FELIETONY PUBLIKOWANE W LATACH 90. W "TYGODNIKU SOLIDARNOŚĆ"
Kłamstwa i uprzedzenia
Siedzi dwóch chłopów w karczmie i jeden tak prawi: - Ignac
złowił złotą, znaczy się, rybkę. I teraz co Ignac zechce, to mu rybka sprawi! -
Chciałbyś mieć taką złotą rybkę, co? - zapytał drugi chłop. - Nie, ja bym chciał, żeby jemu zdechła.
Historyjka ta snadnie ilustruje postawę wielu wybitnych
osobistości, także rządowych, wobec Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Skoro
nie ja jestem w tej Radzie, to niech ten organ państwa nie działa. Niech prawo
się skompromituje i niech panuje chaos. Taką postawę - partyjną - przyjęły dwa
człony koalicyjnego rządu: Ministerstwo Finansów i kierownictwo URM. Oba
resorty należą do Unii Demokratycznej. Postawę państwową przyjął minister
łączności (KLD) i minister sprawiedliwości (ZChN). Dlatego udało się ustalić
stan faktyczny: wszyscy nielegalni nadawcy radiowi i telewizyjni są równi wobec
prawa. Jest to sukces Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji i sukces demokracji.
Po raz któryś trzeba było przypomnieć, że o legalności nie decyduje
przynależność do jakiejś partii czy sitwy, lecz prawo. Będzie je egzekwować nie
Krajowa Rada, tylko prokuratura. Nie Rada wyznaczyła datę 1 lipca, lecz organ
ustawodawczy. Rząd miał kilka miesięcy, aby wnieść do Sejmu projekt nowelizacji
ustawy. W tym czasie dwa wymienione człony rządu wybrały inną drogę:
uniemożliwić pracę Radzie tak, aby nie mogła wszcząć procesu koncesjonowania
prywatnych nadawców. Nadchodzi złowieszcza data 1 lipca i wszelkie pretensje
mają kierować się do Rady. „KNEBEL NA ETER” - "Gazeta Wyborcza".
"Rząd odrzuca koncepcję, w myśl której ustawa miałaby być interpretowana
wbrew konstytucyjnej zasadzie wolności słowa" - szef URM Rokita.
"Skrajne stanowisko przewodniczącego KRRiT Markiewicza" - rzecznik
pani premier. Wszyscy obrońcy słowa i pluralizmu w eterze udają teraz, że
dopiero Markiewicz przedstawił im treść Ustawy o Radiofonii i Telewizji z dnia
29 grudnia 1992 r.
Od pewnego czasu niektórzy prywatni nadawcy powtarzali, że w
odróżnieniu od innych działają legalnie. Właściciel „Radia Zet” mówił w ostatnich tygodniach nawet o
"tymczasowej koncesji". Legalnością, według "Gazety Wyborczej",
miało się też wyróżniać „Radio RMF Kraków”, którego gospodarzem jest senator
Kozłowski, były minister spraw wewnętrznych. Żeby nie było wątpliwości -
jakakolwiek moc prawna tych zezwoleń Ministra Łączności (wybiórczo udzielonych)
wygasła pod koniec r. 1991. Obie wielkie stacje personalnie związane są z
partią rządzącą. Scenariusz, którego realizacja została wstrzymana, mógłby się
kończyć tak: nadawcy, którzy wmówili organom państwa i opinii publicznej, że są
legalni - działają bez przeszkód, a kiedyś tam usankcjonuje to pozytywnie Rada
Radiofonii i Telewizji. Pozostali są uznani za "piratów" i zamykani.
W ten sposób np. Radio WAWA przestaje nadawać i czeka co najmniej pięć miesięcy
na koncesję. Gdy ją uzyskuje, podnieść się już nie może.
Na łgarstwie i robieniu ludziom wody z mózgu nie zbuduje się
ładu w eterze ani żadnego innego ładu demokratycznego. Prawo pozostaje prawem,
a problem jego egzekucji jest kłopotem rządu, nie Krajowej Rady Radiofonii i
Telewizji. Gdyby nie interesy nadawców, słuchaczy i telewidzów - można by
zacytować Moliera: Sam tego chciałeś, Grzegorzu
Dyndało. Złota rybka, przypisana członkom Rady Radiofonii i Telewizji, jest
niestety nieskuteczna. Nie spełniła ani jednego z trzech życzeń wyrażonych w
moim imieniu przez pana Jacka Waltosia w "Gazecie Wyborczej". Nie mam
służbowego „luksusowego samochodu”, „ministerialnej pensji”, a Rada, jako
konstytucyjny organ państwa, nie pracuje w „przestronnych gabinetach”, lecz
siedzi kątem w budynku Kancelarii Prezydenta. Powiem całą prawdę: pracując od
kwietnia nie dostałem do dziś żadnej pensji ani też grosza na wynajęcie
warszawskiego mieszkania. Przyczyna tego stanu rzeczy nie jest fiskalna, lecz
polityczna. Wiedzą o tym w „Gazecie Wyborczej”, więc wie i Waltoś (choć jak
podali, nie z tej gazety, a z „Tygodnika Powszechnego”). Bez trudu odgadłby
nazwiska osób, którzy są winni opisanego wyżej sabotażu wobec konstytucyjnego
organu państwa. Był on jednak zadaniowany, przepraszam, skierowany do innego
zadania. Celem jego recenzji z mojego felietonu było odgrzanie rewelacji o
materialnym luksusie, jaki przypadł członkom KRRiT. Zrezygnuję z domagania się
zapłaty za pracę i samochodu służbowego, jeśli ministrom odbierze się
ministerialne pensje i limuzyny: mój młodszy kolega, Jan Rokita dorobi w
rodzinnym Krakowie w Radiu RMF, a minister finansów Jerzy Osiatyński dostanie prace zlecone w
banku. Autobus też jest dla ludzi. Zdychaj, złota rybko.
PS. Mój recenzent oparł wyrafinowaną konstrukcję swojego tekstu na odróżnieniu „Dymarskiego Lecha - autora Tygodnika Solidarność” od „Lecha Dymarskiego - członka KRRiTv”. Tej figury nie rozumiem, nigdy nie podpisywałem się w kolejności: nazwisko, imię. Być może redakcyjny radca prawny zalecił Waltosiowi: dowal mu tak, żebym w razie pozwu mógł przed sądem wykazać, że pisałeś o postaci fikcyjnej.
1993
______________________________
Na zdjęciu u góry Bolesław Sulik i Maciej Iłowiecki, KRRiTv "przesłuchuje" w Poznaniu wnioskodawców o koncesje radiowe. Na blacie telefony komórkowe pierwszej generacji, tzw. "brykiety". /fot. Romuald Świątkowski/.
Poniżej KRRiTv po wręczeniu powołań (od lewej Marek Siwiec, Rysazrd Miazek, Jan Szafraniec, Bolesław Sulik, Andrezj Zarębski, Marek Markiewicz, Ryszard Bender, Maciej Iłowiecki, Lech Dymarski). /fot. Ireneusz Sobieszczuk/.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz