czwartek, 23 kwietnia 2020




      Nowy kandydat do tytułu Hamleta PRL   

     Obecny prezes Zarządu TVP wy­znał mi, że nie miał pojęcia, kim był Folcik.* Daję temu wiarę. Także niedawny członek Zarządu TVP, desygnowany przez SLD, stwierdził publicznie, że nie wie­dział. To możliwe. Folcika ściągnął do TVP członek poprzedniego Za­rządu - młody ów człowiek, protegowany przez Kongres Liberalnych Demokratów przyznał z kolei, że znał prze­szłość protegowanego. No i masz. „Sprawa Fol­cika” jest więc przykładem o wiele głębszej anomalii, niż „koalicyjne rozdawanie posad”. Działa mechanizm, który pozwolił esbeckiemu bojówkarzowi piąć się w strukturze zarządzania telewizją publiczną.
     Niedawno w telewizyjnej debacie na temat inicjatywy lustracji dzien­nikarzy zdenerwowany Daniel Pas­sent stwierdził, że akcja taka nie ma sensu, bo trudno dziś rozstrzygnąć, kto jest dziennikarzem, a kto nie. Ma rację. Nie jest jednak trudno ustalić, kto bił w mordę, a kto był bity. Pójdźmy więc na kompromis: nie lustracja dzien­nikarzy, ale wszystkich zatrudnio­nych - i nie we wszystkich mediach, lecz w telewizji publicznej. Jak się to uda, to już będzie dużo. Do tego potrzebna jest, obok "Komisji Etycz­nej", Komisja Lustracyjna w TVP.
     Sprawa Folcika ledwie wybuchła, a już przybrała zadziwiający (lub, jak kto woli, charakterystyczny) ob­rót. Ofiary (Kuroń, Wujec) mówią, że bił. Folcik — owszem, że bywał (w mieszkaniu Kuronia), ale nie bił. Można sobie ze zgrozą wy­obrazić, że nie sąd to rozstrzygnie, ale badania opinii publicznej: zdaniem jednej trzeciej respon­dentów Folcik bił, tyle samo jest przeciwnego zdania, a jedna trzecia nie wie, o co chodzi. Rzeczywistość przerasta jednak wyobraźnię. Jerzy Jachowicz pyta w „Gazecie Wybor­czej” na końcu rozmowy z ofiarą, czyli z Wujcem: Może należy spojrzeć na to jak na dramat ludzki? Może spotkanie z byłą ofiarą, otwartą na zrozu­mienie takich powikłań losu, stałoby się dla Folcika szansą prawdziwej skruchy?
     - No, wtedy byłbym skłonny się z nim spotkać - odpowiada Wujec. No i spotkał się przed kamerami. Folcik nie tylko poszedł w zaparte, ale stwierdził, że w ogóle nikt nie bił. (Było to latach 70., w tydzień lub dwa  po tym zajściu widziałem z bliska w Warszawie Wujca, dało się jeszcze zauważyć na twarzy "znamiona pobicia"  i wtedy nikt nie miał wątpliwości, co się stało; więc co się wtedy stało, czy to Kuroń Henia zmasakrował na imieninach a niejaki Folcik, sąsiad czy przechodzień ich rozdzielał?)  Mimo to zaproszony do TV Folcik (nikogo nie uderzył i w ogóle nikt nikogo nie bił)  mówi, że czuje dużą winę i brzemię! Choć niewinny - jest nawet gotów przeprosić! Za­iste, tragiczna postać, uwikłana w historię. Wiadomo, jak niejednoznaczna była rzeczywi­stość PRL-owska. Jak trudne były wybory. Iluż ludzi, nie pozbawionych skrupułów, zadawało sobie pytanie: bić albo nie bić? Niektórzy, bardziej wrażliwi nawet myśleli o samobójstwie, choć wybierali mniejsze zło i bili. Bo bicie nie musi przecież prowadzić do utra­ty życia, a samobójstwo - to ostateczność.
     Powiem prawdę: mam gdzieś po­wikłanie losu Folcika, nie interesuje mnie jego prawdziwa skrucha; chciałbym prawdziwego sądu. Zu­pełnie nie dotyka mnie dramat lu­dzki tego człowieka. Nic nie poradzę na swoje zaślepienie i jednostron­ność: przejęła mnie swego czasu dolegliwość mojej matki, po którą udał się esbek w sprawie zapaso­wych kluczy do mojego mieszkania, ponieważ otrułem się gazem (pies chyba też nie żyje, bo nie szczeka - dodał losowo powikłany oprawca). Gdyśmy w końcu na klatce schodowej się zobaczyli, poinformowałem oprawcę,  że w przyszłości „będę skłonny się z nim spotkać”. Zapraw­dę, nie chodziło mi wtedy o jego skruchę. 

1996
________________________

* Jerzy Folcik pod koniec lat 90. ubiegłego stulecia (czyli w III RP) pełnił funkcję dyrektora administracyjnego w Telewizji Polskiej. Sprawował ją dzięki temu, że ukrył pewne fakty ze swojego życia – kilkanaście lat wcześniej, pod koniec lat 70., był liderem bojówki, która pod egidą Służby Bezpieczeństwa rozbijała wykłady Towarzystwa Kursów Naukowych, zwanego „Latającym Uniwersytetem”.  Rówieśnik Aleksandra Kwaśniewskiego i Włodzimierza Czarzastego,  w drugiej połowie lat 70. był aktywistą Socjalistyczngeo Związku Studentów Polskich. 

                                                   * * * 


Na zdjęciu powyżej i poniżej: rozmawiamy z Heniem Wujcem, z lewej Seweryn Jaworski, wiceprzewodniczący Zarządu Regionu NSZZ "Solidarność", rok 1982. Przebywamy, według oficjalnej terminologii ustalonej przez historyków Instytutu Pamięci Narodowej,  w "ośrodku odosobnienia".


Poniżej: to już XXI wiek, w Poznaniu, na spotkaniu z licealistami z okazji rocznicy powstania Komitetu Obrony Rbotników (1976), wspominamy z Heńkiem "tamte czasy".


Zupełnie poniżej: w niezgodzie na wynik wyborów, Henryk Wujec wyszedł na ulicę w obronie demokracji na wezwanie Komitetu Obrony Demokracji. Tym razem z prawej legendarny pułkownik Mazguła.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz