Kryterium dobra i słuszności
Radny wojewódzki, rolnik, wypowiadając się w sprawie
ewentualnego karania osób blokujących drogi, przywołał opinię Lecha Falandysza:
profesor miał rzekomo powiedzieć (czy napisać), że ponad rygorystycznym egzekwowaniem prawa zadaniem
państwa jest oswajanie obywateli z kryterium dobra i słuszności. Brzmi to dobrze, słusznie i kontrowersyjnie.
Protest społeczny nie może być niemy i niewidzialny, musi być
widziany i słyszany. By zwrócić na siebie uwagę, rolnicy nie ogłoszą przecież
strajku, nie użyją groźby przerwania pracy, bo nikogo w miastach to nie wzruszy:
nie ma już socjalizmu, nie ma RWPG i odkąd Polska wyzwoliła się spod okupacji
Związku Radzieckiego - żywności, o dziwo, w kraju nie brakuje. Producent rolny
nie ogłosi głodówki, bo jeśli nie będzie jadł, to osłabnie, więc nie dopilnuje
hodowli, na którą pobrał kredyt. Blokada dróg jest więc, według kryterium
skuteczności protestu, słuszna. Stwarza problem społeczny: po drodze poruszają
się inni, jeśli nie mogą przejechać, ponoszą straty, są niezadowoleni, oczekują
od państwa natychmiastowego uregulowania sytuacji. Rząd znajduje się w sytuacji
najpierw kłopotliwej: blokujący nie ustępują
na wezwanie, przetrzymują demonstrację policyjnej siły. Sytuacja zmienia
się w tragiczną: bić czy nie bić? Co dobre, a co słuszne?
Jak zauważyliśmy, opozycja bynajmniej nie doradzała rządowi
stanowczości, a gdyby użyto siły na większą skalę, z ław poselskich polałyby
się łzy strumieniami i złorzeczenia na "solidaruchów". Trudno byłoby
oczekiwać czegoś innego: opozycja ma to do siebie, że dyskontuje każdy kryzys.
Osobliwie reaguje jednak partner koalicyjny: obarcza się AWS odpowiedzialnością za
sytuację na wsi (dobry pomysł: winien jest jeden obecny minister, wystarczy
Janiszewskiego odwołać i sytuacja ulegnie poprawie) i oskarża o brak
zdecydowania wobec naruszeń porządku publicznego. Starsi politycy tej partii
raz już wzięli odpowiedzialność za „stanowczość” - Mława, rok 1990. Teraz
młodsi, a już bardziej doświadczeni postulują: niech stanowczy będzie premier (AWS)
i minister spraw wewnętrznych (AWS). Gdyby polała się krew, w żadnym stopniu
nie odpowiadałby za to wicepremier Balcerowicz (UW), który odpowiada tylko za
finanse, ani posłowie Czech czy Potocki, którzy odpowiadają tylko za to, co
mówią.
Krew się nie polała kosztem autorytetu rządu. Kto uważa, że
dobre i słuszne byłoby, gdyby wzrósł respekt wobec władzy wykonawczej kosztem
przelanej krwi - niech podniesie rękę i naciśnie guzik. Blokady ustąpiły,
problemy polskiego rolnictwa jeszcze długo nie ustąpią. Byłoby największą
złośliwością ze strony AWS, aby przy rekonstrukcji rządu oddać resort rolnictwa
koalicjantowi, a nadzór nad realizacją programu dla polskiej wsi -
wicepremierowi z Unii Wolności. W końcu rolnikom też chodzi o pieniądze, a na
pieniądzach Leszek Balcerowicz się zna. Nie oszukujmy się: w kwestii wsi Unia Wolności
żadnego programu nie miała i nie ma. Gdy taki się pojawi, będzie się o co
spierać.
Doraźnie ciąży nad rządem polityczny dylemat: karać, czy nie
karać. Problem, czy orzekać winę, czy nie, jest wyłącznie prawny, nie
polityczny. Prawo można oczywiście, według woli politycznej zmieniać. Przypomnę
historię z roku 1980. Komisja Krajowa Solidarności usiadła do rozmów z
ówczesnych rządem Pińkowskiego. Na postulat zarejestrowania
związku rolników strona rządowa odpowiadała mniej więcej tak: może to słuszne i
dobre, ale niemożliwe z braku podstaw prawnych. Mecenas Siła-Nowicki, jeden z
doradców KK ripostował: gdy skonstruowano pierwszy samolot, nie było prawa
lotniczego; najpierw zaczęły latać samoloty, a później skonstruowano prawo
obsługujące ten fragment rzeczywistości. W tym wypadku chodzi o ruch naziemny i
nie tylko o te różnicę. Prawa o ruchu drogowym nie można zmienić tak, aby
ustawienie pojazdu w poprzek drogi było takim samym przywilejem użytkowników,
jak poruszanie się wzdłuż pasów ruchu. Nie można też, z ważnych przyczyn
społecznych, „zawiesić” stosowania jakiegoś przepisu prawnego wobec określonej
grupy obywateli w określonej sytuacji. Pozostaje jedno: winę orzekać (chodzi tu o
wykroczenia drogowe, a nie o np. rozbój czy napaść, jeśli takie czyny miały
miejsce) i z ważnych przyczyn społecznych odstępować od karania (w tym wypadku
grzywną). Każdy zbiorowy protest może przybierać jakieś znamiona chuligaństwa -
to są przypadki do osobnego rozpatrzenia, a ogół protestujących nie może zbiorowo
odpowiadać za nietrzeźwego wyrostka, który uszkodził czyjeś auto. Motywacje
rolników nie były jednak chuligańskie; rząd uznał już publicznie przyczyny protestu za słuszne, natomiast samych blokad
władza, odpowiedzialna przed całym społeczeństwem, nie może uznać za dobre. Jak
wytłumaczyłby rząd kierowcy TIR-a, że blokowanie drogi jest dobre i słuszne?
Nie wspomniałem dotąd o Lepperze. Są dwie różne sprawy: postać
przywódcy związku „Samoobrona” i realny problem społeczny. Problem polskiej wsi
nie ustąpi, gdy Lepper wycofa się z życia publicznego. Przed laty mieliśmy
zjawisko „Tymiński”. Wielu politykom warszawskim wydawało się wówczas, że ów
magik zahipnotyzował prostych ludzi - wystarczy go ośmieszyć i obrzydzić,
aby "chora cześć społeczeństwa" ozdrowiała. Osoba Leppera stała się
wszakże powodem jeszcze jednego dylematu: czy Urząd Ochrony Państwa może
zbierać informacje o przywódcy legalnej organizacji, traktując go jak figuranta "sprawy operacyjnego rozpracowania"? Cynicznie możemy odpowiedzieć:
może, bo i tak nie będziemy o tym wiedzieli. Są jednak podstawy, o których
można mówić publicznie. W II Rzeczypospolitej nieuchronność rozlewu bratniej
krwi głosili komuniści. Gdy dostali z zewętrznegop nadania władzę, krew przelewali, a gdy akurat nie
mieli ochoty brudzić sobie rąk - tylko
grozili. Jeśli ktoś - w formie groźby czy choćby złowrogiej przepowiedni - tę tradycję podchwytuje, winien się opamiętać.
1999
1999

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz