wtorek, 21 kwietnia 2020

                Zdzisław Najder: Moje pierwsze lekcje życia - Historia - rp.pl
      

   Tęsknota do klasy

     Inteligencja ma najbardziej liberalne przekonania - jest za wolnym rynkiem i za zwiększeniem rozpiętości zarobków, robotnicy za państwem opiekuńczym i większym egalitaryzmem. Różnice są wyraźne. — tak brzmi diagnoza badacza struktur społecznych, prof.  Henryka Domańskiego, podana w rozmowie z red. Danutą Zagrodz­ką w Magazynie „Gazety Wyborczej”. (W Polsce jest tęsknota za klasą średnią - zaczyna dialog pani Zagrodzka).
     Stwierdzenie wyraźnych różnic jest    niewątpliwie krokiem do przodu współ­czesnej polskiej socjologii. Klasę średnią - wyjaśnia uczony - wyróżniają nie tylko wyższe dochody, ale i zawód, stano­wisko, styl życia, który się naśladuje i którego się zazdrości. Krokiem naprzód było też ogłoszenie zapisów do klasy średniej przez tygodnik „Cash”. Zostało to wprawdzie wyszydzone przez dra Bronisława Maja w „Tygodniku Powszechnym”, ale profesor Domański docenia tę akcję, bo przynajmniej wiadomo, czego się trzymać. O ile pamiętam, według „Casha” należy się trzymać minimum 15 milionów miesięcznie i wielu innych rze­czy. Z badań profesora wynika jednak, że do warstwy średniej lub wyższej średniej od 1989 r. przyznaje się u nas około 40% badanych obok przedsiębiorcy i in­teligenta zalicza się tam i sprzątaczka, i chłop. Chcą w ten sposób być lepsi. Dodajmy, że w USA do klasy średniej przyznają się prawie wszyscy (prócz kilku najbogatszych i grupy analfabetów).
     Dlaczego u nas jest gorzej? Dlatego, że od r. 1990 postawy kolektywistyczne, takie jak chęć oparcia się na kimś, lęk przed samodzielnością, niechęć do zaczynania czegoś nowego nie ustępują. Natomiast postawy indywidualistyczne, typowe dla klas średnich - poleganie na sobie, nieza­leżność, wiara w sukcesnie pogłębiły się. Badania wykazały więc, że postawy pozostały bez większych zmian. Do indywidualizmu, jak pięć lat temu, skłonni są bardziej inteligenci i przedsiębiorcy, a najbardziej studenci, co wskazywałoby, że w młodym pokoleniu najszybciej może się dokonać jakiś przełom. Jaki?
     Zanim spróbujemy sobie odpowiedzieć na to i wiele innych pytań, uporząd­kujmy wiedzę o rzeczywistości wynikłą z badań socjologa.
Wiadomo, że:
*Podział przebiega między studen­tami, inteligentami,  przedsiębiorcami, chłopami, sprzątaczkami a robotnikami. W czołówce klasy średniej są studenci, a w ogóle do niej nie aspirują robotnicy.
*Grupa pierwsza ma liberalne prze­konania, jest za wolnym rynkiem, za zwiększeniem rozpiętości zarobków i od­znacza się postawą indywidualistyczną; grupa druga — robotnicy — jest przeciw­na wolnemu rynkowi, opowiada się za państwem opiekuńczym, większym ega­litaryzmem i odznacza się postawą kolektywistyczną.
*W grupie pierwszej studenci, in­teligenci i przedsiębiorcy wyróżniają się wyższymi dochodami, zawodem, stano­wiskiem i stylem życia.
*Pozostali — chłopi i sprzątaczki — naśladują i zazdroszczą, a grupa druga (robotnicy) nie naśladuje, nie zazdrości i nie tęskni do klasy średniej, czyli — jak się potocznie mówi — olewa.
*Inteligencję wyróżnia od reszty pierwszej grupy i od grupy drugiej mniejszy tradycjonalizm (prof. Domański).
     Własne rozpoznanie rzeczywistości po­zwala nam przypuścić, że trzon klasy śred­niej (prócz chłopów i sprzątaczek) należy lub sprzyja Unii Wolności, pozostałe 6o% to zatrudnieni w „Ursusie” i tym podo­bnych reliktach gospodarki nierynkowej.
Idźmy dalej. Cechą klasy średniej (na przykładzie USA) jest mobilność. Nie pasuje ona do mentalności Polaka. Jakkolwiek można mieć nadzieję, że 40% wykazuje przynajmniej skłonność do przemieszczeń, to grupa druga jest nie do ruszenia. Zwłaszcza robotnik, nawet gdy straci pracę, to się za nic nie przeprowadzi -  spostrzega prof. Domański. - Chce być w swojej wspólnocie, z której czerpie siłę i wsparcie. Jego kapitałem jest kolektyw to może być związek zawo­dowy, koledzy z pracy, z którymi idzie na piwo, sąsiedzi, krewni. Nie ma on niczego innego. Jasne. Temu twierdzeniu bada­nia naukowe nie są potrzebne. Wiadomo powszechnie, że gdy straci pracę nauczyciel, pracownik naukowy czy księgowy,  to pakuje dobytek, wybiera inne miejsce na mapie kraju i z rodziną tam się  udaje, bez chęci oparcia się na kimś, lęku przed samodzielnością, a z ochotą do zaczęcia czegoś nowego i wiarą w sukces. Ci, którzy wyzbyli się już bez reszty postawy kolektywistycznej, zostawiają rodzinę i ruszają w Polskę. Jeszcze inni, cechujący się najmniejszym tradycjonali­zmem, jadą na saksy i już nigdy na stare śmieci nie wracają. Dlaczego? Profesor Domański zna odpowiedź: Inteligentowi poczucie bezpieczeństwa daje własność intelektualna.  Zamiast pójść na piwo, pomyśli, że może warto zarobić. Taka jest, niestety, prawda. Robotnik, nawet gdy pomyśli, że warto zarobić, to najpierw pójdzie na piwo, tam spotka kole­gów z pracy, po czym, pozbawiony włas­ności intelektualnej (i reszty pieniędzy) uda się do krewnych; nic nie uzyskawszy, puka do sąsiadów, a przez nich przepę­dzony wyżala się nazajutrz w siedzibie związku zawodowego, dając upust po­stawie roszczeniowej.
     Warto zastanowić się  tym miejscu rozważań, gdzie - gdyby ująć wy­niki w diagram - sytuuje się dr Broni­sław Maj. Reagując w felietonie na zapisy tygodnika „Cash” do klasy średniej wy­kazał dobitnie, że progu 15 mln na miesiąc­ jako naukowiec - humanista nie dosię­gnie, choćby się... przeniósł na inną uczelnię. Nadto ujawnił, że od początku swej kariery zawodowej pracuje w jednym miejscu (niemobilność, tradycjonalizm, postawa kolektywistyczna). Wyznał niemożność spełnienia innych kryteriów (o­gólny brak tęsknoty do klasy średniej). Jak się zdaje, chodzi mu o to, żeby mu podwyższyli miesięczną pensję na Uniwer­sytecie Jagiellońskim - jednostce bu­dżetowej (państwo opiekuńcze). B. Maj jest więc robotnikiem. Bez własności in­telektualnej ani żadnej rzeczy, która jego jest.





     Tak jest teraz. Przed rokiem 1989 wielu z tych, których u nas można by zaliczyć do klasy średniej, a więc inteligentów i pracowników umysłowych - na Zachodzie zwykle lepiej sytuowa­nych - zarabiało tyle samo, co wykwalifikowani robotnicy, a czasem nawet mniej. W tej chwili zarysowuje się mię­dzy nimi dystans. Widać go nawet mię­dzy niższymi szczeblami urzędniczymi a wyższymi robotniczymi. Sprawy idą więc - mimo wszystko - w dobrym kierunku.
     Nie wszystko jednak jest jasne z po­wodu skomplikowanego aparatu pojęcio­wego, którym posłużył się badacz w wywiadzie. Chodzi o większy egalita­ryzm, mniejszy tradycjonalizm, rozpiętość zarobków, państwo opiekuńcze, niższy szczebel urzędniczy, wyższy robo­tniczy, a nade wszystko brakuje uwspółcześnionej definicji inteligenta i pra­cownika umysłowego. Przełomem w polskiej socjologii będzie na pewno określenie różnicy między nimi. Tym­czasem zdani na dowolną, indywidua­listyczną interpretację haseł, porusza­my się w nierzeczywistości, wśród zaklęć (co nam wolno, choć nie przystoi so­cjologii).
     Wystawmy więc sobie, że badany robotnik wykwalifikowany otrzyma pytanie: czy chcesz zarabiać tyle co red. Zagrodzka albo prof. Domański, i od­powie twierdząco. Wpiszemy go do ru­bryki: egalitaryzm. Inaczej, gdy odpowie „tak” na pytanie: czy chcesz zarabiać kilka razy więcej niż prof. Domański i red. Zagrodzka — wtedy damy go do rubryki: rozpiętość zarobków. Z kolei postawę egalitarną ujawni prof. Domań­ski, gdy odpowie twierdząco na pytanie: czy pensja profesora powinna dorównywać wynagrodzeniu dobrze opłacane­go robotnika kwalifikowanego? Kwestia, ujęta w pytaniu: czy uważa pan, że pensje uniwersyteckie powinny być wyż­sze, pozwoli ujawnić tęsknotę do pań­stwa opiekuńczego. Ktokolwiek zaś od­powie twierdząco na pytanie: czy uwa­żasz, że powinieneś zarabiać poniżej średniej krajowej? — podlega innemu, niż socjologiczne, badaniu.
     O co w tym wszystkim chodzi? Być może o to, że niższy szczebel urzęd­niczy wyrównuje teraz rachunki z wyż­szym szczeblem robotniczym za nieryn­kową strukturę płac przed rokiem 1989. Albo o to, że od r. 1990 postawy pozo­stały bez zmian, a różnice są wyraźne. Prócz tęsknoty, chodzi jednak o pienią­dze. Zamiast pójść na piwo, pomyślałem, że może warto zarobić i -  wyposażony we własność intelektualną - napisałem ten przydługi felieton. A żeby jeszcze dopiąć go do okrągłej sumki, przytoczę opinię z recenzowanej w „Tygodniku” książki Zdzisława Najdera „Z Polski do Polski poprzez PRL”. W szkicu Wielkość i upadek polskiej elity przywódczej od­niósł się do bezrefleksyjnego przenie­sienia na nasz grunt pojęcia klasy śred­niej:

     Klasa średnia, czy stan trzeci, wytworzyły się w rozwiniętych demokrac­jach nie na prostej drodze bogacenia się, dążenia do tego, by posiadać więcej niż członkowie klasy niższej - ale na drodze walki, nieraz krwawej, o prawa polityczne i społeczne. (...) Elity są lu­dziom potrzebne do tego, by im ukazać sens ich działania, by im słowem i przykładem podsunąć cele, nadające ich postępowaniu wartość inną, niż wymier­na w złotówkach. Takich elit dzisiaj w Polsce nie widać. (...) Tymczasem wyłoni się nowa elita, złożona z lu­dzi wychowanych w atmosferze pogo­ni za zyskiem i obojętności na kul­turę.  


1996
_______________________
Na zdjęciu Zdzisław Najder.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz