
Tama ustawowa
„Ty
decydujesz!” - oznajmiał popularny plakat towarzyszący wyborom w związku
„Solidarność” w roku 1981. Umieszczono go także na drzwiach Międzyzakładowego
Komitetu Założycielskiego, który po wyborach nazywał się już Zarządem Regionu.
Zjazd wyborczy trwał dwa dni, w sobotę i niedzielę. W poniedziałek rano
zobaczyliśmy na plakacie dopisek: „Już nie”. Nie wiadomo, czyja była to ręka.
Może wróg, a może rozczarowany kandydat, który przegrał wybory, albo jeszcze
ktoś inny. Tak czy owak, przestrzegał: demokratyczne wybory mogą być tą jedyną
chwilą - do następnego razu - w której wyborcy decydują. W rzeczywistości, mimo
struktury i hierarchii, w ówczesnym "rewolucyjnym" związku działał na każdym
szczeblu mechanizm demokracji bezpośredniej. W związku zawodowym członkowie
wybierają delegatów, delegaci wybierają wyższych delegatów itd., ale siłą
stanowiącą organizacji pozostają masy członkowskie, z którymi wybrani muszą się
na co dzień liczyć. Ludzie mogą się przecież wypisać ze związku w każdej chwili. Z państwa się
nie wypiszą.
Reforma
samorządowa rozbudziła ponownie dyskusję nad zasadami demokracji. Patrząc
na konsekwencje ubiegłorocznych wyborów samorządowych można powiedzieć -
parafrazując Churchilla - że rzadko się zdarza, by tak wielu znaczyło tak
niewiele w tak wiele znaczącej sprawie - ten radykalny sąd przedstawili czytelnikom „Życia” dwaj autorzy
artykułu „Kto wybierze burmistrza”. Stwierdzają, że dano mieszkańcom jedynie
prawo wyboru lokalnych elit, czyli radnych, natomiast odebrano wyborcom rdzennie
demokratyczne prawo do decydowania, kto w ich imieniu będzie w gminie naprawdę
rządzić. Postulują więc, aby osobno wybierać radnych a osobno władzę
wykonawczą. To, zdaniem polityków Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego - Andrzeja Machowskiego i Wiesława
Walendziaka - pociągnęłoby za sobą jeszcze jedną zmianę: odejście od
kolegialnego na rzecz jednoosobowego zarządu gminy.
Autorów
zainspirowały dwa przykłady. Pierwszy (warszawski) negatywny: nazwisko kandydata na przyszłego prezydenta
miasta było najpilniej strzeżoną tajemnicą startujących w wyborach ugrupowań. Przykład
drugi, poznański: wszystkie ważniejsze
ugrupowania wyraźnie mówiły, kto w razie ich zwycięstwa będzie prezydentem
miasta. Dobre obyczaje skończyły się
jednak z dniem wyborów - stwierdzają dwaj politycy. Koalicja AWS-UW nie
ustanowiła prezydentem ani jednego, ani drugiego faworyta (obaj efektownie
przedstawiani publiczności na bilbordach, plakatach itd.). Kandydat AWS na prezydenta został
przewodniczącym rady miasta, w zamian Unia Wolności wycofała swojego i...
przeforsowała innego. Przyjmijmy, że podjęto ostatecznie najlepsze decyzje, nowy
prezydent miasta, jak słychać, nie wzbudził u mieszkańców miasta zastrzeżeń.
Ale wyborcom odłoży się w pamięci to, że oferta personalna ugrupowań
politycznych jest aktualna tylko do dnia wyborów. A jeśli tak, to co z resztą
przedwyborczych zapowiedzi?
Jeszcze coś
z poznańskiego podwórka: jeden z kandydatów do rady (były radny) uzyskał drugą
liczbę głosów , tuż za dotychczasowym prezydentem. * Zdawało się, że wynik wręcz
zmusza go do objęcia funkcji jednego z wiceprezydentów. W tej sprawie
usłyszałem, że owszem, uczciwy, kompetentny, z charakterem, ale... on nie ma zaplecza.
Zapytałem więc politycznego rozmówcy: a tysiące ludzi, którzy go już poznali i
oddali na niego głos - żadne to zaplecze? Czymże więc jest zaplecze? Kilkunastu
wpływowych ludzi? Jeśli tak, to po co zawraca się głowę wyborcom? Może
należałoby ich choć ostrzec i pisać takiemu na plakacie wyborczym: „Kandydat AWS taki a taki. Uczciwy,
kompetentny, z charakterem. Uwaga: bez zaplecza!”
W sprawie
wyborów bezpośrednich podam dwa przykłady. Kilka lat temu, w znanej mi gminie,
wybory zmieniły zasadniczo skład rady. Nowa rada zmieniła wójta. W wiejskim
sklepie usłyszałem biadolenie: wójt był dobry, to czemu go zmienili. Wyście
zmienili radę, to i zmieniliście wójta - powiedziałem. Nie - zaprzeczono -
myśmy za nowym wójtem nie głosowali. To byłby przykład „za”. Inny: przed laty w
Poznaniu wybrano na senatora Aleksandra Gawronika, biznesmena - w trakcie
kampanii wyborczej wykupił piłkarski, ważny mecz Lecha i kilkadziesiąt tysięcy
mieszkańców Poznania kibicowało za darmo. W ostatniej kampanii senator skoczył
głową w przepaść (na linie, rzecz jasna) - ten popis sprawności i odwagi
wielokrotnie można było obejrzeć w telewizji. Tym razem Gawronika nie wybrano,
bo nikt z tego skoku nic nie miał. Wyobraźmy sobie teraz, że pan Gawronik wygrywa
bezpośrednie wybory na prezydenta; jako jednoosobowy zarząd miasta konstruuje
aparat urzędniczy i przystępuje do rządzenia.
Machowskiemu
i Walendziakowi chodzi o wyeliminowanie
jak najbardziej jaskrawych patologii naszego życia politycznego. Jak w
świetle powyższego przykładu wyobrazić sobie usytuowanie zarządu
(jednoosobowego) i jego aparatu obok rady miejskiej? Autorzy są świadomi
problemu, gdy konkludują: trzeba ustawowo
znaleźć tamę dla ewentualnego
wyeliminowania trwałego konfliktu między tymi dwoma pochodzącymi z wyborów
bezpośrednich organami gminnej władzy. Otóż to. O tym, czy burmistrza
wybierać pośrednio, czy bezpośrednio można dyskutować z pożytkiem na lekcji
wychowania obywatelskiego. W świecie polityki pod dyskusję trzeba poddać
koncepcję ustawowych regulacji - tylko one mogą przekonać do takiego, a nie
innego rozwiązania ustrojowego. Z politycznego postulatu, pozbawionego pomysłu
na „ustawową tamę”, można wysnuć tylko taki wniosek: zrezygnować z wyboru
radnych, bo to zawracanie głowy i szkoda pieniędzy. Nie będzie rad - nie będzie konfliktów
___________________________________
Od r. 2002 bezpośrednio wybieramy wójta, burmistrza, prezydenta miasta (do tej pory pośrednio wybierany jest starosta - przez radę powiatu). Argument były i są za i przeciw, bo rozwiązań doskonałych nie ma. Mówiono: włodarz miasta (prezydent, burmistrz), gminy (wójt) nie powinien być zakładnikiem rady, która może go większością jednego głosu odwołać. Kontrargument: prezydent, wójt wybrany bezpośrednio, przez całą kadencję praktycznie nie jest kontrolowany przez nikogo. Autorzy cytowani w felietonie opowiadali się za wyborami bezpośrednimi, a Jerzy Buzek forsował nawet bezpośredni wybór marszałka województwa; na szczęście profesorowie Regulski i Kulesza mu to wyperswadowali. Po latach doświadczeń w samorządzie skłaniam się jednak ku rozwiązaniu pierwotnemu - pośredni wybór prezydenta (burmistrza) i wójta.
* uzupełniam ku historycznej pamięci: nieżyjący już Maciej Frankiewicz. "Brak zaplecza" był wymówką fałszywą. Frankiewicz w latach 80. był organizatorem i kierownikiem poznańskiego oddziału "Solidarności Walczącej" i, jakkolwiek organizacja sie rozwiązała i już nie walczyła, byla obawa, że Maciej właśnie ma "zaplecze". Mój rozmówca polityczny, nowy "Szef Regionu" odrodzonego NSZZ "Solidarność" był wtedy mentalnie na takim etapie rozwoju historycznego, że uważał Macieja za obarczonego nieprawidłową przeszłością. Ostatecznie Frankiewicz został wiceprezydentem i pełnił tę funkcję dobrze przez dwie (trzy?) kadencje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz