Dlaczego Wojciech Jaruzelski nie
został skazany na karę śmierci?
To
jest pytanie z gatunku tych, które potocznie nazywa się retorycznymi. Stawia
się je nie dla uzyskania doraźnej odpowiedzi, ale dla wzmocnienia ogólniejszych
wniosków. Jeśli prokurator w swojej ostatniej mowie pyta: "Czy
społeczeństwo powinno się godzić z bezkarnością zbrodni?", to przecież nie
po to, żeby sędziowie zastanawiali się nad oczywistą odpowiedzią, ale dla
podkreślenia, że przestępstwo zostało gruntownie rozpoznane, a wina wykazana. W
życiu publicznym tego rodzaju pytania stawia się także wtedy, gdy mają wartość
"samą w sobie". Gdy na przykład kapłan zapyta w trakcie homilii:
"Czy można żyć bez sumienia?" - to przecież nie po to, aby usłyszeć
chóralną odpowiedź wiernych.
Także
i na tytułowe pytanie jest prosta odpowiedź, która poznawczo nic nowego nie wnosi:
Wojciech Jaruzelski nie został skazany na karę śmierci, bo nikt o to nie
wnosił. W społeczeństwie polskim nie wyrażano takiego oczekiwania, mimo że podstaw
by nie zabrakło: wprowadzenie stanu wojennego z pogwałceniem konstytucji PRL,
zwrócenie armii przeciw własnemu narodowi, odpowiedzialność za zabicie
kilkudziesięciu nieuzbrojonych ludzi, za fizyczne i psychiczne znęcanie się nad
uwięzionymi, za wymuszanie emigracji, za niszczenie żywego potencjału kultury
polskiej. Za to wszystko odpowiada osobiście Wojciech Jaruzelski, a odpowiadałby
za więcej ofiar, gdyby miał do czynienia z innym społeczeństwem i z innymi -
wówczas - jego elitami, tak świeckimi, jak kościelnymi. To Prymas Polski,
natychmiast po ogłoszeniu stanu wojennego "błagał na kolanach" by nie
przelewać krwi - i nie można nie docenić, jak fundamentalny miało to wpływ na
postawę "strony solidarnościowej" . Owszem, strach był, ale była też
roztropność. Społeczeństwo ustąpiło, a nie Jaruzelski. Gdyby w grudniu 1981
opór przed pacyfikacją fabryk był bardziej nieprzejednany, strzelano by do
robotników "do skutku", bo odwrotu nie było. Historycy wiedzą już, że
Jaruzelski i Rosjanie liczyli się z każdą skalą oporu i z każdą liczbą
zabitych. Nie oznacza to oczywiście, że Jaruzelski pragnął ofiar śmiertelnych -
nie jest przecież psychopatą, a za to, że zabitych było "tak mało",
odebrał wiele gratulacji od towarzyszy radzieckich i pozostałych. „Mniejsze
zło" zawdzięczamy jednak sobie. W miesiącach i latach po szoku grudnia
1981 użycie broni palnej przeciw funkcjonariuszom ZOMO, odwet na pracownikach
Służby Bezpieczeństwa i ich rodzinach, zamachy terrorystyczne - to przecież
były rzeczy „technicznie" możliwe i byli straceńcy, zgłaszający gotowość i
przygotowanie do takich działań, jeśli "takie będą decyzje". Ale społeczeństwo
polskie - inaczej niż polscy komuniści - brzydziło się przemocą, a przelew
bratniej krwi po prostu nie mieścił się już w europejskiej mentalności. Tej
postawy gratulował Polakom demokratyczny świat, co zwieńczone zostało Pokojową
Nagrodą Nobla dla Lecha Wałęsy.
A
teraz inne pytanie: dlaczego z polecenia
Wojciecha Jaruzelskiego wydano wyroki śmierci na: Zdzisława
Najdera z Polskiej Akademii Nauk za to, że objął stanowisko dyrektora sekcji
polskiej Radia Wolna Europa; ambasadorów PRL: Rurarza (w Japonii) i Spasowskiego
(w USA) za to, że odmówili posłuszeństwa Jaruzelskiemu i potępili stan wojenny?
Czy
byli winni jakichś zbrodni? Czy dopuścili się zdrady stanu? Czy podjęli
działania szkodliwe dla państwa polskiego? Na te pytania dzisiaj znamy tylko
przeczące odpowiedzi. Czy towarzysze radzieccy żądali od Jaruzelskiego wyroków
śmierci w zamian za militarną nieingerencję bratniej armii? Nie. Dlaczego więc Wojciech Jaruzelski kazał
skazywać na śmierć? To nie jest pytanie retoryczne, ale jedyna odpowiedź,
która dziś się nasuwa brzmi: bo tak mu się podobało. Czy bylibyśmy małoduszni,
gdybyśmy zmusili go do odpowiedzi na to pytanie? Jeśli nikt już nie ma na to
ochoty, powinni o to pytać historycy. Ale już nie pytają, bo wiedzą, że w
odpowiedzi usłyszą tylko dobrze znany bełkot PRL-owskiej nowomowy: "znane
uwarunkowania", "niezbywalne racje", "określona
sytuacja" i tak dalej.
Trzeba
tu przypomnieć, co znaczyło zaoczne skazanie na śmierć przez jakiekolwiek
władze komunistyczne. Nikt ze skazanych nie mógł wierzyć, że wyroki wydaje się
"na wiwat". W praktyce komunistycznej zaoczna "czapa"
oznaczała usiłowanie skrytobójczego mordu. Świadomość tę miały służby specjalne
państw, w których skazani przebywali. Wojciech Jaruzelski nigdy nie przeprosił
tych ludzi za to, że przez lata czuli się trochę nieswojo. Oto co ma on dziś do
powiedzenia: "Pinochet został dożywotnio senatorem, a więc naród go
rozgrzeszył" (za: "Gazeta Wyborcza"). Według tej wykładni,
Jaruzelski od swojego narodu takiego rozgrzeszenia nie otrzymał. Niepisana
umowa społeczna o "dożywotnim pozostawieniu go w spokoju" a
"rozgrzeszenie" - to dwie różne rzeczy. Tyle możemy w tej sprawie
zrobić i - na warunki środkowoeuropejskie - to starczy. Możemy jeszcze
przypomnieć światu, jaka jest różnica między Salvatorem Aliende a Lechem
Wałęsą: Salvatora Aliende nie ściga się za zbrodnie popełnione na jego rachunek
dlatego, że nie żyje; Lech Wałęsa żyje, bo za żadne zbrodnie nie odpowiada.
30.10.1998
________________________________
Na zdjęciu po prawej Nicolae Ceausescu, komunistyczny dyktator Rumunii, zastrzelony wraz z żoną przez rebeliantów w grudniu 1989 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz