wtorek, 5 maja 2020

      FELIETONY Z LAT 90. PUBLIKOWANE W "TYGODNIKU SOLIDARNOŚĆ"
                           
                               Wojciech Jaruzelski – Wikipedia, wolna encyklopedia          

    Dlaczego Wojciech Jaruzelski nie został              skazany na karę śmierci?

     To jest pytanie z gatunku tych, które potocznie nazywa się retorycznymi. Stawia się je nie dla uzyskania doraźnej odpowiedzi, ale dla wzmocnienia ogólniejszych wniosków. Jeśli prokurator w swojej ostatniej mowie pyta: "Czy społeczeństwo powinno się godzić z bezkarnością zbrodni?", to przecież nie po to, żeby sędziowie zastanawiali się nad oczywistą odpowiedzią, ale dla podkreślenia, że przestępstwo zostało gruntownie rozpoznane, a wina wykazana. W życiu publicznym tego rodzaju pytania stawia się także wtedy, gdy mają wartość "samą w sobie". Gdy na przykład kapłan zapyta w trakcie homilii: "Czy można żyć bez sumienia?" - to przecież nie po to, aby usłyszeć chóralną odpowiedź wiernych.
     Także i na tytułowe pytanie jest prosta odpowiedź, która poznawczo nic nowego nie wnosi: Wojciech Jaruzelski nie został skazany na karę śmierci, bo nikt o to nie wnosił. W społeczeństwie polskim nie wyrażano takiego oczekiwania, mimo że podstaw by nie zabrakło: wprowadzenie stanu wojennego z pogwałceniem konstytucji PRL, zwrócenie armii przeciw własnemu narodowi, odpowiedzialność za zabicie kilkudziesięciu nieuzbrojonych ludzi, za fizyczne i psychiczne znęcanie się nad uwięzionymi, za wymuszanie emigracji, za niszczenie żywego potencjału kultury polskiej. Za to wszystko odpowiada osobiście Wojciech Jaruzelski, a odpowiadałby za więcej ofiar, gdyby miał do czynienia z innym społeczeństwem i z innymi - wówczas - jego elitami, tak świeckimi, jak kościelnymi. To Prymas Polski, natychmiast po ogłoszeniu stanu wojennego "błagał na kolanach" by nie przelewać krwi - i nie można nie docenić, jak fundamentalny miało to wpływ na postawę "strony solidarnościowej" . Owszem, strach był, ale była też roztropność. Społeczeństwo ustąpiło, a nie Jaruzelski. Gdyby w grudniu 1981 opór przed pacyfikacją fabryk był bardziej nieprzejednany, strzelano by do robotników "do skutku", bo odwrotu nie było. Historycy wiedzą już, że Jaruzelski i Rosjanie liczyli się z każdą skalą oporu i z każdą liczbą zabitych. Nie oznacza to oczywiście, że Jaruzelski pragnął ofiar śmiertelnych - nie jest przecież psychopatą, a za to, że zabitych było "tak mało", odebrał wiele gratulacji od towarzyszy radzieckich i pozostałych. „Mniejsze zło" zawdzięczamy jednak sobie. W miesiącach i latach po szoku grudnia 1981 użycie broni palnej przeciw funkcjonariuszom ZOMO, odwet na pracownikach Służby Bezpieczeństwa i ich rodzinach, zamachy terrorystyczne - to przecież były rzeczy „technicznie" możliwe i byli straceńcy, zgłaszający gotowość i przygotowanie do takich działań, jeśli "takie będą decyzje". Ale społeczeństwo polskie - inaczej niż polscy komuniści - brzydziło się przemocą, a przelew bratniej krwi po prostu nie mieścił się już w europejskiej mentalności. Tej postawy gratulował Polakom demokratyczny świat, co zwieńczone zostało Pokojową Nagrodą Nobla dla Lecha Wałęsy.
     A teraz inne pytanie: dlaczego z polecenia Wojciecha Jaruzelskiego wydano wyroki śmierci na: Zdzisława Najdera z Polskiej Akademii Nauk za to, że objął stanowisko dyrektora sekcji polskiej Radia Wolna Europa; ambasadorów PRL: Rurarza (w Japonii) i Spasowskiego (w USA) za to, że odmówili posłuszeństwa Jaruzelskiemu i potępili stan wojenny?
     Czy byli winni jakichś zbrodni? Czy dopuścili się zdrady stanu? Czy podjęli działania szkodliwe dla państwa polskiego? Na te pytania dzisiaj znamy tylko przeczące odpowiedzi. Czy towarzysze radzieccy żądali od Jaruzelskiego wyroków śmierci w zamian za militarną nieingerencję bratniej armii? Nie. Dlaczego więc Wojciech Jaruzelski kazał skazywać na śmierć? To nie jest pytanie retoryczne, ale jedyna odpowiedź, która dziś się nasuwa brzmi: bo tak mu się podobało. Czy bylibyśmy małoduszni, gdybyśmy zmusili go do odpowiedzi na to pytanie? Jeśli nikt już nie ma na to ochoty, powinni o to pytać historycy. Ale już nie pytają, bo wiedzą, że w odpowiedzi usłyszą tylko dobrze znany bełkot PRL-owskiej nowomowy: "znane uwarunkowania", "niezbywalne racje", "określona sytuacja" i tak dalej.
     Trzeba tu przypomnieć, co znaczyło zaoczne skazanie na śmierć przez jakiekolwiek władze komunistyczne. Nikt ze skazanych nie mógł wierzyć, że wyroki wydaje się "na wiwat". W praktyce komunistycznej zaoczna "czapa" oznaczała usiłowanie skrytobójczego mordu. Świadomość tę miały służby specjalne państw, w których skazani przebywali. Wojciech Jaruzelski nigdy nie przeprosił tych ludzi za to, że przez lata czuli się trochę nieswojo. Oto co ma on dziś do powiedzenia: "Pinochet został dożywotnio senatorem, a więc naród go rozgrzeszył" (za: "Gazeta Wyborcza"). Według tej wykładni, Jaruzelski od swojego narodu takiego rozgrzeszenia nie otrzymał. Niepisana umowa społeczna o "dożywotnim pozostawieniu go w spokoju" a "rozgrzeszenie" - to dwie różne rzeczy. Tyle możemy w tej sprawie zrobić i - na warunki środkowoeuropejskie - to starczy. Możemy jeszcze przypomnieć światu, jaka jest różnica między Salvatorem Aliende a Lechem Wałęsą: Salvatora Aliende nie ściga się za zbrodnie popełnione na jego rachunek dlatego, że nie żyje; Lech Wałęsa żyje, bo za żadne zbrodnie nie odpowiada.
                                                         
                                                                                                         30.10.1998
________________________________
Na zdjęciu po prawej Nicolae Ceausescu, komunistyczny dyktator Rumunii, zastrzelony wraz z żoną przez rebeliantów w grudniu 1989 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz