
Zjednoczeni
proreformatorzy
U nas obecnie nie ma
wcale tzw. rynku, istnieje tylko przerażająca rynkowa ideologia. Co oznacza
pieniądz ponad wszystko. W imię pieniądza kop sąsiada, doprowadź rodziców do
śmierci, sprzedaj swoje dzieci. Najważniejszy jest pieniądz. Jeśli kapitalizm
sprowadza się do tego, jest to moralnie straszne. Społeczeństwa zachodnie od
dawna już nauczyły się regulować i poskramiać swój kapitalizm. (...) To, co się
teraz dzieje u nas, oznacza moralną degrengoladę. Najgorsze, że w upadku jest
produkcja, jak również rolnictwo. A kapitalizm oznacza przecież produkcję —
owocną i dużą. A my niczego nie produkujemy, wszystkie siły rzucone zostały na
handel i oszustwo. Wątpię, czy można to nazwać kapitalizmem.
Ta zwięzła diagnoza sytuacji ekonomicznej, socjalnej i moralnej
Federacji Rosyjskiej pochodzi od Aleksandra Sołżenicyna. Jego drastyczna
diagnoza psuła utrwalony w zachodnim świecie politycznym wizerunek
przedwyborczej Rosji: Jelcyn, jaki by nie był, to reformy i przewidywalność;
komunistyczna opozycja to niewiadoma i niebezpieczeństwo zimnej wojny. Mówi
bowiem dalej: Tymczasem od 10 lat
jesteśmy zwodzeni. Powiadają „pierestrojka”, ale nie wiadomo, co jest co;
powiadają „reforma” — ale według
jakiego programu? Nikt tego programu nie ma, za to jest rujnowanie i grabienie
Rosji. Powiadają „demokracja”... itd.
Podkreślmy — to nie komunistyczna agitacja Ziuganowa, lecz
słowa krytyki wielkiego antykomunisty. Gdyby w tym duchu ktoś wypowiedział
się w Polsce kilka lat temu, byłby zaklasyfikowany jako „oszołom” albo uparty
„przeciwnik reform”.
Większa i inna jest Rosja — większa
i inna tam skala wynaturzeń. W Polsce demokracja jest. Faktem jest wzrost
gospodarczy. Rolnictwo jest w stanie o tyle lepszym niż w Rosji, o ile
komunizm nie zniszczył go w Polsce całkowicie. Upadek produkcji i szczyt grabieży
mamy za sobą, tak jak rządy tzw. solidarnościowe. Przeciw nim występowali
postkomuniści, posługując się retoryką niedaleką od tego, co dzisiaj w kierunku
reformatorów wykrzykuje Sołżenicyn. I wzięli pełnię władzy w państwie, choć -
wolni od hipokryzji - nic nie wspominali przedtem o grabieży. U nas o grabieży
mówili „zwierzęcy antykomuniści”. Sołżenicyn odkrył ze zgrozą, że Rosja idzie
„polską drogą od komunizmu”, choć o Polsce nie wspomina i może w ogóle paraleli
nie wziął pod uwagę. Nie mam rozeznania, kto dziś w Rosji słucha Sołżenicyna,
domyślam się, że z racji jego "narodowego odchylenia" ma posłuch tam,
gdzie nie pragnie. Dostrzegł, że reformatorscy władcy Federacji rozumieją się
lepiej z dyplomatami zachodnimi niż z własnym społeczeństwem. Gdy Jelcyn mówi
„demokracja”, „reformy” i „rynek”, rozumie go Clinton, zaś naród pragnąłby
zrozumieć program reform i ich cel, obserwując powstawanie nowej, wąskiej elity
finansowej „przestrojonych” w kapitalistów towarzyszy i typów spod ciemnej
gwiazdy. Ale proszę zwrócić uwagę, nikt
się nie pokajał. Ani ci komuniści, którzy sprytnie przemienili się w demokratów
lub biznesmenów, ani inni, którzy pozostali w partii komunistycznej. Nikt się
nigdy nie pokajał. Oto dlaczego mamy zamkniętą drogę ku przyszłości. Przesadza?
Nie wiem, bo Rosja jest wielka, Rosja zniewoliła się sama i nikt żyjący nie
pamięta innej rzeczywistości, niż bolszewicka. Z jakiej więc przyczyny miliony
ludzi, po doświadczeniach „przestrojenia” miałyby zawierzyć, że klucze do
lepszej przyszłości to „demokracja” i „reforma”, skoro pojęcia te określają
dotykalną rzeczywistość? Składa się na nią także „przestrojenie” sowieckiej
wojny w Afganistanie na „demokratyczną” w Czeczenii. Nasz koszmar polega nie tylko na tym, że mamy kłopot z wyborem
kandydata na prezydenta, ale na braku możliwości zbudowania demokracji i
samorządnego systemu społecznego.
Owszem, polskie kłopoty są mniejsze (nie tylko dlatego, że
wybrano prezydenta zdrowego i komunikatywnego). Są jednak, w płaszczyznach
politycznej, gospodarczej i socjalnej, porównywalne. Nie chciałbym głosować ani na Jelcyna, ani na komunistów, a demokraci
jakoś nie mogą się zjednoczyć - wyznaje jakiś rosyjski dziennikarz.
Sołżenicyn: Nie tylko zjednoczyć się, ale
w ciągu 5 lat swojej władzy nie potrafili nawet urządzić nam znośnego życia (...)
Proszę zwrócić uwagę, od kiedy nasze
władze zaczęły wspominać o socjalnym kierunku reform? Na trzy miesiące przed
wyborami!
Zastąpmy termin „nasze władze” rodzimym: „rządy
solidarnościowe” (będę się upierał, że ta nazwa fałszuje rzeczywistość). Czy
socjalny kierunek reform ujawnił się wtedy, gdy minister pracy w rządzie
Mazowieckiego zarządził wydawanie zupy dla głodnych? Wolne żarty. Mówiło się o
„kosztach reformy”. Wszyscy potakiwali ze zrozumieniem. Rozumowano
prostodusznie (ja także), że chodzi tu o solidarne „zaciśnięcie pasa”, a nie o
to, że ogół zapłaci za transformację, po to, by nowa klasa przestrojonych
towarzyszy i typów spod ciemnej gwiazdy mogła swobodnie wpisywać sobie zyski w
koszty reformy. Nie obawiano się tego, bo przecież nad procesem reform czuwał
„nasz rząd”, który miał patronować społecznemu solidaryzmowi. Rząd wszystkich
Polaków, bo przecież tych, którym trudno było się z nim zidentyfikować, zjednał
od razu grubym podkreśleniem. I nie oni się rozczarowali.
Pomińmy tu sprawę kalendarza progresji, który ogłosił Leszek
Balcerowicz i to, że nie miał on woli politycznej, by wytłumaczyć społeczeństwu
przyczyny (a były i niezależne od polskiego rządu) niezrealizowania
zapowiedzi; pomińmy sprawę życiowej przygody pana Sachsa w Europie Wschodniej,
bo nawet gdyby jeszcze coś doradził Balcerowiczowi i moskiewskim demokratom, to
pozostanie to już sprawą wyłącznie towarzyską. Przypomnijmy, co się wówczas
pisało ku oświeceniu społeczeństwa. Pisało się, że kapitalizm nie może się obyć
bez kapitalistów. A gdy kapitalizm się rodzi, to pierwszy milion dolarów jest
kradziony. Pisało się także, ku oświeceniu umysłów, o optymalnym rozwiązaniu
problemu peerelowskiej nomenklatury: niech się uwłaszcza (poniesiemy ten koszt
reformy), bo tylko tym przebiegłym sposobem da się ją politycznie spacyfikować.
Nie chce się dziś pamiętać, że mądrości te miały znamiona wykładni zapatrywań
politycznych rządu, ba, znajdowały potwierdzenie w publicznych wypowiedziach jego członków. Pochylali się
nad nimi ze zrozumieniem także ludzie nauki, oświaty, i kultury, którzy za
kilka lat obudzą się nie jako beneficjanci przemian, lecz parweniusze. W
telewizji (podówczas jedynej i formalnie podległej rządowi)
nadawano cyklicznie żenujące pogadanki popularnych postaci pt. „Jesteśmy we
własnym domu”. Chodziło bowiem o to, żeby zszokowanemu społeczeństwu
uświadomić, gdzie się obudziło. Minister pracy w każdy wtorek informował
emerytów i rodziny wielodzietne, że
wiedzie się im kiepsko, czym zjednał sobie szeroki krąg upośledzonych
materialnie obywateli jako człowiek, który przynajmniej ich dostrzega.
Pojawiły się na chwilę reportaże o wydawaniu zupy, zwłaszcza ciekawskim reporterom. O tym,
że polityka socjalna ma coś wspólnego np. z planowaniem kształcenia nie było
mowy. Rząd nie uprawia polityki informacyjnej, bo samo to pojęcie jest reliktem
poprzedniego ustroju - powiedziała stanowczo rzecznik rządu. Ufajcie, o nic nie
pytajcie.
Być może trzeba się uderzyć w piersi, że w stosownym czasie nie
mówiło się dosadnym językiem, jak ostatnio Sołżenicyn w Rosji. Być może
usprawiedliwieniem jest, że kto mówił, tak był słyszalny, jakie miał
nagłośnienie.
Niedawno w „Rzeczpospolitej” Małgorzata Subotić w artykule o uroczym tytule „Polityka z krainy pragmatycznych czarów” przytoczyła wspomnieniową wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego: Warszawsko - krakowska elita, której nagle zrobiło się dobrze... miała już wolność, znalazła się przy władzy, jej marzenia życiowe spełniły się i nabrała przekonania, że jest świetnie. Ten stan rozkoszy było po nich widać, jak ktoś oglądał ich z bliska. Potwierdzam, ja też widziałem, z racji starych powiązań towarzyskich. Przed „stanem rozkoszy” widziałem także stan napięcia.
Niedawno w „Rzeczpospolitej” Małgorzata Subotić w artykule o uroczym tytule „Polityka z krainy pragmatycznych czarów” przytoczyła wspomnieniową wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego: Warszawsko - krakowska elita, której nagle zrobiło się dobrze... miała już wolność, znalazła się przy władzy, jej marzenia życiowe spełniły się i nabrała przekonania, że jest świetnie. Ten stan rozkoszy było po nich widać, jak ktoś oglądał ich z bliska. Potwierdzam, ja też widziałem, z racji starych powiązań towarzyskich. Przed „stanem rozkoszy” widziałem także stan napięcia.
Na długo przed „okrągłym stołem” słyszałem o problemie
odrodzenia się rewindykacyjnego molocha o nazwie NSZZ Solidarność; pamiętam
diagnozę późniejszego, warszawskiego senatora OKP z Płocka,* postawioną w roku
1986: Umówmy się, za kilka lat problem
robotnika wielkoprzemysłowego przestanie w tym kraju istnieć. Nie jesteśmy w
stanie ludziom tego uświadomić, możemy tylko działać politycznie. Tośmy się
umówili. Wiele mógłbym jeszcze zacytować z niezłej pamięci, choćby listę
znanych działaczy Solidarności, których należy „skasować” (tego słowa używał jeden z ówczesnych „autorytetów moralnych”**), bo
nie rozumieją sensu nadciągających przemian. Tak, nie doceniliśmy roli
zadufanej głupoty, ambicjonerstwa i pychy w historii.
Byłyby to tylko gorzkie żale, malkontenctwo, skoro przed Polską
nie zamyka się przyszłość? W ostatnich
latach miał miejsce proces różnicowania dochodów: poprawiała się sytuacja
ekonomiczna najlepiej zarabiających, biednieli najubożsi. Pogorszyły się
warunki funkcjonowania służby zdrowia i szkolnictwa. Nastąpiło ograniczenie
dostępności usług zdrowotnych. Liczba przychodni rejonowych zmniejszyła się o
115 w porównaniu z 1989 rokiem — stwierdza się ostatnio w analizie CUP.
Wszyscy to wiemy, jak i to, że postępujący proces różnicowania materialnego
cechuje kraje zacofane ze skorumpowaną oligarchią rządzącą i gospodarczą. Nie
wiemy jednak na pewno, czy takie miały być i musiały „koszty reformy”, bo rząd,
który zapoczątkował proces reform, nie uprawiał polityki informacyjnej.
Kiedy więc Unia Wolności, zrzeszająca członków „rządów
solidarnościowych”, jeszcze raz zaapeluje (powołując się na wspólny pień,
korzeń i co tam jeszcze) o przedwyborcze zjednoczenie, trzeba będzie zadać
proste pytania: w jakiej sprawie, panie i panowie? W jakim celu? Na czym polega programowa
różnica między Kołodką, Kaczmarkiem a Balcerowiczem i Kawalcem? Czy dla
pracownika stoczni, który nie otrzymuje wynagrodzenia za pracę, tak ważne jest
to, żeby do jakiejś Rady Nadzorczej weszli protegowani pana X, a nie pana Y?
Czy poczuje się lepiej pacjent, lekarz i pielęgniarka, gdy korzystnie uwłaszczy
się słuszny krewny X — a nie kolega niesłusznego pana Y? A może nie warto już o
nic pytać, skoro niespodziewanie sprawę wyjaśnił Lech Wałęsa? Wy jesteście od
postulatów, a Unia Wolności od rządzenia. Tak było, tak i będzie. Taki jest
porządek świata. I takim, a nie innym torem mają pójść dalej nasze reformy.
Nie wiem właściwie, co to za populacja ci demokraci w Rosji,
którzy nie mogą się zjednoczyć. Być może jest to byt wymyślony przez
tamtejszych (demokratycznych) dziennikarzy. W Polsce jest inaczej. Tu wszyscy są
demokratami. Bardzo wielu jest tu reformatorów i wszyscy są zjednoczeni. W Unii
Wolności.
1996
__________________________
* Andrzej Celiński
** oczywiście Adam Michnik
Na zdjęciu Aleksander Sołżenicyn.
__________________________
* Andrzej Celiński
** oczywiście Adam Michnik
Na zdjęciu Aleksander Sołżenicyn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz