FELIETONY PUBLIKOWANE W LATACH 90. W "TYGODNIKU SOLIDARNOŚĆ"
Bełkot, który trwa
Można
wyobrazić sobie Polaka żyjącego za granicą, który abonuje jedną gazetę krajową.
Jego gazeta pisze o wszystkim, co się w kraju dzieje, zapoznaje go na bieżąco z
pełnym obrazem wydarzeń i ludzi w nich uczestniczących. W jego gazecie jest
także obiektywny komentarz, ale zawsze oddzielony graficznie od informacji. Ta
gazeta jest jego gazetą; jest więc obiektywna i jedyna w tym rodzaju. Tymi
cechami jego gazeta wyczerpująco zaspokaja jego oczekiwania. Co by to było, gdyby nie było tej
gazety?!
Nie wie on,
że obok poznawanej przez niego - gazetowej - rzeczywistości istnieją inne. W
jego gazecie coś stoi na nogach, podczas gdy w innej, niedorównującej tamtej
nakładem, przedstawiają to samo stojące na głowie, zaś w telewizji polskiej
widać było, że leży.
Owszem -
stwierdzi wyobrażalny, mój pokoleniowy emigrant* - dlatego ja abonuję nie jeden tytuł, a „Gazetę
Wyborczą”, „Politykę” i „Tygodnik Powszechny”. W każdym z pism inaczej pisze
się np. o tolerancji, ksenofobii i totalitaryzmie - on powie, a my dodamy: w
„Gazecie Wyborczej” drukiem tłustym, w „Polityce” kursywą, a w „TP” dostojnym
kurierem.
Pluralizm
uwolnionej kilka lat temu prasy w Polsce to więc ciągle bardziej postulat niż
rzeczywistość. 90% tytułów, w tym lokalne dzienniki i popołudniówki łączy
myślenie stadne, przy czym przepis na interpretację zdarzeń i ocenę postaci
dyktuje jedna, największa gazeta centralna. (Przyczyny tego stanu rzeczy są głębokie i
należałoby ich szukać w diagnozie stanu ducha postpeerelowskiej poturbowanej
inteligencji).**
Oto jednak
jestem po lekturze „Tygodnika Powszechnego” oraz „Polityki” i stwierdzam, że w
pozornym pluralizmie sojuszniczych mentalnie tytułów coś „jakby drgnęło”. Jerzy
Jedlicki w „Tygodniku Powszechnym” recenzuje książkę prof. Michała Głowińskiego
o nowomowie. Głowińskiego z Jedlickim łączy troska, a w niej przekonanie, że
PRL-owską nowomowę uprawia obecnie "antykomunistyczna prawica". Ni stąd ni zowąd
w tym samym czasie „Polityka” kontestuje: postępowy publicysta Ludwik Stomma
pisze o „hipokryzji uświęconego paktu połączonych elit ducha wszystkich stron, streszczającego się w dwóch słowach: się kochamy!”. Po czym biadoli nad
paryską hipokryzją liberalnych elit; bierze w obiektywną obronę (przed „Gazetą
Wyborczą”, zarzucając jej manipulację!) Le Pena, a przede wszystkim - bo już w
tytule - zarzuca liberalnym „elitom ducha” posługiwanie się nowomową! Może nie
jest to jeszcze kłótnia w rodzinie, ale widać, że coś tam w szczegółach
przestaje się zgadzać; że widmo nowoczesnego liberalnego totalitaryzmu na
gruncie totalnego liberalizmu być może się oddala - skoro w szeregach sił
postępu krok się miesza.
Jak to się
jednak dzieje, że wybitny badacz, mądry tropiciel, konsumuje szpalty np.
„Gazety Wyborczej” i tam nie dostrzega nowomowy? Wystarczy przecież od czasu do
czasu zapoznać się z tekstem naczelnego redaktora, by dostrzec najbardziej
jaskrawe i wdzięczne badawczo kawałki (kiedyś zbierałem je w osobnej teczce
zatytułowanej „Acta Michniciana”). Kiedy Aleksander Kwaśniewski przeprosił w
Sejmie za PRL, Michnik napisał krótko, że może to wszystkiego nie załatwia, ale
stwarza możliwość refleksji. A teraz - zakończył uroczyście - należy „zasiąść
do rozmowy”. Kogo z kim, na jaki temat? Czy chodzi o to, że teraz Michnik
będzie mógł rozmawiać z liderem SLD na temat przeszłości? Nie, przecież odbyli
już wiele pogłębionych rozmów. O co chodziło, miała pokazać przyszłość: o zamiar
połączenia obu partii. W tamtej chwili nie wypadało powiedzieć tego wprost,
choć chciało się czytelnika jakoś uprzedzić. W sukurs przyszła nowomowa.
„Zasiąść do rozmowy”. W szczerej atmosferze wzajemnego zrozumienia.* Pisze
badacz, prof. Głowiński w swej książce: „Tekst zredagowany w nowomowie może być
interesujący nie ze względu na treści, które bezpośrednio przekazuje, ale jako
oznaka pozwalająca poznać intencje, programy itp.” A więc inny przykład: w
obszernym tekście nt. historii politycznej ostatnich kilku lat (w połowie
poświęconym - rzecz jasna - złowrogiej roli braci Kaczyńskich) Michnik wytknął
Kościołowi zasadniczy błąd. Kościół - napisał wprost - niesłusznie wkracza ze
sferą sacrum do sfery profanum. Wpadając
w pułapkę nowomowy Michnik nie zauważył, że zanegował istotę Kościoła, którego
misją jest głoszenie Ewangelii wśród ludzi, a więc właśnie do wprowadzania
sfery sacrum do profanum Kościół jest powołany. A chodziło o - tłumacząc
nowomowę na język potoczny - że zdaniem
naczelnego „Gazety Wyborczej” hierarchia Kościoła katolickiego w Polsce nie
powinna zajmować głosu w sprawach politycznych, bo księża przeszkadzają w realizacji
założonej polityki.
Głowiński i
jego recenzent nie zauważają, że „tropiąc retorykę antykomunistycznej prawicy”
posługują się właśnie nowomową. Pojęcie „antykomunistyczna prawica” jest kalką
znanej konstrukcji w rodzaju „demokracja burżuazyjna”, a powołane zostało przez
naszych nieobojętnych politycznie intelektualistów - żarliwych sekundantów
postępowego skrzydła Unii Wolności - z potrzeby doraźnej.
Jedlicki po
lekturze eseju Głowińskiego zastanawia się, czy komunistyczna nomenklatura
używająca nowomowy miała świadomość odległości tego języka od rzeczywistości i
czy w związku z tym rzeczywistość ta była przez funkcjonariuszy systemu
postrzegana bez pośrednictwa „zaklęć”. I po analizie „Tajnych dokumentów Biura
Politycznego” pod nagłówkiem „Bełkot, który trwa” stwierdza: „Widać tam raz po raz,
jak w momentach krytycznych nowomowa utrudnia towarzyszom zrozumienie sytuacji,
jak oni są spętani przez kategorie własnego języka i jak rozpaczliwie próbują
się przez nie przedrzeć, żeby pojąć, co się naprawdę dzieje”. Tę słuszną uwagę recenzenta
- o spętaniu przez kategorie własnego języka - pokornie polecam Michałowi
Głowińskiemu. Po refleksji można będzie „zasiąść do rozmowy” - bez nowomowy. Na
pewno nie jemu jednak można zarzucić bełkot, bo, jak mi się zdaje „próbuje się
przedrzeć”. Może uda się w dalszej pracy badawczej. Trzeba jednak uważniej
słuchać i czytać - także „swoją” gazetę.
___________________________________
* Wtedy miałem na myśli Stanisława Barańczaka.
** Dzisiaj powiedziałbym: postinteligencji. Polska inteligencja została wymordowana przez Stalina i Hitlera, ocalały z niej tylko szczątki. Ja urodziłem się w r. 1949. Jestem postprlowskim postinteliegentem.
** "Szczera, partyjna atmosfera". Był to w PRL czytelny kod, można powiedzieć: sublimum nowomowy. Komunikaty po spotkaniu w Moskwie "naszego kierownictwa" z kierownictwem Związku Radzieckiego dzieliły się na dwa, najwyżej trzy rodzaje. Gdy "Trybuna Ludu", organ KC PZPR podała, że spotkanie odbyło się w "atmosferze braterskiej przyjaźni i wzajemnego zrozumienia", dla aktywu PZPR znaczyło to, że Moskwa utrzymuje poparcie dla aktualnego I sekretarza KC PZPR. Gdy jednak, na drugim biegunie komunikat brzmiał: "spotkanie obyło się w szczerej, parytyjnej atmosferze", znaczyło to, że aktualny wasal, np. Gierek czy Jaruzelski otrzymał od np. Breżniewa tzw. zjebkę, został upokorzony i ostatecznie ostrzeżony. To z kolei uruchamiało innych ważnych towarzyszy z "naszego kierownictwa" do kombinacji z Moskwą na rzecz zmiany "naszego" I sekretarza.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz