piątek, 29 maja 2020

            FELIETONY Z LAT 90. NA ŁAMACH "TYGODNIKA SOLIDARNOŚĆ"

                    Jacek Jaśkowiak prezydentem Polski? W sieci wrze. Wielkopolski PiS ...
   
      Tama ustawowa

     „Ty decydujesz!” - oznajmiał popularny plakat towarzyszący wyborom w związku „Solidarność” w roku 1981. Umieszczono go także na drzwiach Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego, który po wyborach nazywał się już Zarządem Regionu. Zjazd wyborczy trwał dwa dni, w sobotę i niedzielę. W poniedziałek rano zobaczyliśmy na plakacie dopisek: „Już nie”. Nie wiadomo, czyja była to ręka. Może wróg, a może rozczarowany kandydat, który przegrał wybory, albo jeszcze ktoś inny. Tak czy owak, przestrzegał: demokratyczne wybory mogą być tą jedyną chwilą - do następnego razu - w której wyborcy decydują. W rzeczywistości, mimo struktury i hierarchii, w ówczesnym "rewolucyjnym" związku działał na każdym szczeblu mechanizm demokracji bezpośredniej. W związku zawodowym członkowie wybierają delegatów, delegaci wybierają wyższych delegatów itd., ale siłą stanowiącą organizacji pozostają masy członkowskie, z którymi wybrani muszą się na co dzień liczyć. Ludzie mogą się przecież wypisać ze związku w każdej chwili. Z państwa się nie wypiszą.
     Reforma samorządowa rozbudziła ponownie dyskusję nad zasadami demokracji. Patrząc na konsekwencje ubiegłorocznych wyborów samorządowych można powiedzieć - parafrazując Churchilla - że rzadko się zdarza, by tak wielu znaczyło tak niewiele w tak wiele znaczącej sprawie - ten radykalny sąd przedstawili czytelnikom „Życia” dwaj autorzy artykułu „Kto wybierze burmistrza”. Stwierdzają, że dano mieszkańcom jedynie prawo wyboru lokalnych elit, czyli radnych, natomiast odebrano wyborcom rdzennie demokratyczne prawo do decydowania, kto w ich imieniu będzie w gminie naprawdę rządzić. Postulują więc, aby osobno wybierać radnych a osobno władzę wykonawczą. To, zdaniem polityków Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego - Andrzeja Machowskiego i Wiesława Walendziaka - pociągnęłoby za sobą jeszcze jedną zmianę: odejście od kolegialnego na rzecz jednoosobowego zarządu gminy.
     Autorów zainspirowały dwa przykłady. Pierwszy (warszawski) negatywny: nazwisko kandydata na przyszłego prezydenta miasta było najpilniej strzeżoną tajemnicą startujących w wyborach ugrupowań. Przykład drugi, poznański: wszystkie ważniejsze ugrupowania wyraźnie mówiły, kto w razie ich zwycięstwa będzie prezydentem miasta. Dobre obyczaje skończyły się jednak z dniem wyborów - stwierdzają dwaj politycy. Koalicja AWS-UW nie ustanowiła prezydentem ani jednego, ani drugiego faworyta (obaj efektownie przedstawiani publiczności na bilbordach, plakatach itd.). Kandydat AWS na prezydenta został przewodniczącym rady miasta, w zamian Unia Wolności wycofała swojego i... przeforsowała innego. Przyjmijmy, że podjęto ostatecznie najlepsze decyzje, nowy prezydent miasta, jak słychać, nie wzbudził u mieszkańców miasta zastrzeżeń. Ale wyborcom odłoży się w pamięci to, że oferta personalna ugrupowań politycznych jest aktualna tylko do dnia wyborów. A jeśli tak, to co z resztą przedwyborczych zapowiedzi?
     Jeszcze coś z poznańskiego podwórka: jeden z kandydatów do rady (były radny) uzyskał drugą liczbę głosów , tuż za dotychczasowym prezydentem. * Zdawało się, że wynik wręcz zmusza go do objęcia funkcji jednego z wiceprezydentów. W tej sprawie usłyszałem, że owszem, uczciwy, kompetentny, z charakterem, ale... on nie ma zaplecza. Zapytałem więc politycznego rozmówcy: a tysiące ludzi, którzy go już poznali i oddali na niego głos - żadne to zaplecze? Czymże więc jest zaplecze? Kilkunastu wpływowych ludzi? Jeśli tak, to po co zawraca się głowę wyborcom? Może należałoby ich choć ostrzec i pisać takiemu na plakacie wyborczym: „Kandydat AWS taki a taki. Uczciwy, kompetentny, z charakterem. Uwaga: bez zaplecza!”
     W sprawie wyborów bezpośrednich podam dwa przykłady. Kilka lat temu, w znanej mi gminie, wybory zmieniły zasadniczo skład rady. Nowa rada zmieniła wójta. W wiejskim sklepie usłyszałem biadolenie: wójt był dobry, to czemu go zmienili. Wyście zmienili radę, to i zmieniliście wójta - powiedziałem. Nie - zaprzeczono - myśmy za nowym wójtem nie głosowali. To byłby przykład „za”. Inny: przed laty w Poznaniu wybrano na senatora Aleksandra Gawronika, biznesmena - w trakcie kampanii wyborczej wykupił piłkarski, ważny mecz Lecha i kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców Poznania kibicowało za darmo. W ostatniej kampanii senator skoczył głową w przepaść (na linie, rzecz jasna) - ten popis sprawności i odwagi wielokrotnie można było obejrzeć w telewizji. Tym razem Gawronika nie wybrano, bo nikt z tego skoku nic nie miał. Wyobraźmy sobie teraz, że pan Gawronik wygrywa bezpośrednie wybory na prezydenta; jako jednoosobowy zarząd miasta konstruuje aparat urzędniczy i przystępuje do rządzenia.
     Machowskiemu i Walendziakowi chodzi o wyeliminowanie jak najbardziej jaskrawych patologii naszego życia politycznego. Jak w świetle powyższego przykładu wyobrazić sobie usytuowanie zarządu (jednoosobowego) i jego aparatu obok rady miejskiej? Autorzy są świadomi problemu, gdy konkludują: trzeba ustawowo znaleźć tamę dla ewentualnego wyeliminowania trwałego konfliktu między tymi dwoma pochodzącymi z wyborów bezpośrednich organami gminnej władzy. Otóż to. O tym, czy burmistrza wybierać pośrednio, czy bezpośrednio można dyskutować z pożytkiem na lekcji wychowania obywatelskiego. W świecie polityki pod dyskusję trzeba poddać koncepcję ustawowych regulacji - tylko one mogą przekonać do takiego, a nie innego rozwiązania ustrojowego. Z politycznego postulatu, pozbawionego pomysłu na „ustawową tamę”, można wysnuć tylko taki wniosek: zrezygnować z wyboru radnych, bo to zawracanie głowy i szkoda pieniędzy. Nie będzie rad - nie będzie konfliktów                           
                                                                                                   8.03.1999
___________________________________

Od r. 2002 bezpośrednio wybieramy wójta, burmistrza, prezydenta miasta (do tej pory pośrednio wybierany jest starosta - przez radę powiatu). Argument były i są za i przeciw, bo rozwiązań doskonałych nie ma. Mówiono: włodarz miasta (prezydent, burmistrz), gminy (wójt) nie powinien być zakładnikiem rady, która może go większością jednego głosu odwołać. Kontrargument: prezydent, wójt wybrany bezpośrednio, przez całą kadencję praktycznie nie jest kontrolowany przez nikogo. Autorzy cytowani w felietonie opowiadali się za wyborami bezpośrednimi, a Jerzy Buzek forsował nawet bezpośredni wybór marszałka województwa; na szczęście profesorowie Regulski i Kulesza mu to wyperswadowali. Po latach doświadczeń w samorządzie skłaniam się jednak ku rozwiązaniu pierwotnemu - pośredni wybór prezydenta (burmistrza) i wójta. 

 uzupełniam ku historycznej pamięci: nieżyjący już Maciej Frankiewicz. "Brak zaplecza" był wymówką fałszywą. Frankiewicz w latach 80. był organizatorem i kierownikiem poznańskiego oddziału "Solidarności Walczącej" i, jakkolwiek organizacja sie rozwiązała i już nie walczyła, byla obawa, że Maciej właśnie ma "zaplecze". Mój rozmówca polityczny, nowy "Szef Regionu" odrodzonego NSZZ "Solidarność" był wtedy mentalnie  na takim etapie rozwoju historycznego, że uważał Macieja za obarczonego nieprawidłową przeszłością. Ostatecznie Frankiewicz został wiceprezydentem i pełnił tę funkcję dobrze przez dwie (trzy?) kadencje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz