Tęsknota do klasy
Inteligencja ma
najbardziej liberalne przekonania - jest za wolnym rynkiem i za zwiększeniem
rozpiętości zarobków, robotnicy za państwem opiekuńczym i większym
egalitaryzmem. Różnice są wyraźne. — tak brzmi diagnoza badacza struktur
społecznych, prof. Henryka Domańskiego,
podana w rozmowie z red. Danutą Zagrodzką w Magazynie „Gazety Wyborczej”. (W Polsce jest tęsknota za klasą średnią -
zaczyna dialog pani Zagrodzka).
Stwierdzenie wyraźnych różnic jest niewątpliwie krokiem do przodu współczesnej polskiej socjologii.
Klasę średnią - wyjaśnia uczony - wyróżniają
nie tylko wyższe dochody, ale i zawód, stanowisko, styl życia, który się
naśladuje i którego się zazdrości. Krokiem naprzód było też ogłoszenie
zapisów do klasy średniej przez tygodnik „Cash”. Zostało to wprawdzie
wyszydzone przez dra Bronisława Maja w „Tygodniku Powszechnym”, ale profesor
Domański docenia tę akcję, bo przynajmniej
wiadomo, czego się trzymać. O ile pamiętam, według „Casha” należy się
trzymać minimum 15 milionów miesięcznie i wielu innych rzeczy. Z badań
profesora wynika jednak, że do warstwy
średniej lub wyższej średniej od 1989 r.
przyznaje się u nas około 40% badanych — obok przedsiębiorcy i inteligenta zalicza się tam i sprzątaczka, i
chłop. Chcą w ten sposób być lepsi. Dodajmy, że w USA do klasy średniej
przyznają się prawie wszyscy (prócz kilku najbogatszych i grupy analfabetów).
Dlaczego u nas jest gorzej? Dlatego, że od r. 1990 postawy kolektywistyczne, takie jak chęć
oparcia się na kimś, lęk przed samodzielnością, niechęć do zaczynania czegoś
nowego nie ustępują. Natomiast postawy
indywidualistyczne, typowe dla klas średnich - poleganie na sobie, niezależność, wiara w sukces - nie pogłębiły
się. Badania wykazały więc, że postawy
pozostały bez większych zmian. Do indywidualizmu, jak pięć lat temu, skłonni są
bardziej inteligenci i przedsiębiorcy, a najbardziej studenci, co wskazywałoby,
że w młodym pokoleniu najszybciej może się dokonać jakiś przełom. Jaki?
Zanim spróbujemy sobie odpowiedzieć na to i wiele innych pytań, uporządkujmy wiedzę o rzeczywistości wynikłą z badań socjologa.
Zanim spróbujemy sobie odpowiedzieć na to i wiele innych pytań, uporządkujmy wiedzę o rzeczywistości wynikłą z badań socjologa.
Wiadomo, że:
*Podział przebiega między studentami, inteligentami, przedsiębiorcami, chłopami, sprzątaczkami a
robotnikami. W czołówce klasy średniej są studenci, a w ogóle do niej nie
aspirują robotnicy.
*Grupa pierwsza ma liberalne przekonania, jest za wolnym
rynkiem, za zwiększeniem rozpiętości zarobków i odznacza się postawą
indywidualistyczną; grupa druga — robotnicy — jest przeciwna wolnemu rynkowi,
opowiada się za państwem opiekuńczym, większym egalitaryzmem i odznacza się
postawą kolektywistyczną.
*W grupie pierwszej studenci, inteligenci i przedsiębiorcy
wyróżniają się wyższymi dochodami, zawodem, stanowiskiem i stylem życia.
*Pozostali — chłopi i sprzątaczki — naśladują i zazdroszczą, a
grupa druga (robotnicy) nie naśladuje, nie zazdrości i nie tęskni do klasy
średniej, czyli — jak się potocznie mówi — olewa.
*Inteligencję wyróżnia od reszty pierwszej grupy i od grupy
drugiej mniejszy tradycjonalizm (prof. Domański).
Własne rozpoznanie rzeczywistości pozwala nam przypuścić, że
trzon klasy średniej (prócz chłopów i sprzątaczek) należy lub sprzyja Unii
Wolności, pozostałe 6o% to zatrudnieni w „Ursusie” i tym podobnych reliktach
gospodarki nierynkowej.
Idźmy dalej. Cechą klasy średniej (na przykładzie USA) jest
mobilność. Nie pasuje ona do mentalności Polaka. Jakkolwiek można mieć
nadzieję, że 40% wykazuje przynajmniej skłonność do przemieszczeń, to grupa
druga jest nie do ruszenia. Zwłaszcza
robotnik, nawet gdy straci pracę, to się za nic nie przeprowadzi - spostrzega prof. Domański. - Chce być w
swojej wspólnocie, z której czerpie siłę i wsparcie. Jego kapitałem jest
kolektyw - to może być związek zawodowy,
koledzy z pracy, z którymi idzie na piwo, sąsiedzi, krewni. Nie ma on niczego
innego. Jasne. Temu twierdzeniu badania naukowe nie są potrzebne. Wiadomo
powszechnie, że gdy straci pracę nauczyciel, pracownik naukowy czy
księgowy, to pakuje dobytek, wybiera
inne miejsce na mapie kraju i z rodziną tam się
udaje, bez chęci oparcia się na kimś, lęku przed samodzielnością, a z
ochotą do zaczęcia czegoś nowego i wiarą w sukces. Ci, którzy wyzbyli się już
bez reszty postawy kolektywistycznej, zostawiają rodzinę i ruszają w Polskę.
Jeszcze inni, cechujący się najmniejszym tradycjonalizmem, jadą na saksy i już
nigdy na stare śmieci nie wracają. Dlaczego? Profesor Domański zna odpowiedź: Inteligentowi poczucie bezpieczeństwa daje
własność intelektualna. Zamiast pójść na piwo, pomyśli, że może
warto zarobić. Taka jest, niestety, prawda. Robotnik, nawet gdy pomyśli, że
warto zarobić, to najpierw pójdzie na piwo, tam spotka kolegów z pracy, po
czym, pozbawiony własności intelektualnej (i reszty pieniędzy) uda się do
krewnych; nic nie uzyskawszy, puka do sąsiadów, a przez nich przepędzony
wyżala się nazajutrz w siedzibie związku zawodowego, dając upust postawie
roszczeniowej.
Warto zastanowić się tym miejscu rozważań, gdzie - gdyby ująć
wyniki w diagram - sytuuje się dr Bronisław Maj. Reagując w felietonie na
zapisy tygodnika „Cash” do klasy średniej wykazał dobitnie, że progu 15 mln na miesiąc jako naukowiec -
humanista nie dosięgnie, choćby się... przeniósł na inną uczelnię. Nadto
ujawnił, że od początku swej kariery zawodowej pracuje w jednym miejscu
(niemobilność, tradycjonalizm, postawa kolektywistyczna). Wyznał niemożność spełnienia innych kryteriów (ogólny brak tęsknoty do klasy średniej). Jak się
zdaje, chodzi mu o to, żeby mu podwyższyli miesięczną pensję na Uniwersytecie
Jagiellońskim - jednostce budżetowej (państwo opiekuńcze). B. Maj jest więc
robotnikiem. Bez własności intelektualnej ani żadnej rzeczy, która jego jest.
Tak jest teraz. Przed
rokiem 1989 wielu z tych, których u nas można by zaliczyć do klasy średniej, a
więc inteligentów i pracowników umysłowych - na Zachodzie zwykle lepiej sytuowanych - zarabiało tyle samo, co
wykwalifikowani robotnicy, a czasem nawet mniej. W tej chwili zarysowuje się
między nimi dystans. Widać go nawet między niższymi szczeblami urzędniczymi a
wyższymi robotniczymi. Sprawy idą więc - mimo wszystko - w dobrym kierunku.
Nie wszystko jednak jest jasne z powodu skomplikowanego
aparatu pojęciowego, którym posłużył się badacz w wywiadzie. Chodzi o większy
egalitaryzm, mniejszy tradycjonalizm, rozpiętość zarobków, państwo opiekuńcze,
niższy szczebel urzędniczy, wyższy robotniczy, a nade wszystko brakuje
uwspółcześnionej definicji inteligenta i pracownika umysłowego. Przełomem w
polskiej socjologii będzie na pewno określenie różnicy między nimi. Tymczasem
zdani na dowolną, indywidualistyczną interpretację haseł, poruszamy się w
nierzeczywistości, wśród zaklęć (co nam wolno, choć nie przystoi socjologii).
Wystawmy więc sobie, że badany robotnik wykwalifikowany otrzyma
pytanie: czy chcesz zarabiać tyle co red. Zagrodzka albo prof. Domański, i odpowie
twierdząco. Wpiszemy go do rubryki: egalitaryzm. Inaczej, gdy odpowie „tak” na
pytanie: czy chcesz zarabiać kilka razy więcej niż prof. Domański i red.
Zagrodzka — wtedy damy go do rubryki: rozpiętość zarobków. Z kolei postawę
egalitarną ujawni prof. Domański, gdy odpowie twierdząco na pytanie: czy
pensja profesora powinna dorównywać wynagrodzeniu dobrze opłacanego robotnika
kwalifikowanego? Kwestia, ujęta w pytaniu: czy uważa pan, że pensje
uniwersyteckie powinny być wyższe, pozwoli ujawnić tęsknotę do państwa
opiekuńczego. Ktokolwiek zaś odpowie twierdząco na pytanie: czy uważasz, że
powinieneś zarabiać poniżej średniej krajowej? — podlega innemu, niż
socjologiczne, badaniu.
O co w tym wszystkim chodzi? Być może o to, że niższy szczebel
urzędniczy wyrównuje teraz rachunki z wyższym
szczeblem robotniczym za nierynkową strukturę płac przed rokiem 1989. Albo o
to, że od r. 1990 postawy pozostały bez zmian, a różnice są wyraźne. Prócz
tęsknoty, chodzi jednak o pieniądze. Zamiast pójść na piwo, pomyślałem, że
może warto zarobić i - wyposażony we własność intelektualną - napisałem ten
przydługi felieton. A żeby jeszcze dopiąć go do okrągłej sumki, przytoczę
opinię z recenzowanej w „Tygodniku” książki Zdzisława Najdera „Z Polski do
Polski poprzez PRL”. W szkicu Wielkość i upadek polskiej elity przywódczej
odniósł się do bezrefleksyjnego przeniesienia na nasz grunt pojęcia klasy
średniej:
Klasa średnia, czy stan trzeci, wytworzyły się w rozwiniętych demokracjach nie na prostej drodze bogacenia się, dążenia do tego, by posiadać więcej niż członkowie klasy niższej - ale na drodze walki, nieraz krwawej, o prawa polityczne i społeczne. (...) Elity są ludziom potrzebne do tego, by im ukazać sens ich działania, by im słowem i przykładem podsunąć cele, nadające ich postępowaniu wartość inną, niż wymierna w złotówkach. Takich elit dzisiaj w Polsce nie widać. (...) Tymczasem wyłoni się nowa elita, złożona z ludzi wychowanych w atmosferze pogoni za zyskiem i obojętności na kulturę.
Klasa średnia, czy stan trzeci, wytworzyły się w rozwiniętych demokracjach nie na prostej drodze bogacenia się, dążenia do tego, by posiadać więcej niż członkowie klasy niższej - ale na drodze walki, nieraz krwawej, o prawa polityczne i społeczne. (...) Elity są ludziom potrzebne do tego, by im ukazać sens ich działania, by im słowem i przykładem podsunąć cele, nadające ich postępowaniu wartość inną, niż wymierna w złotówkach. Takich elit dzisiaj w Polsce nie widać. (...) Tymczasem wyłoni się nowa elita, złożona z ludzi wychowanych w atmosferze pogoni za zyskiem i obojętności na kulturę.
1996
_______________________
Na zdjęciu Zdzisław Najder.
_______________________
Na zdjęciu Zdzisław Najder.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz