z nimi?

     
      27.11.1992
___________________________________
* Później ów biznesmen rozpoczął działalność w Polsce. A jeszcze później "orzeł" został aresztowany i skazany. Zostaliśmy sami, szlachetni, bez umiejętności.

Na zdjęciu powyżej: na pierwszym planie, w klapie marynarki Matka Boska; w środku ksiądz Cybula.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz