wtorek, 3 marca 2020

FELIETONY PUBLIKOWANE W LATACH 90. W "TYGODNIKU SOLDARNOŚĆ"


      
    Twój styl

      W piśmie „Twój styl” przeczytałem, z talentem napisany przez kobietę, panegiryczny tekst o Jacku Kuroniu. Z uczuciami wcale niemieszanymi oglądałem fotografie, zwłaszcza jego żony, Gajki. Mowa też o panu Henryku i o Macieju. Gdy poznałem Kuronia ponad dwadzieścia lat temu senior inżynier był w niezłej formie, a Maciek był chłopcem. Był to czas, kiedy poturbowany przez reżim Kuroń pisał o sobie jeszcze „jestem komunistą”, aż etos „prawdziwego komunisty” został po raz kolejny rozstrzelany na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku. O Kuroniu - gdyby odświeżyć wspomnienia - mógłbym napisać co najmniej kilka felietonów. Zrobiłem to raz, przed laty, posłałem do „Gazety Wyborczej” - cenzura redakcyjna tekst odrzuciła, bo było o konflikcie na bazie zsiadłego mleka, jaki zaistniał „pod celą” - Jacek Kuroń twierdził, że tylko rozbełtane jest smaczne; ja obstawałem przy nierozbełtanym, spożywanym łyżką, ale i tak przewaga była po mojej stronie, bo mleko było moje. (W celi więziennej - dopóki klawisz nie otworzy drzwi, poczucie i przywiązanie do własności jest szczególnie silne). Ktoś życzliwy z redakcji oddał ten tekst do wychodzącej jeszcze bibuły (podziemnej w szacie, profesjonalnej redakcyjnie) PWA, czyli Przeglądu Wydarzeń Agencyjnych. Ten ktoś tłumaczył mi odrzucenie tekstu brakiem poczucia humoru Heleny Łuczywo, co wtedy przyjąłem do wiadomości, nie wiedząc jeszcze, że poczucie humoru w tej redakcji stawać się będzie coraz bardziej selektywne.
      Pani Anna Grigo napisała w „Twoim Stylu”, że jedni Kuronia lubią, inni „nienawidzą go z niespotykaną mocą”. W tekście jest o wszystkim - i o ZMP, i o czerwonym harcerstwie, a przytoczone słowa Kuronia o „tragicznym wypadku dzieci, którymi się opiekowałem” przypomniały jak opadły mi ręce, gdy pewien młody człowiek, internowany w Białołęce przed 31 sierpnia, z przesłuchania zapytał, czy rzeczywiście Kuroń utopił sześć harcerek. Jest też inny cytat: „Kocham ciebie prawie tak samo jak partię” - miał wyznać Jacek Kuroń piętnastoletniej Grażynie. Każdy były komunista wie, że tej treści oświadczenie nie miało wtedy żadnego waloru humorystycznego, a może nawet jakaś oszołomiona ZMP-ówka złożyłaby fatalny w skutkach donos na jakiegoś adoratora, który partię umieściłby w swoim sercu na drugim miejscu. Jest ważna historycznie informacja: „trzon młodego KOR-u stanowiło czterech harcerzy z Czarnej Jedynki i pięciu walterowców”. Kuroń zwraca uwagę, że w czerwonym harcerstwie wychował jednak odważnych ludzi. Temu nie przeczmy, ale gratulujmy Kuroniowi sprawiedliwej pamięci. Wśród tej czwórki z rodzin nie komunistycznych byli tacy dranie jak Naimski i Macierewicz, co niedawno targnęli się na świętej pamięci ubeckie archiwa, nie wyobrażając sobie chyba, że wpływy i możliwości polityczne byłych współpracowników UB i SB są aż tak wielkie.
      Na pewno jacyś ludzie Kuronia nienawidzą, ja w okresie stalinowskim byłem dzieckiem, nie moglem sie nabawić urazów do poszczególnych ludzi. Kuronia jako człowieka zawsze lubiłem, z mocą, powiedzmy spotykaną u innych. Nawet wtedy, gdy zjadał wszystkie wspólne (dwa) pomidory, pozostawiając mi wszystkie cztery plasterki sera, którego tak bardzo mój organizm potrzebował lub odwrotnie, gdy troska kazała mu zjeść wspólny ser, a jednego pomidora zostawić. Ale, rzecz jasna, moje więzienne współżycie z Kuroniem, to zaledwie krótki epizod - jak pisałem, znam go, człowieka starszego o pół pokolenia ponad dwadzieścia lat. Zdania nasze zaczęły się różnić - już w roku 1981, czyli przed stanem wojennym  - nie tylko w kwestii zsiadłego mleka. Problem zarysował się przede wszystkim taki, że Jacek Kuroń rozumiał odmienność zapatrywań u ludzi, których nie znosił lub którymi gardził, natomiast w przypadku tych, traktowanych jako „swoich” (w moim przypadku chodzi o udział w działalności KOR-owskiej) zjawisko takie sprawiało mu trudność wytłumaczenia w kategoriach racjonalnych. Bo przecież, jeśli wszyscy chcemy dobrze, to wszyscy myślimy zawsze tak samo, a wzajemne stosunki ludzi pragnących dobra są oparte na miłości. U Kuronia razi mnie jego niepokonana, choć historycznie skompromitowana utopijna mentalność społeczna. Z niej bierze się wiara w konstrukcję ustroju totalnej sprawiedliwości społecznej, tzn. takiego, w którym jedni - potrzebujący - biorą, a drudzy - powszechnie kochani - rozdają. Ci drudzy nie muszą być wyłącznie pozbawionymi sumienia cwaniakami, rzecz jest bardziej skomplikowana, co wiemy z podręczników historii i spuścizny literackiej.
      „Człowiek, jeśli jest porządny, zachowuje się po prostu przyzwoicie wobec innych” - cytuje dziennikarka w „Nowym Stylu”. Banał? Gorzej: półprawda. Gdyby tak było, bylibyśmy już dawno zbawieni i w ogóle nie byłoby problemu ustrojów społecznych. Powiedzmy, że człowiek, jeśli jest porządny chce, stara się zachowywać przyzwoicie wobec innych, a jeśli nie zawsze tak czyni, to z przyczyny, ale nie z winy tzw. okoliczności. Problem się tragicznie komplikuje, gdy pojawiają się ludzie wykolejeni z cywilizacji, jak w przeszłości hitlerowcy czy komuniści. Tacy też mają swoje miary „przyzwoitości”, nie wobec pojedynczego człowieka, ale wobec na przykład rasy czy klasy, dla dobra tych bytów mordują, wspierają zbrodnie i czują, że są „w porządku”. Tymczasem dziennikarka twierdzi, że Kuroń „bez złudzeń podsumowuje, że to nie system sprawia, iż człowiek staje się łajdakiem i nie system sprawia, że staje się aniołem. To zależy od nas samych”. Jeśli istotnie sformułował on ten wniosek na ostatnim etapie swojej umysłowej biografii, jest to bardzo dziwne. Znaczyłoby, że ludzi, którzy od dawna zachowują się porządnie, a przedtem byli na przykład stalinowcami (oprawcy z lat późniejszych jeszcze się nie nawrócili) nie tłumaczy nic: byli po prostu świniami z własnego wyboru, chcieli krzywdy, upodobali sobie zło. Ale dlaczego aż tylu i w tym samym czasie? I dlaczego tylu z nich zmieniło się? Czy wszystko wyjaśni działanie Łaski Przenajświętszej lub ustąpienie strachu? „Byłem chory, opętany” - wyznaje Kuroń (dla ścisłości: ja nie uważam, że ZMP-owiec Kuroń należał do czołówki złoczyńców, tacy czują się dziś świetnie) i sam sobie przeczy, bo przecież nie chodzi tu o chorobę psychiczną w sensie dosłownym, która znosi moralną kontrolę nad czynami i słowami.
      Owszem, „coś w tym jest”, do czego doszedł Kuroń, ale nic przecież nowego. W epoce postalinowskiej naigrywano się z „winy systemu” - była to zdrowa reakcja na zmianę bieguna: system jest zły, więc nikt za nic nie odpowiada. Oba bieguny stanowią o poczynaniach ludzi: jest system społeczny i jest indywidualne sumienie, a odpowiada się chyba zawsze, nawet w tak skrajnym zorganizowaniu zniewolenia i przemocy jak obóz koncentracyjny - tam zdarzało się, że porządny i uczciwy dotąd człowiek porwał drugiemu głodnemu chleb. 
      Systemem jest każde zorganizowanie społeczeństwa, w tym więc struktura władzy; jeden system korumpuje (nie tylko materialnie)! mniej, inny bardziej. O tym wszystkim, co powyżej, napisano już wiele i nie komentowałbym najnowszych wypowiedzi ciągle popularnego polityka, gdybym nie oceniał, że podzwonne utopijnego myślenia, które się odezwało, jest dziś i będzie jutro społecznie niebezpieczne. Znaczy ono: dajcie nam władzę, uczciwym i porządnym, tym, którzy chcą naprawdę dobrze, a my wam wszystko tak zorganizujemy, że wszyscy będą zadowoleni. To już było i nie może się powtórzyć.
                                                                                                                 7.08.1992
_________________________________
Na zdjęciu mojego autorstwa (urodziny Kuronia - lata 80.) z prawej Urszula Doroszewska, współpracowniczka KOR z rodowodu harcerskiej "Czarnej jedynki", w III RP m.in ambasador RP w Gruzji.

Poniżej: na urodziny Kuronia przybywa pisarz Marek Nowakowski (1935-2014)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz