niedziela, 8 marca 2020


FELIETONY PUBLIKOWANE W LATACH 90. W "TYGODNIKU SOLIDARNOŚĆ"       
             


    W ryj!

      W roku 1981, w czasie solidarnościowej rewolucji wydawano w Rzeszowie biuletyn pod tytułem „W ryj”. Niekonwencjonalna nazwa miała sygnalizować, wbrew duchowi porozumień i dialogu, bezkompromisowość redakcji i radykalizm treści, ale - co tu mówić - raziła swoim sztubackim charakterem. Pisemko „W ryj” przypomniałem sobie przy lekturze tygodnika „Wprost”. Satyryczne, polityczne komiksy rysuje tam człowiek o nazwisku takim samym, jakie nosi mój kolega, wybitny polski artysta zamieszkały w USA - Jan Sawka. Pan Henryk z „Wprost” co tydzień pomysłowo demaskuje wszystko, co nie jest komunistyczne, zwłaszcza kościół katolicki i Solidarność oraz ludzi, którzy nie byli komunistami - w tym ciemny, szowinistyczny i roszczeniowy lud. Bohaterem wstrząsającego komiksu sprzed kilku tygodni jest anonimowa obywatelka, którą spotykało złe od czerwonego, a dobre przyszło od obecnego. Na poszczególnych obrazkach ilustrator przedstawia katalog jej ciężkich przypadków: za komuny była więc represjonowana, bita i wreszcie skopana podczas ulicznej manifestacji, a teraz otrzymała odszkodowanie i na ostatnim obrazku z uśmiechem podsumowuje: „Dziękuję ci ZOMO”.
      Chodzi o to, proszę państwa, że gdyby nie biło ją ZOMO, to by teraz nie dostała pieniędzy, a więc że per saldo to bicie i kopanie było korzystne - bilans jest dodatni. Jest to uproszczenie i nie można się z tym zgodzić bez zastrzeżeń, a mianowicie sprawa komplikuje się zależnie od stopnia trwałej utraty zdrowia, nieodwracalnych uszkodzeń ciała, systemu nerwowego czy wprost: kalectwa. Mojemu koledze, inżynierowi z poznańskiej fabryki „Pomet”, podczas internowania ZOMO złamało nogę, która się poprawnie zrosła, można by więc uznać, że gdyby teraz dostał za to pieniądze, to jest „do przodu”. Gdyby szukać dziury w całym, to można by badać urazy psychiczne wpływające negatywnie na zdrowie, ale załóżmy, że w tym przypadku jedynym trwałym obciążeniem jest antypatia do Jaruzelskiego i towarzyszy, niezredukowana nawet tym, że generał publicznie bierze na siebie odpowiedzialność, także za złamanie tej, konkretnej kości.
      Sprawa komplikuje się w przypadku gwałtu psychicznego na osobach starszych - tu konsekwencje dla zdrowia mogą przyjść natychmiast, lub, zrazu niewidoczne - później. Ojciec mojego znajomego, działacza „Solidarności Walczącej”, gdy zadzwonił do bezpieki z pytaniem gdzie wywieźli porwanego syna, dowiedział się od dowcipnego oficera, że „nad zalew”. Silny ów mężczyzna nie zemdlał wprawdzie z wrażenia, ale aluzję do utopienia księdza Jerzego w worku z kamieniami przyjął z powagą. Nie tak mocna okazała się moja mama, gdy młody, rzutki funkcjonariusz SB (ciekaw jestem, czy ma teraz agencję dedektywistyczną, hurtownię czy jakiś „holding”, a może jest emigrantem politycznym?) powiadomił ją, że syn właśnie otruł się gazem w swoim mieszkaniu i potrzebne są klucze, aby zabrać ciało.
       Przykłady te są, powiedzmy, dyskusyjne: ktoś wrażliwy powie, że szkody na zdrowiu odniesiono bezspornie, zwyrodnialec stwierdzi, że „nie było sprawy”. Weźmy jednak inny przykład: swego czasu w paryskiej "Kulturze" przedstawiłem sylwetkę mojego rówieśnego kolegi, działacza Solidarności z Nowego Sącza, któremu w wyniku porwań, wielokrotnego bicia i kopania przez SB uszkodzono wszystkie niemal organy wewnętrzne. Wreszcie osłabło też serce - jest kaleką i żadne pieniądze zdrowia mu nie przywrócą. Są także przypadki skrajne - osób, które zabito i jeszcze bardziej skrajne: w przypadku Grzesia Przemyka podziękowań dla ZOMO nie mogłaby wyrazić wynagrodzona teraz pieniędzmi matka, bo nie zniosła ciosu i rychło zmarła.
     Tyle powierzchownej analizy. Trzeba powiedzieć, że jest ona oderwana od rzeczywistości. Nic mi nie wiadomo, aby za bicie i wszelkie inne gwałty wypłacano obecnie odszkodowania - fakt ten zmyślił rysownik „Wprost”, aby stworzyć anegdotę.
     Jako polonista wiem, że nie ma absolutnie uniwersalnych i ponadczasowych kryteriów śmieszności. Nie ma też rzeczy, której nie można byłoby obśmiać, choćby największej tragedii. Pamiętam, jak kabaret „Salon Niezależnych” „rozkładał” całą salę, gdy śpiewał o lotniku, którego zawiódł spadochron, wskutek czego nieszczęśnik spadał „przed śmiercią płacząc”. Każdy doświadczył podobnego, logicznie nierozumnego śmiechu. „Żarty z pogrzebu”, obśmiewanie nieboszczyka i kościotrupa są stare jak nasza kultura. Istnieją żarty z ukrzyżowania i holocaustu - nie każdego, oczywiście, śmieszą (istnieje powiedzenie o "przekroczeniu granicy żartu", ale granic tych nie sposób skodyfikować).
      W redakcji „Wprost” oceniono, że historyjka pana Henryka „Dziękuję ci ZOMO” snadnie rozbawi czytelników tego pisma, skoro rozbawia redakcję. Śmieje się więc redaktor naczelny, pan Król,* bo był wysokim funkcjonariuszem PZPR (sekretarzem KC), śmieje się sekretarz redakcji, bo śmieje się naczelny i śmieje się z własnego konceptu pan Henryk, bo taki jest. Domniemywam z żalem, że anegdota rozśmiesza także tych wszystkich autorów, uczonych i polityków, którzy w tygodniku „Wprost” publikują, w tym - wielka szkoda! - nawet autentycznie dowcipnego Stanisława Tyma.
     Jak już pisałem, poczucia humoru są różne - uwarunkowane wykształceniem, inteligencją, kulturą, poziomem moralnym, konstrukcją psychiczną i doświadczeniem. Kobiecie, bitej przez ZOMO nie do śmiechu z żartów pana Henryka. Rysownik „Wprost” bity nie był, to się śmieje. No, jest jeszcze „kwestia smaku” .                           

     9.10.1992
________________________________
* Marek Król. Obecnie popularny prawicowy felietonista i komentator       telewizyjny.

Na zdjęciach Barbara Sadowska, 1984 r.

Barbara Sadowska (1940-1986) – polska poetka. Wiosną 1983 roku została pobita w trakcie napadu policjantów z jednostki antyterrorystycznej na komitet pomocy internowanym, mieszczący się przy kościele św. Marcina w Warszawie. Wkrótce potem jej syn Grzegorz Przemyk został zamordowany przez funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej. Wikipedia

                          


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz